Zapomniana już krwawa bitwa pod Choroniem


Od parafii do parafii w byłym województwie (312)

Nad ranem 3 września 1939 roku doszło w Choroniu do krwawej bitwy. Tej nocy opuszczała Częstochowę nasza 7. Dywizja Piechoty. W skład tej dywizji wchodziły trzy pułki piechoty, w tym 74. Górnośląski z Lublińca i 25. z Piotrkowa Trybunalskiego. Z tych to pułków dwa bataliony otrzymały zadanie zabezpieczenia głównych sił swojej dywizji na jej południowym skrzydle. W ten sposób oddział ten znalazł się w pobliżu Choronia, który już wieczorem 2 września został opanowany przez Niemców. Gdy więc z lasu wyłaniali się nasi żołnierze to na wzgórzu przy kościele ustawione już były stanowiska niemieckiej broni maszynowej. Chcąc się wydostać z tej zasadzki musieli przebijać się przez linię ognia. Doszło tutaj do bezprzykładnej walki na bagnety, bo tylko w ten sposób można było otworzyć drogę na Biskupice, Zrębice i dalej Janów. Zginęło tutaj wielu Niemców, których natychmiast pochowano (tymczasowo) przy samym kościele, natomiast poległych Polaków (jak i zabitych ich koni) przez kilka dni nie wolno było ruszać z pola bitwy. Dopiero, gdy zaczęła zagrażać zaraza niemiecka żandarmeria dała zgodę na pogrzeb. Zajął się nim mieszkaniec Dębowca Antoni Wolski, który wydzielił na zbiorową mogiłę kawałek swego pola. W dużym grobie złożono warstwami naszych żołnierzy, których nakryto własnymi kocami i przesypując wapnem zakopano. W końcu lat 50. szczątki tych żołnierzy przeniesiona na cmentarz centralny w Gliwicach, a zachowana nadal mogiła nabrała charakteru symbolu, stając się Miejscem Pamięci o 105. żołnierzach z 7 DP poległych w tym rejonie. Ich nazwiska i jednostki wojskowe są umieszczone na nowych kamiennych tablicach, którymi w 2007 roku zastąpiono kiepsko czytelne lastrykowe płyty. Jeszcze wcześniej były tu przymocowane szklane tablice, które z racji, że kilka nazwisk żołnierzy było pochodzenia semickiego zostały potłuczone ! Po walce tej Niemcy podpalili zabudowania Dębowca, strzelając do mieszkańców chcących ratować swój dobytek. Tak np. zginął Edward Niemczyk – o którym wspomniałem już w poprzednim odcinku. Mimo, że po oblaniu się wodą przebiegł przez ogień to i tak został zabity przez rozwścieczonych Niemców faktem, że tylu ich żołnierzy zginęło w Choroniu. Od poznanej mogiły wojennej w Dębowcu prowadzi ulica Częstochowska prosto do znajdującego się na samym szczycie wzgórza kościoła. Pierwsza murowana kaplica istniała w tym miejscu już w 1595 r. Jej resztki dotrwały do 1903 r. kiedy to jej rekonstrukcji dokonał nowy dziedzic Choronia. Był nim Edward Byliński, który po małżeństwie w 1898 roku z Jadwigą z Dydyńskich przejął choroński majątek w wianie ślubnym. Ich mogiła znajduje się na miejscowym cmentarzu (zaraz od wejścia na lewo). Dzięki tej kaplicy mogła w 1914 r. mogła powstać w Choroniu parafia. W 1930 roku dobudowano zakrystię, natomiast już po II w. św. kościół został powiększony (o 10 m od strony wejścia). W 1970 r. wymieniono zniszczony strop drewniany na betonowy, mimo to te ciągłe modernizacje nie wpłynęły dobrze na ogólną kondycję budowli, która jest popękana i niezbyt funkcjonalna (np. okna tylko po jednej stronie nawy) – mimo to ostatnio jej mury zostały odnowione. Bylińscy zamieszkali w murowanym dworku, który po śmierci w 1977 roku ich córki Marii został opuszczony i niedługo potem spłonął. Do dworku tego – otoczonego dużym parkiem – prowadziła od drogi do kościoła szeroka aleja lipowa. Wytyczono na skłonie wzgórza jest do dzisiaj zachowana i w całości wyeksponowana. Długa na 570 m i szeroka na 40m stanowi teraz własność gminy Poraj. Posiadając już niewiele dawnych drzew została w końcu XX w. uzupełniona młodymi lipami. Obecnie planuje się dalszą jej renowację, tak by jeszcze przez dziesiątki lat mogła stanowić przyrodniczy zabytek.

Tekst i zdjęcia –

Andrzej Siwiński

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *