GDZIE POŻYCZKI BRAĆ NIE NALEŻY


Kraje Ameryki Południowej kojarzą się często z azylem dla “uczciwych inaczej”. O twórcy idei tzw. sprzedaży argentyńskiej nic nie wiadomo, ale być może wywodzi się właśnie z takiego środowiska. Jedno jest pewne – umiał robić pieniądze, zgodnie z prawem i sumieniem, niestety, mocno przykurzonym.
Parę lat temu sprzedaż argentyńska zadomowiła się w Polsce. I ma się coraz lepiej. A liczba jej uczestników (czytaj: ofiar) rośnie z godziny na godzinę. Winne jest temu niedoskonałe prawo i ludzka głupota.

Kraje Ameryki Południowej kojarzą się często z azylem dla “uczciwych inaczej”. O twórcy idei tzw. sprzedaży argentyńskiej nic nie wiadomo, ale być może wywodzi się właśnie z takiego środowiska. Jedno jest pewne – umiał robić pieniądze, zgodnie z prawem i sumieniem, niestety, mocno przykurzonym.
Parę lat temu sprzedaż argentyńska zadomowiła się w Polsce. I ma się coraz lepiej. A liczba jej uczestników (czytaj: ofiar) rośnie z godziny na godzinę. Winne jest temu niedoskonałe prawo i ludzka głupota.
– Niech pani nie podaje mojego nazwiska, bo to zwyczajnie wstyd – powiedział Wiesław N. – Głupich nie sieją, sami się rodzą.
Wiesław N. nie mógł sobie poradzić z ZUS-em. Nie z instytucją, jako taką, ale z należnościami, które był mu winien. Narastały i narastały. Wlokącą się sprawę z Urzędem Wiesław N. chciał raz na zawsze zakończyć. Niestety, zarabiane pieniądze nie wystarczały na spłatę długu. Wiesław N. postanowił je pożyczyć.
Dlaczego nie zrobił tego w banku – łatwo zgadnąć. Jego płynność finansowa była zachwiana, nie uśmiechała mu się zażyłość z żyrantami. W “Pośredniku”, częstochowskim tygodniku bezpłatnych ogłoszeń, na stronie pierwszej, w prawym dolnym rogu Wiesław N. przeczytał duży anons, w ramce, przeznaczony, jak się wydawało, akurat dla niego. – Potrzebujesz pieniędzy? Dzwoń! Jesteśmy po to, żeby Tobie żyło się taniej.
Wiesław N. pobiegł czym prędzej do biura ogłoszeniodawcy – Towarzystwa Finansowo – Inwestycyjnego, przy ul. Berka Joselewicza 3. Tam miła pani przedstawiła mu niezwykle korzystną ofertę i zawarła z nim umowę, bez żadnych poręczycieli, bez notariusza, bez żadnych dodatkowych dokumentów – która w moim odczuciu była umową pożyczki, na 10 tysięcy złotych – powiedział Wiesław N. – Przy zawarciu umowy uiściłem opłatę w wysokości 100 zł, a następnie dopłaciłem 650 zł, tytułem tzw. opłaty wstępnej. Wtedy dopiero wręczono mi Ogólne Warunki Umowy, których dokładnie nie czytałem i kazano mi podpisać po drugiej stronie. W rubryce przeznaczenie napisano: remont.
Ogólne Warunki Umowy TeFI (Towarzystwa Finansowo – Inwestycyjnego, ogłaszającego się także jako I Ogólnopolski Otwarty Fundusz Budowlany), to 26 paragrafów – cztery strony A4, drobnego niebieskiego druku na białym tle. Tym, którzy to przeczytają, a przede wszystkim zrozumieją należy się zamaszysty pokłon. Wiekszość ludzi, którzy wyciągają ręce po tego typu pożyczki, ludzi nierzadko zdesperowanych, pisma tego wcale nie czyta, tylko podpisuje, właściwie bezmyślnie. Tak było i z panem Wiesławem.
Jednak w domu, już bez zbędnych emocji, dzieło szczegółowo przeczytał i zaczął podejrzewać, że padł ofiarą oszustwa. Udał się ponownie do biura TeFI. Urzędujaca tam kobieta, ta sama, która podpisała z nim umowę, zapewniła go, że wszystko jest w porządku i najpóźniej za trzy tygodnie otrzyma 10 tysięcy kredytu. Tuż przed tym, wydawało się ostatecznym, terminem przyszło pismo z warszawskiej centrali TeFI: Mamy zaszczyt powiadomić Pana, iż umowa przez Pana zawarta została pozytywnie zaewidencjonowana.(…) Jednocześnie informujemy Pana, iż pierwszy przydział środków finansowych (Akt Asygnacyjny) odbędzie się w siedzibie firmy, przy ul. 17 Stycznia 56 w Warszawie. (…). W załączeniu przesyłamy Panu druki oferty deklaracyjnej oraz blankiet wpłaty pierwszej raty.
Wiesław N. znów poszedł do częstochowskiego biura firmy, a tam, znów ta sama kobieta obiecała mu, że jeśli wpłaci trzy miesięczne raty (po 217 złotych każda) otrzyma kredyt. Wpłacił. I tu jego głupota powiedziała – dość.
Wiesław N. zrozumiał, że został oszukany. Kilkanaście dni temu w Prokuratorze Rejonowej w Częstochowie złożył zawiadomienie o przestępstwie. Według Wiesława N. polegało ono – na oszustwie, a w szczególności doprowadzeniu mnie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem oraz naruszenia Prawa bankowego poprzez faktyczne udzielanie pożyczek przez instytucję do tego nieuprawnioną.
Poszkodowany sprezentował Towarzystwu ok. 1400 złotych. Oczywiście, żadnego kredytu nie dostał i pewnie nie dostanie. O idei tzw. sprzedaży argentyńskiej pisaliśmy w artykule “……..” /”GCz”, nr 2001/. Niestety, cały czas angażują się w nią tysiące ludzi. A potem pozostaje płacz, zgrzytanie zębami i pusty portfel.
– Dzień dobry, chcieliśmy wziąć kredyt na remont domu, powiedzmy na 50 tysięcy złotych – zakomunikowaliśmy już prawie w drzwiach Biura TeFI, przy ul. Berka Joselewicza. Pan w garniturze poprosił byśmy usiedli i pokrótce przedstawił warunki pożyczki. Z uporem maniaka powtarzaliśmy słowa “kredyt”, “pożyczka”, które, jak wiadomo, w zawieranych przez Towarzystwo umowach nie padają. Byłoby to bowiem niezgodne z prawem…
Dowiedzieliśmy się, że oprocentowanie jest stałe – 4% rocznie. Stała jest również rata – 375 złotych miesięcznie przez, bagatela, 20 lat. Spłacać kredytu wcześniej nie ma sensu, bo i tak wysokość, ani ilość rat się nie zmniejszy. Zachęceni “niezwykle korzystnymi” warunkami ewentualnej transakcji (za pożyczone 50 tysięcy złotych przez 20 lat zapłacilibyśmy jedynie 90 tysięcy…), zapytaliśmy, jakie dokumenty są potrzebne, by podpisać umowę. Pan wyszczególnił nam na karteczce: NIP (rozumiem, że nie o papier tu chodzi, a o numer), 2 dokumenty ze zdjęciem i 2000 złotych na tzw. koszty manipulacyjne. Z racji tego, że trafiliśmy akurat w okres promocyjny, przez pierwsze 12 miesięcy nasze raty byłyby nieoprocentowane i wynosiłyby jedynie 208,33 zł. Przez kolejne 19 lat już 375.
Pan zaczął się lekko niecierpliwić w momencie, gdy zapytaliśmy o termin przyznania kredytu. Okazało się, że być może dostaniemy go w połowie lutego. Być może… Tu następowała seria zupełnie niezrozumiałych, mocno zawoalowanych wyjaśnień, które niezorientowany, naiwny człowiek mógł przyjąć za dobrą monetę. Nikt oczywiście nie pytał o nasze dochody, ani o nic podobnego. Pożyczki jednak nie wzięliśmy, ze względu na dobro finansowe redakcji, za co – liczymy – zostaniemy odpowiednio nagrodzeni.
Na razie zawiadomienia o przestępstwie leżą sobie w prokuraturze. Choć większość oszukanych ludzi tego nie robi, obawiając się “zemsty” lub twierdząc, że to i tak nic nie da. Miejmy nadzieję, że prawnicy znajdą jednak jakiegoś haka w umowach i “uczciwi inaczej” doczekają – prędzej czy później – swojego końca w polskich sądach.

SYLWIA BIELECKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *