Szukaliśmy ratusza, znaleźliśmy studnię


Odkrywanie częstochowskiej historii

Pod koniec października br. ekipa archeologów, pod kierunkiem dr Iwony Młodkowskiej-Przepiórowskiej, zakończyła trzeci etap prac badawczych na starym rynku w Częstochowie. – Zaczęło się przez przypadek. W 2007 roku zniszczyła się kostka brukowa na rynku i gdy ją usunięto odsłoniły się piwnice – mówi dr Młodkowska-Przepiórowska.

Dzięki Pani badaniom dowiadujemy się o częstochowskiej historii. Do czego się Państwo tym razem dokopaliście?
– Kolejny etap badań trwał przeszło trzy miesiące, dłużej niż zakładaliśmy, bo przerosła nas mnogość materiału i obiektów, które znaleźliśmy. Łącznie, w dwóch wykopach, przebadaliśmy około 500 metrów kwadratowych powierzchni. Maksymalna głębokość dołu sięgała czterech metrów, średnia w jednym wyniosła dwa metry, w drugim – półtora. Odsłoniliśmy relikty wagi miejskiej, która może pochodzić z XVI lub XVII wieku – na sprecyzowanie wieku jeszcze za wcześnie. Odkryliśmy również fragmenty murów, które powstały na fundamentach wagi. To, prawdopodobnie, relikty zdecydowanie młodszych straganów, stanowiących rozbudowę kamienicy, którą badaliśmy w ubiegłym roku. Dokładna analiza nawarstwień potwierdzi, czy mamy rację.

Z wagą miejską nie pomyliście się.
– Ale też byliśmy ostrożni. Do końca bałam się tak nazwać obiekt, ale nasz trop był słuszny, co potwierdziły badania. Pierwszą sugestią, że odkryliśmy wagę miejską były znalezione w ubiegłym roku dwa odważniki. Oddaliśmy je do konserwacji w Krakowie. Jeden już odebrałam. Ma jabłkowaty kształt i jest prawdopodobnie z miedzi.
W obrębie wagi miejskiej znaleźliśmy około kilkanaście tysięcy zabytków ruchomych. Są to fragmenty naczyń glinianych, kafli, szkła, kości zwierzęcych, monety, w tym kilka naczyń prawie całych, które można zrekonstruować. Jest bardzo dużo fragmentów kafli, nawet herbowych. Na jednym jest herb Leliwa, na innym skrzyżowane klucze, symbol samorządności. Część kafli wykazuje podobieństwo do wawelskich.

A co krył drugi wykop?
– Odkryliśmy w nim zasypaną studnię kamienną. Oczywistym jest, że na rynku studnia musiała być, ale niespodzianką dla nas było jej usytuowanie, w najniższym punkcie placu. Gdyby została odrestaurowana nasz rynek miałby oryginalny obiekt, a nie rekonstrukcję, jak jest w innych miastach.

Na jaki wiek datujecie Państwo studnię?
– Trudno powiedzieć kiedy powstała. Należałoby ją odkopać całkowicie i zobaczyć, co jest na dnie. Dno studni, to dla archeologów źródło najcenniejszych skarbów, gdyż często wrzucano tam różne przedmioty. Ich analiza mogłyby określić precyzyjnie czas powstania studni.

Kiedy będziecie ją odkopywać?
– Powinna to wykonać specjalistyczna firma, gwarantująca odpowiednie zabezpieczenie. Sama nie podejmę się tego zdania. Nie wiem, w jakim stanie jest studnia, byłoby to zbyt groźne dla moich pracowników. Poza tym potrzebne są większe środki finansowe i decyzja…

Czyja?
– Prezydenta. Już deklarował, że przeznaczy pulę pieniędzy w przyszłym roku na kontynuację badań.

Co jeszcze przyniosły badania?
– W drugim obiekcie obok studni zaczęliśmy odsłaniać ogromne wysypisko śmieci – raczej współczesne, najwyżej XIX-wieczne. Były tam buteleczki z apteki, rondle, cegły. Usuwając śmietnisko, natrafiliśmy na mury kolejnego obiektu. Odkopaliśmy go dookoła, by zobaczyć kształt. Zrobiliśmy eksplorację w środku i znaleźliśmy żelazny grot włóczni. To nas zaciekawiło. Na dodatek przy murach znaleźliśmy ślady przypór kamiennych. To już nas wprawiło w zadumę, bo ślady przemawiały za tym, że obiekt musiał być dość wysoki. Przypuszczaliśmy początkowo, że to pojemnik na wodę, na co wskazywała usytuowana w środku konstrukcja drewniana. Dokładne oględziny wykluczyły tę teorię, była to bowiem zwykła konstrukcja drewniana, wyłożona na ścianach boazerią, a nie okrągła typu beczkowego. Znaleziony grot dał drugą hipotezę, że może to arsenał. Wykluczyliśmy i ją, bo ratusz na Sztychu Gorczyna (można go zobaczyć na tablicach przed wykopaliskami – przyp. red.) wygląda imponująco. Jest wielki, strzelisty, wolnostojący i podpiwniczony. To przemawia za tym, że arsenał musiał znajdować się w ratuszu, nie w osobnym małym budynku. Wysokość ratusza obaliła kolejną tezę, że odkopaliśmy wieżę. Wówczas mój kolega, który współpracuje ze mną i jest członkiem ekspedycji – dr Piotr Nowakowski z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Łódzkiego z żoną Izabelą Wojtal-Nowakowską zasugerował, że może jest to szubienica. Ten trop podjęliśmy. Zaczęliśmy szukać analogii i znaleźliśmy źródła, które mówią o lokowaniu na rynku szubienic.

A zatem epokowe odkrycie?
– Teorię trzeba jednak potwierdzić, w tym przypadku odnosząc się do analogii w innych miastach, ponieważ częstochowskie źródła historyczne nic nie wspominają o istnienie miejsca straceń na rynku. Na Dolnym Śląsku szubienice na rynku budowano na kształcie koła, ale i prostokątne, jak na przykład we Wrocławiu. Miejsce egzekucji na rynku było honorowe, przeznaczone dla ludzi z wyższych sfer i wykonywano je mieczem. Z kolei szubienice dla rzezimieszków i złodziejaszków stawiano poza miastem. Powstaje więc dylemat, czy egzekucje honorowe wykonywano też inną metodą. Według źródeł tego miejsca do egzekucji zaczęto budować w XVI wieku, ale funkcjonowały nawet do XIX wieku.
Odnaleziony obiekt interpretujemy jako archeolodzy, naszym zadaniem jest jego nazwanie, bo jako nieokreślony zostanie zapomniany. Historycy muszą osadzić odkrycie w realiach. Określić, czy była to szubienica czy miejsce egzekucji wykonywane przez ścięcie. Częstochowski autorytet historii, pani Antoniewicz, zastanawia się jednak, co musiało się stać tak istotnego, że szubienica została wzniesiona na rynku.

Czy już nawiązaliście kontakt z historykami?
– Jeszcze nie. Na razie drążymy środowisko archeologiczne i tam szukamy analogii. Jesteśmy ostrożni, jak w przypadku wagi. Problem może rozświetlą inne obiekty. Być może moi koledzy archeolodzy odkopali podobne relikty i ich nie nazwali. Jeśliby nasza teoria się potwierdzi, to znalezisko byłoby wyjątkowe.

Jak długo trzeba czekać na potwierdzenie hipotezy?
– Zamykamy część terenową, a zaczynamy gabinetową, czyli przystępujemy do opracowań. Do wiosny będziemy inwentaryzować, kleić, badać to, co znaleźliśmy. Materiał jest ogromny. Będę potrzebowała konsultantów, którzy pomogą mi w określeniu wieku i typologii znalezisk. Musimy wypracować system chronologii, przeanalizować zaleganie zabytków – co było wyżej, co niżej.
W pierwszej kolejności chciałabym zabytki przewieźć do konserwacji i laboratoriów. Trzeba wykonać badania dentrochronologiczne i na C14, które pomogą wydatować obiekty.
Ponieważ znaleziska są bardzo cenne przygotowaliśmy dużą ilość dokumentacji, między innymi fotogrametryczną. Wykonaliśmy również badania georadarowe i elektrooporowe terenu wokół naszych wykopów. Szukaliśmy ratusza, ale tak dużej jednostki, na podstawie której można by sądzić, że był w tym miejscu ratusz nie odkryliśmy. Są natomiast inne ślady architektury i dlatego bardzo wskazane są dalsze badania, na kolejnych 500 metrach kwadratowych.

Czym dla Pani, jako archeologa i częstochowianki, jest to odkrycie?
– Czuję satysfakcję jako archeolog i jako częstochowianka. O badaniu starej Częstochowy marzyłam o tym lat. Ten obszar praktycznie nigdy nie został prześwietlony. Jesteśmy prekursorami.
To miejsce zawsze było zaniedbane, chciałbym, by zmieniło swój charakter i swoje oblicze. By chętnie przychodzili tu mieszkańcy, mogli posiedzieć na ławeczce, przy oryginalnej kilkuwiekowej studni. Marzy mi się również utworzenie tu jednostki muzealnej, by pokazać całe dokonanie. Jestem za tym, by odkopane w ubiegłym roku piwnice, które są w dobrym stanie, adaptować na muzeum historii starej Częstochowy. Taka wizja ma coraz więcej zwolenników.

Prace zapewne wzbudzały zaciekawienie?
– Mieszkańcy początkowo snuli przypuszczenia, że szukamy złota żydowskiego – mało kto wie, że tym czasie Żydzi tu nie osiedlali się. Byli zaskoczeni, że pod betonem kryły się inne skarby. Odtworzenie historycznego rynku znowu ożywi to miejsce. Nie będzie już pustą przestrzenią, bo rynek nigdy nie był pusty, zawsze wypełniony był obiektami i tętnił życiem.

Jaki los czeka znaleziska?
– Na razie, po opracowaniu, zgodnie z decyzją konserwatora, trafią do Muzeum Częstochowskiego. Myślę, że wreszcie Muzeum doczeka się prawdziwej sali z zabytkami częstochowskimi. Do tej pory nie było jej czym wypełnić, teraz będziemy mogli pokazać dzieje miasta, opierając się na odnalezionych autentycznych i atrakcyjnych zabytkach.

Czy odkrycie Pani ekipy można zaliczyć do spektakularnych w kraju?
– Dla Częstochowy na pewno. Jeśli badania potwierdzą, że dokopaliśmy się do miejsca egzekucji, to będzie to odkrycie ważne dla całego regionu, bo takich szubienic w Małopolsce nie ma i byłaby to pierwsza zinterpretowana. Muszę zdradzić, że również bardzo ucieszyła nas studnia. Była niespodzianką, bo przecież szukaliśmy ratusza.

Badania są kosztowne?
– Bardzo, ale w kwocie są zawarte wszystkie prace budowlane, magazynowanie i odtworzenie, w tym zadaszenie obiektów i ogrodzenie terenu. W tym roku duże fundusze pochłonęły prace ręczne, ponieważ nawarstwienia w obrębie wagi miejskiej były ciekawe i skomplikowane. Przy wykopaliskach pracowała duża grupa, w sumie miesięcznie przewijało się nawet 40 osób.

Który z odnalezionych obiektów jest według Pani najciekawszy historycznie i archeologicznie?
– Sądzę, że wszystkie stanowią równorzędną wartość. Rynek trzeba widzieć jako całość, jako zespół urządzeń miejskich zlokalizowanych na rynku.

Co może kryć jeszcze stary rynek?
– Nie wiem, po tegorocznych wykopaliskach wszystko może się zdarzyć. Może trafimy na ciągi kranów, straganów, związanych z handlem. Przy wadze była tzw. topnia, gdzie odmierzano sprzedawane metale i rudę darniową. Wygląda na to że obiekt ten był wydzielony. Być może natknęliśmy się na jego większy fragment w tym roku. Należałoby go przebadać w następnym roku.

Czy częstochowskie znaleziska zalicza Pani do najważniejszych w swojej karierze zawodowej?
– Wszystkie są ważne. Miałam szczęście, bo wygrałam przetarg i mogłam prowadzić badania, które spełniały moje marzenia. Przez wiele lat zajmowałam się cmentarzyskami. Przebadałam ich dużo, kopałam wiele ważnych stanowisk w Dąbrowie (gmina Przyrów), Sekursku (powiat radomszczański), Pawełkach (gmina Kochanowice). Później życie zmusiło mnie do kopania osad. Moja pierwsza była pod Bełchatowem w 1999/2000, a potem przez trzy lata kopałam pod Krakowem. Aż wreszcie weszłam w nowy zakres, czyli wykopaliska w mieście. Mają one inny charakter i oceniam je jako najtrudniejsze technicznie, organizacyjnie, ale przynoszące najwięcej satysfakcji. W zeszłym roku prowadziłam badania na terenach budowy autostrady w Krzepicach i badałam kulturę łużycką i przeworską. Kiedyś bardziej specjalizowaliśmy się, teraz trzeba iść z duchem czasu, za inwestycjami, za pracą.

Czy marzyła Pani o badaniu odległych cywilizacji?
– Zawsze interesowało mnie, co było u nas, co działo się na naszych terenach, gdy kwitły starożytne cywilizacje. Dlatego wybrałam archeologię powszechną i Polski, a nie klasyczną. O archeologii marzyłam od dzieciństwa. Ukończyłam Uniwersytet Krakowski i od wielu lat, prawie codziennie, spełniam swoje marzenia. . Praca archeologa bywa żmudna i trzeba ją kochać. Wymaga przede wszystkim cierpliwości i czasu.

Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych spektakularnych dokonań.
Rozmawiała

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *