Spółdzielcza dyktatura


Już od trzynastu lat na terenie województwa śląskiego działa Unia Obrony Praw Lokatorów i Mieszkańców, której przewodzi niezłomny prezes Józef Żuber, wiodący nieustające boje z panoszącą się w polskiej spółdzielczości mieszkaniowej postkomunistyczną biurokracją. Bezwzględną i bezkarną od czasów wczesnego Gierka.

Przez Biuro Obrony Godności Szarego Obywatela, bo tak można tę instytucję nazwać, przewinęło się 10 tysięcy ludzi pokrzywdzonych przez spółdzielczych nadzorców. Dzięki działalności Unii na terenie Częstochowy, “wyrwano” prawie 200 mieszkań, które lokatorzy wykupili za 5 procent ich wartości, zgodnie z ustawą z 15 grudnia 2000 roku. Były to tzw. mieszkania zakładowe, między innymi, 38 lokali należących do huty szkła, za które zapłacili po 2,5 tysiąca złotych. Po żmudnych i trudnych negocjacjach Unia doszła w tej sprawie do porozumienia z nowym właścicielem zakładu – Austriakiem. Z kolei, od Cementowni Rudniki, której właścicielami byli wówczas Anglik i Niemiec, odkupili mieszkania za 4 tysiące złotych każde.

Szemrane interesy

Zastanawiające i smutne jest to, że najlepiej, w zgodzie z polskim prawem, dogadywano się z cudzoziemcami – nowymi właścicielami polskich zakładów, podczas gdy z miejscowymi “rekinkami” lokalnej, prowincjonalnej finansjery szło Unii i lokatorom jak po grudzie. Pan Żuber wspomina odzyskanie budynku mieszkalnego, który chciał zawłaszczyć, między innymi, były prezydent miasta. – Częstochowska “Przemysłówka” ten budynek “wyzerowała”, oznaczało to, że budynek był, ale właściwie go nie było. Dawało to miejscowym notablom szanse nabycia go za przysłowiową złotówkę, bo miał wartość “zero”. Unia podjęła interwencję, budynek przywrócono “do życia”, a jego lokatorzy wykupili w nim mieszkania na własność za 2,5 tysiąca złotych każde – mówi prezes Żuber. Walka trwała pięć lat. Unia interweniowała na szczeblu ministerstwa skarbu i sprawiedliwości. Skutecznie. – Gdyby losy sprawy potoczyły się inaczej, budynek by sprzedano za śmieszną sumę, a mieszkania w nim już za kwoty niemal ośmiokrotnie większe od ceny, jaką zapłacili lokatorzy w trybie zgodnym z prawem. Zatrzymuję się przy tym przykładzie dłużej po to, by uświadomić panu i czytelnikom, na czym polega istota całego przekrętu, jakże dziś powszechnego w naszej pseudospółdzielczości mieszkaniowej. Znamy przykłady wkupienia budynków za grosze, a później sprzedawania mieszkań po 20 i więcej tysięcy złotych. Mamy satysfakcję, że udało nam się uchronić prawie dwustu lokatorów przed eksmisją i w konsekwencji, bezdomnością – mówi prezes Unii.

Rekiny w mętnej wodzie

Skąd się biorą te anomalia i konflikty, sprzeczność interesów na linii: rady nadzorcze i zarządy spółdzielni z jednej strony, a szara masa członków spółdzielni drugiej? – To problem ogólnopolski. Z danych na koniec 2001 roku wynika, że w Polsce jest 2943 spółdzielni, dysponujących zasobami mieszkaniowymi wielkości prawie 3,5 miliona lokali, co stanowi 28,7 procent ogółu zasobów mieszkaniowych kraju. Wynika z tego, że co trzeci Polak dotknięty jest syndromem spółdzielczej nieprawości. Są to molochy skupiające po kilka tysięcy członków, co w praktyce oznacza bezsiłę i bezradność spółdzielców wobec zarządów i rad nadzorczych struktur gospodarczych, będących reliktami peerelowskiej rzeczywistości – wyjaśnia Żuber.
Do dziś nie zmieniło się nic. Płace prezesów, członków zarządów i rad nadzorczych, na astronomicznym zresztą pułapie, wciąż rosną. Władze spółdzielni mają żelazny, spółdzielczy elektorat, o który dbają. – Rośnie nadmierne zatrudnienie w biurokratycznych strukturach spółdzielni, pochłania ono większość środków pochodzących z opłat czynszowych. Na przykład, w spółdzielni mieszkaniowej na Północy, w radzie nadzorczej jest 18 osób, w “Naszej Pracy” tyle samo, a w mojej spółdzielni “Śródmieście” 11. A w zupełności wystarczyłyby składy pięcioosobowe – mówi Żuber.

Unijna orka na spółdzielczym ugorze

Pierwotna idea spółdzielczości, z 1920 roku, została wypaczona. Wedle niej spółdzielca jest kolegą drugiego spółdzielcy. Wzajemnie sobie pomagają, budują i wzajemnie się rozliczają. W obecnym kształcie spółdzielczość mieszkaniowa to tylko pusta nazwa. Posiedzenia zarządów i rad odbywają się w tajemnicy, niemal w podziemiu. Członkowie często nie mają dostępu do treści uchwał, nie są informowani o trybie ich przygotowania. Celem strategicznym Unii jest przywrócenie jej członkom godności spółdzielcy i pełnoprawnego ich traktowania (zgodnie z obowiązującą już ustawą), jako współwłaścicieli majątku spółdzielni, w pełni sprawujących kontrolę nad gospodarką finansową spółdzielczej wspólnoty. Unia postuluje o rozbicie postkomunistycznych molochów mieszkaniowych, stworzenie nowych wspólnot, w których byłoby nie więcej niż 500 członków. Dawałoby to możliwość pełnej kontroli nad funkcjonowaniem struktury, łącznie z prawidłowym rozdziałem środków, by nie było tak, jak to jest, wedle prezesa Żubera w spółdzielni “Śródmieście”, gdzie prezes Puch finansuje z funduszu remontowego budowę parkingów i zapewnia, że dokąd będzie prezesem, parkingi będzie dalej budował. Unia postuluje też, aby na stanowiskach w spółdzielniach powoływani byli ludzie kompetentni. Nie może być tak, że prezesem spółdzielni jest fachowiec od obróbki plastycznej i z “plastycznym” wdziękiem łupi mieszkańców tylko dlatego, że jest zasłużonym towarzyszem byłych struktur pezetpeerowskich. Jego zastępczynią zaś kobieta, z wykształcenia elektryk.
W jednym z ostatnich pism, wystosowanych do mieszkańców Unia stwierdza między innymi, że majątek członków został zawłaszczony, stając się praktycznie własnością miejscowych sitw, które działają bez jakiejkolwiek kontroli, w poczuciu pełnej bezkarności. To pociąga za sobą stały wzrost czynszów, który prowadzi do eksmisji i w konsekwencji do wzrostu bezdomności. Pazerność rządców spółdzielni doprowadziła do tego, że w spółdzielniach częstochowskich koszt czynszu za metr kwadratowy wynosi 1,42 zł do 1,80 zł, podczas gdy administracja prywatna na Jana Pawła II świadczy usługę za 0,40 złoty za metr kwadratowy powierzchni mieszkaniowej na miesiąc. W spółdzielni mieszkaniowej “Śródmieście” zatrudnionych jest, jak twierdzi pan Żuber, 131 osób, a zgodnie ze statutem i schematem ZGM-u jeden pracownik ma obsługiwać pięć budynków mieszkalnych. – Oznacza to, że w mojej spółdzielni powinno pracować 30 osób, a nie 130 !!! – stwierdza Żuber.
Nie chcę mnożyć kolejnych przykładów, bo nie jest moim zamiarem pisanie horroru. Te są wystarczająco bulwersujące i – w obliczu rosnącej biedy mieszkańców naszego kraju – wołają o pomstę do nieba. Czas najwyższy przywrócić spółdzielczości mieszkaniowej właściwy charakter, a jej członkom poczucie godności i bezpieczeństwa.

PIOTR PROSZOWSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *