Została wiara


Wigilijne wspomnienia

Danuta Króliszewska, częstochowska malarka
Boże Narodzenie to wielkie rodzinne święta. To wspólne przeżywanie, najpierw oczekiwania – rekolekcje adwentowe, te pierwsze z rodzicami, później z synami. Wreszcie Wieczerza Wigilijna z tradycyjnym potrawami i obowiązkową pasterką. Moje malarstwo to troszkę również efekt Bożego Narodzenia. Pierwsze kredki dostałam w prezencie pod choinkę. Każde następne święta były więc oczekiwaniem na następną paczkę kredek, później farb. To właściwie zostało do dziś. Boże Narodzenie, ciepły, rodzinny czas. Przy stole wigilijnym ciągle przybywa dzieci i to nasza największa radość. Rodzinna wspólnota miłości i radości, tak jak w Betlejem.

Panna B.
Boże Narodzenie z dzieciństwa nie kojarzy mi się z pierwszą gwiazdką, z prezentami pod choinką, z zapachem piernika i białym obrusem. Żyliśmy bardzo biednie. Boże Narodzenie, to wspomnienie zimnego stołu. Przynosiło się go ze starej drewnianej stodoły właśnie z okazji Wieczerzy Wigilijnej. Był to jedyny stół, przy którym mieściliśmy się wszyscy i przy którym można było zrobić jeszcze jedno puste miejsce dla niespodziewanego gościa. Ten zimny, zmrożony stół zaczynał w mieszkaniu parować i duże krople osadzały się na jego zniszczonym blacie. Krople podobne do dużych, słonych łez Mamy, bo Mama w Wigilię zawsze płakała…. Po przełamaniu opłatkiem siadaliśmy wszyscy wokół tego zmarzniętego stołu – Tato ze spuszczoną głową, piątka dzieci i Babcia opowiadająca o tym, że dzisiaj w nocy Jezus się narodzi w zimnej stajence i że możemy Go prosić o co tylko chcemy, bo On wszystko może spełnić. Mama podawała najlepszą na świecie kapustę z grochem, słodkie kluski z makiem i kompot z jabłek, które jesienią zasuszyła. Myślałam wtedy, czy Żłobek Jezusa jest teraz tak zimny jak ten nasz stół i czy Oni tam w tej stajence mają takie słodkie kluski. Pytałam też, z dziecięcą naiwnością, czy Jezus nie mógłby rozgrzać tego stołu i swojego żłobka, to może Mama przestałaby w końcu płakać. Na drugi dzień rano pojawiała się choinka, którą Rodzice ubierali w nocy, ponieważ stół i choinka nie mieściły się jednocześnie w ciasnym mieszkanku. Z choinką robiło się cieplej i weselej. Tato mówił, że to prezent od Gwiazdki. Ja miałam jednak dziwną pewność, że to Jezus przynosił nam tę choinkę, właśnie dla rozweselenia Mamy. Nie mogło być inaczej, bo w Święta Mama przestawała płakać. W kolejnych latach próbowałam nawet czuwać całą Wigilijną Noc, bo zaczynałam wątpić, jak taki mały Jezus może przynieść taką dużą choinkę i to jeszcze przez zaspy śniegu. Babcia mądrze odpowiadała, że On wszystko może. Niewiele zostało z tamtego czasu, ale zostało najważniejsze – wiara w Jezusa, który wszystko może.

Leon Fabrowski, lwowiak
Wigilia 1945 roku, pierwsza po wojnie i ostatnia przeżyta we Lwowie, była jakby kwintesencją losów rodzin polskich na Kresach. Rodzice, załamani aresztowaniem przez Gestapo obu starszych synów i niepewni losów Lwowa, do ostatniej chwili odwlekali wyjazd , czyli tak zwana “repatriacją” , a właściwie – ekspatriację. Najstarszy brat Mamy, wujek Janek, który już w czasie pierwszej Wojny Światowej poznał uroki Syberii (jeszcze carskiej) a za bolszewików stracił osiemnastoletniego syna Ziunka zamordowanego w więzieniu lwowskim, nie czekał na nic, tylko z rodziną wyjechał na Zachód. Drugi brat Mamy Gienek, tym razem najmłodszy, po cudownym (nielegalnym) powrocie z Sybiru z ocalałą resztą rodziny (bo średnia córka â Lula zmarła na tyfus w czasie podróży przez Ukrainę), nie czekał na aresztowanie za ucieczkę z zsyłki i znowu na lewych papierach wyjechał najbliższym transportem. Rodzina ze strony Ojca uciekła przed mordami upowskimi z Podola aż do Prudnika.Pozostaliśmy we czwórkę, Babcia (matka Mamy), Mama , Ojciec i ja, nie wiele z tego rozumiejący, dlaczego wokoło robi się coraz bardziej pusto? O losie obu braci nic nie wiedzieliśmy po za tym, że obaj byli w obozach, jeden w Oświęcimiu a drugi w jakimś innym, nieznanym nam. Wigilia była bardziej podobna do stypy, choć Rodzice usiłowali utrzymywać Babcię i mnie w lepszym nastroju. Babcia niezbyt się orientowała w sytuacji a ja byłem zbyt młody, by zrozumieć cały dramatyzm chwili. Mimo upływu lat, ta Wigilia pozostała mi w pamięci jako coś bardzo smutnego.

Milenka Prabucka, pielęgniarka (obecnie w Szkocji)
Najbardziej zapamiętałam Wigilię z 1979 roku. Moje wspomnienie z tamtego wieczoru to przede wszystkim zdumienie. Miałam 8 lat. Wszystkie poprzednie święta, które zapamiętałam były smutne. Nawet czekolady nie cieszyły, chociaż były jedynymi prezentami. Były smutne, jak oczy mamy, która usiłowała ukryć łzy i razem z babcią śpiewaniem kolęd próbowały zagłuszyć głośne chrapanie pijanego ojca. Ta wigilia była pierwszą, z siankiem pod obrusem i prawdziwymi prezentami. Była pierwszą uśmiechniętą Wigilią, pierwszą z tatą w pięknej koszuli z krawatem (miał granatowe paski). Wtedy byłam też pierwszy raz na pasterce – z tatą i z mamą. Niestety, babcia tego nie dożyła, ale może ona wymodliła trzeźwość taty i ten wigilijny cud jego przemiany…

AD

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *