“Między słowami” – płyta nagrana na żywo


Kasia Cerekwicka wydała nowy album „Między słowami”. Z wokalistką rozmawiamy o jej ścieżce kariery.

Drogę do kariery otworzyła Pani piosenka Ewy Bem „Wyszłam za mąż, zaraz wracam” oraz występ i wygrana w „Szansie na sukces” w 1997 roku. Miała Pani wówczas siedemnaście lat. Jak wspomina Pani początki swojej drogi wokalnej?
– Moim marzeniem było dostać się do programu „Szansa na sukces”, a tysiące osób wyczekiwało w kolejkach pod telewizją na każdym z castingów, które były organizowane dosyć rzadko. Dlatego ten czas wspominam jako moje marzenia o muzyce, śpiewaniu, jeszcze nie o karierze, bo to nie było w moich planach.

W Pani przypadku udział w programie lansującym młode talenty przyniósł efekt. Czy takie programy, których obecnie w Polsce jest całe mnóstwo, są dobrym punktem startowym?
– To jest początek na start w show biznesie, wskazanie dla młodego artysty, czy jest to jego droga, czy nie. Sukces to lata pracy, poszukiwanie producentów, piosenek, poszukiwanie też siebie, własnej tożsamości muzycznej. To ogrom pracy, z czego niewielu sobie zdaje sprawę. Jak byłam nastolatką też myślałam, że sukces wygląda jak w opisach biografiach Whitney Houston czy Mariah Carey, w rzeczywistości więcej tam chwytów marketingowych.

Czy teraz zaczynając karierę wystąpiłby Pani w jednym z tych programów?
– Myślę że tak, nie miałabym pewnie wyjścia, bo pochodzę z miasta, w którym ciężko jest muzycznie coś osiągnąć. Zaryzykowałabym, choć dzisiaj jest wielu zdolnych ludzi i młodsze pokolenie ma większy dostęp do kształcenia się. Za moich czasów to raczkowało. Teraz technika poszła do przodu, więc może nawet nie musiałabym startować w takim programie.

Miała Pani możliwość współpracy z wielkimi gwiazdami o różnych obliczach artystycznych, między innymi z Violettą Villas i Edytą Górniak. Czy wpłynęły one na pani spojrzenie zawodowe, artystyczny image?
– Z Violettą Villas śpiewałam w jednym koncercie, w specjalnym wydaniu „Szansy na sukces”, potem współpracowałam z Kasią Klich i Edytą Górniak – jako głos wspomagający. Były one starsze ode mnie, miały większe doświadczenie sceniczne i czas z nimi spędzony to była dla mnie wielka szkoła. Bardzo dużo się o nich nauczyłam – jak się współpracuje z publicznością, jak organizuje koncert.

Debiut płytowy – krążek „Mozaika” w 2000 r. – był mało zauważony. Przyznawała nawet Pani, że niektóre piosenki były nie do końca opracowane. Czy z perspektywy czasu nie żałuje Pani może zbyt pospiesznego debiutu płytowego?
– Z perspektywy czasu uważam, że płyta jeśli chodzi o muzykę, była bardzo dobrą, ale nie była to płyta dla dziewiętnastoletniej dziewczyny, którą wówczas byłam. Była za dojrzała, za dorosła, zbyt ambitna. I tyle. Kompozycje i aranżacje miały bardzo wysoki poziom. Czasami coś się nie zbiega w czasie, a to nie był mój czas i musiałam przejść kolejne pięć lat, żeby dotrzeć do tego, czego tak naprawdę chcę, w jakim kierunku muzycznym się poruszać, i by samej decydować o swojej muzyce, a nie by czynili to moi producenci i wytwórnia.

Tak niejako się stało, bo dopiero po sześciu latach przyszedł czas na wielki przebój. „Na kolana” z albumu „Feniks” wielu powaliło na kolana. Który sukces związany z tym przebojem ucieszył Panią najbardziej?
– Pierwszy, który najmilej wspominam, to preselekcje do Eurowizji. Jako ponownej debiutantce z piosenką „Na kolana” udało mi się osiągnąć drugie miejsce. To był dla mnie szok, ale zachęcający, który pomógł mi zdobywać kolejne etapy i rozwijać się zawodowo, i artystycznie. Później Super Jedynka w Opolu, to też ważna dla mnie nagroda. Były to moje pierwsze kroki na scenie opolskiej, już jako solowej wokalistki, z materiałem, z którym chciałam się podzielić ze słuchaczami.

W 2007 kolejna płyta „Pokój 203” i kolejny przebój „S.O.S.” Czy wówczas zdobyła Pani jakąś receptę na przebój?
– Nie ma recepty, to nie jest policzalne, tego nie da się zaplanować. To albo się dziele, albo nie. Czasami śmieję się, że jest to dziełem przypadku. Może dobrego samopoczucia producenta i artystki, dobrego pomysłu, fajnej energii. Gdyby był przepis na przebój, to wielu artystów rokrocznie odnosiłoby sukces płytowy.

Szczęśliwy był też dla Pani rok 2008. Sukcesy w Opolu wygrana w edycji „Dobre Bo Opolskie” i czwarta lokata w Sopot Hit Festiwal.
– Opolska nagroda kojarzy mi się z premierami, ale niezbyt sympatycznie, bo najpierw mi przyznano nagrodę, a później mi ją odebrano.

Trzydzieste urodziny spuentowała Pani krążkiem „Fe-Male”. Trzydziestka dla kobiety jest taką magiczną cyfrą. Czy była płyta jakimś szczególnym podsumowaniem?
– Tak, to był pierwszy krok w dorosłość, w dojrzałość. Początek moich zmian we mnie, również jeśli chodzi o muzykę. Nagle poczułam, że chcę jeszcze czegoś więcej, iść krok dalej, może zająć się komponowaniem. Płyta była początkiem do zmian, zastanowienia się nad przyszłością, nam kierunkiem artystycznym, otaczającym mnie światem. Dlatego po tej płycie zapadłam trochę w ciszę medialną, ponieważ chciałam coś zmienić, odrodzić się w trochę innej formie, w innej muzycznej postaci. W tym czasie zajęłam się też trochę innymi sprawami niż muzyka. Poszukiwałam i chciałam się sprawdzić w innych rejonach. Podjęłam studia psychologiczne, poszukiwałam producenta, nowych kompozycji, i w ten sposób wylądowałam w 2015 roku z nową płytą „Między słowami”,, która światło dzienne ujrzała 26 maja…

Właśnie, to Pani piąty krążek, który firmuje singiel o tym samym tytule. Czym płyta była inspirowana? Czy chciała nią Pani zaskoczyć fanów, czy jest to raczej kontynuacja stylu muzycznego?
– Kiedy jest się wokalistką, muzykiem, czasami zbyt wiele niepotrzebnych rzeczy wpada do głowy, którymi się sugeruje czy wzoruje. Więc te ostatnie lata to była też dla mnie cisza muzyczna. Wiedziałam jaki chcę nadać kształt płycie, ale nie mogę powiedzieć, bym inspirowała się innymi artystami, czy jakąś muzyką. Od początku z moim producentem Piotrem Siejką wymyśliliśmy pewien kierunek i tego się trzymaliśmy. Przede wszystkim chciałam, by była to płyta nagrana na żywo, żeby jak najmniej korzystać z brzmień syntetycznych i komputera. By tak się stało na płycie zagrało czterech, świetnych instrumentalistów , którzy weszli, nagrali całą płytę, jedenaście piosenek od początku do końca. W studio staraliśmy się zachować czystość w nagrywaniu wokalu, czyli mój głos nie był w żaden sposób czyszczony, ani komputerowo obrabiany. Wszystko jest zrobione na tak zwaną setkę.

Stylistycznie płyta raczej nie będzie różnić się od pozostałych? W dużej części jest nostalgiczna, choć zauważalne są akcenty rytmicznego swingu.
– Nie wiem czy nostalgiczna, myślę, że dużo bardziej pozytywna od moich ostatnich krążków. Wcześniej było więcej żalu, teraz jest więcej pytań stawianych słuchaczowi i mnie, pytań skłaniających do refleksji. Ameryki nie odkryję, a kiedy przysłuchamy się płytom innych artystów, tam też zawsze jest o relacjach. Moje odczucie i osób , które słuchały płyty, jest takie, że jest to krążek bardziej pozytywny, dający energię, ż skłaniający do refleksji i odpoczynku niż zagrzewający do walki.

Dlaczego wystąpiła Pani w „Tańcu z Gwiazdami” (2007 roku)? Czy był to element budowania popularności?
– Bo kocham taniec. Niestety talentu do tańca mi brakuje i nigdy nie miałam czasu, by te zaległości nadrobić. Program bardzo mi się podobał, ale drugi raz nie podjęłabym takiego wyzwania. To program bardzo trudny fizycznie i psychicznie. Udało mi się dotrwać do ósmego odcinka, zajmując czwarte miejsce. Byłam tym wynikiem zaskoczona, bo myślałam, że odpadnę już po drugim odcinku. Był to po prostu kolejny etap w mojej karierze, który zaliczyłam.

Programy show przewijają się przez Pani życie zawodowe. Była też Pani jurorem w „Hot or not”, trenerem wokalnym w programie „Tylko nas dwoje”, i teraz walczyła pani w turnieju „Twoja twarz brzmi znajomo”. Muszę przyznać, że z podziwem śledziłam Pani kolejne wcielenia tym ostatnim projekcie. Jak to jest grać, odtwarzać charyzmatyczne postaci świata muzycznego, z najwyższej półki muzycznej?
– Powiem szczerze, że to był pierwszy program, w którym tak naprawdę sama chciałam wystąpić. Byłam ogromną fanką dwóch poprzednich edycji i wylądowałam w trzeciej. Nie jest łatwo wcielać się w inne postaci, szczególnie w te bardzo charakterystyczne jak Tina Turner czy Mariah Carey. Trudno coś wykrzesać z siebie jeśli się gra Annie Lennox, która tak naprawdę oprócz charakterystycznego wokalu nie jest postacią charakterystyczną, nie ma tego czegoś. Łatwiej było wcielić się w Grzegorza Markowskiego, który jest wybitną postacią sceny polskiej i rzeczywiście charakteryzacja przeszła nawet moje najwyższe oczekiwania. Ale dla mnie ten program był zabawą, choć nie ukrywam, że był też dużym wysiłkiem i stresem, bo ciężko jest zahamować siebie odgrywając jakąś postać. Każdy z nas, szczególnie artyści wokalni, ma swoje nabyte gesty, mimikę i to trzeba było mocno kontrolować. Dużo łatwiej jest to osiągnąć aktorom, którzy są tu specjalistami w naśladownictwie. Mnie łatwiej było wokalnie, przy aktorskich zadaniach czułam trud i momentami pewien dyskomfort.

W czyjej skórze czuła się Pani najlepiej? Które wcielenie było największym wyzwaniem?
– Bardzo dobrze czułam się jako Kim Hill, Gwen Stefani, Mariah Carey. Choć nie mogę powiedzieć, bym w którejś z postaci czuła się źle. Najtrudniejsze były dla mnie męskie wcielenia. Trudno jest kobiecie naśladować męski głos, ze względu na tonację, niższy tembr głosu.

Czy udział w programie był dla Pani inspirujący?
– Tak, bo dzięki programowi odkryłam swój głos na nowo, poznałam swoje szersze możliwości, co mogę, czego nie. Ten program jest też fajny dla osób, które mają kompleksy związane z wyglądem. W momencie kiedy zostałam pogrubiona do rozmiarów Adelle czy też miałam coraz większy nos, pod koniec dnia, gdy byłam rozbierana z charakteryzacji, z radością wracałam do swojej postaci. Stwierdzałam, że zawsze mogło być gorzej i trzeba się cieszyć z tego co się ma, że geny moich rodziców zmiksowały się w mojej osobie jak najlepiej. Powinniśmy się cieszyć z tego, że jesteśmy po prostu oryginalni i niepowtarzalni.

Powiedziała Pani nawet, że dzięki temu show polubiła siebie naprawdę…
– Tak, nabrałam dużo dystansu do siebie, zawsze to potrafiłam, ale teraz chyba z większym skutkiem i to dostrzegają też inni. Kiedyś często nazywano mnie diwą, a w tym programie – jak myślę – pokazałam, że nie jest to do końca prawdą, że mam poczucie humoru i potrafię się śmiać ze swoich wad.

Nowa płyta już się ukazała, czy zbiera już Pani materiał do kolejnego krążka?
– Oczywiście, nie chciałabym mieć znowu tak długiej przerwy. Ale na razie skupiamy się na promocji płyty, koncertach, robieniu aranżacji. Koncerty rozpoczęły się pod koniec maja.

A Częstochowę odwiedzi Pani?
– Mam nadzieję. Jeśli zostanę zaproszona, to chętnie przyjadę.

Który z dotychczasowych sukcesów uważa Pani za swój największy?
– To właśnie płyta „Między słowami”. Dla mnie jest ona największym sukcesem artystycznym, to że się ukazała, że mogłam zrobić płytkę na własnych warunkach, że miałam wreszcie komfort pracy w studio, bo nie musiałam nigdzie pędzić i miałam czas, by skrupulatnie się do tej płyty przygotować.

Jakie wartości są dla Pani najważniejsze w życiu?
– Mam dosyć mocny kręgosłup moralny i dla mnie przyjaźń, relacje z bliskimi oparte na szczerej wzajemnej są najważniejsze. Jestem osobą, która lubi, kiedy jest sprawiedliwie, a z tą sprawiedliwości różnie bywa w dzisiejszych czasach. Chciałabym – choć może jest to myślenie utopijne – żeby wszyscy mieli po równo, ale wiem, że tak się nie da. Więc są to takie podstawowe wartości jak: szczerość, przyjaźń, zaufanie i dobre relacje z drugim człowiekiem.

Marzenia?
– To są cały czas niezrealizowane marzenia o podróżach. Tego pragnę. Chciałabym pod koniec życia mieć zwiedzone przynajmniej 50 procent naszej pięknej planety. Na razie są to ułamki setnych procenta. Mam nadzieję, że życie przede mną i uda mi się dotrzeć do miejsc, o których cały czas marzę, a które są bardzo daleko.

Dziękuję bardzo za rozmowę i życzę, by płyta odniosła jak najszybciej status platynowej.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *