Nie dał się ZUS-owi


Częstochowianin Zygmunt Szuflitowski dopatrzył się istotnych pomyłek w wyliczeniu jego emerytury przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych w Częstochowie. Postanowił w sądzie odchodzić sprawiedliwości i wskazać błędy instytucji. – Pracowałem ponad szesnaście lat w trudnych warunkach, ale wcale tego nie uwzględniono – stwierdza rozżalony Zygmunt Szuflitowski.

Zdaniem częstochowianina doszło do wielu uchybień i bardzo istotnych błędów i w efekcie do zabrania 10. lat składkowych. – Nie uwzględniono mojej pracy w ciężkich i szkodliwych dla zdrowia warunkach, która dawała mi prawo do przejścia na emeryturę pięć lat wcześniej. Zmieniono mi też lata w kapitale początkowym – na jednym piśmie widnieje 359 miesięcy składkowych, na drugim, przysłanym mi miesiąc później, już 300, a powinno być ich około 400 i przeliczonych przez wyższy współczynnik– nie przez 1,3 proc., lecz 1,6 proc. Zaniżone są wyliczenia stosunku podstawy wymiaru składek do przeciętnego wynagrodzenia, nie wiadomo też, gdzie znikł jeden rok pracy – 1976, kiedy byłem zatrudniony w Kombinacie Budowlanym – opowiada wskazując błędy na dokumentach. Szuflitowski uznał, że tych dziwnych pomyłek jest zbyt dużo, a jego emerytura mocno zaniżona. Ponieważ nie mógł porozumieć się z ZUS-em po sprawiedliwość udał się do Sądu Pracy. Odbyły się już dwie rozprawy. Aktualnie Szuflitowski czeka na orzeczenie wymiaru sprawiedliwości.
Pan Zygmunt to weteran walki o swoje prawa. Wcześniej przeszedł już przeprawę z MOPS-em i ZUS-em o przyznanie należnej mu ze względu na stan zdrowia renty inwalidzkiej. Po wielu latach bój zakończył sukcesem.
Mężczyzna większość życia zawodowego przepracował jako monter konstrukcji stalowych i żelbetonowych w firmach na Śląsku i w Częstochowie (np. w Energomontażu i Kombinacie Budowlanym). Praca była ciężka, niebezpieczna. Musiał na dużych wysokościach, często z zagrożeniem życia montować metalowe elementy, nosić ciężkie worki. Nadmierny wysiłek odbił się na zdrowiu. W wieku 35 lat (w 1984 roku) podczas pracy uległ wypadkowi, w wyniku którego uszkodził mu się kręgosłup. – Zaczęło wykręcać mi ręce, tak że nie mogłem utrzymać nawet łyżeczki. Pojawiła się wielopoziomowa dyskopatia, co spowodowało, że musiałem poruszać się nawet na wózku, potem chodziłem o kulach. Chorowałem pół roku, dokładnie bez dwóch dni. Nie wysłano mnie na rentę, tylko w szpitalu uszyto gorset i kazano wrócić do pracy na to samo stanowisko– opowiada.
Długo nie popracował, bo po tygodniu ból powrócił i musiał iść na zwolnienie. Przez dwa kolejne lata na zmianę chorował i pracował. W końcu jednak pogarszające się zdrowie zmusiło go do rezygnacji z pracy montera. W 1986 roku zatrudnił się jako funkcjonariusz służby ochrony kolei. – Tu było znacznie lżej, ale w 1990 roku nastąpiły redukcje i musiałem odjeść. Za chlebem pojechałem do Niemiec. Po dwóch tygodniach choroba dała o sobie znać i wróciłem do Polski. Udało mi się zatrudnić w Budexie, ale po pięciu miesiącach zakład upadł i znowu znalazłem się na wylocie – wspomina. Potem zaczął się trudny czas dla pana Zygmunta. Pracy szukał w całym kraju. Chwytał się różnych, dorywczych zajęć. I tak przez dziewięć lat.
W międzyczasie rozpoczął starania o rentę. Pierwszy raz w 1994 roku. – Okazało się jednak, że nie miałem karty wypadkowej z Kombinatu. Nie wiedziałem, że jest taka konieczność i nie zadbałem o to. Później odmówiono mi jej wydania i, niestety, nie otrzymałem renty. Mój stan był bardzo poważny, nie miałem z czego się utrzymywać. Myślałem, że moje życie się już kończy – wspomina Z. Szuflitowski.
W 1999 roku ponownie złożył papiery o rentę, ale okazało się, że nie miał ciągłych pięciu lat składkowych. Znowu nic. – Dopiero na początku 2000 roku przyznano mi trzecią grupę inwalidzką, ale to nie kwalifikowało do otrzymywania renty chorobowej. Żyłem jedynie z symbolicznej nieco ponad stuzłotowej zapomogi z pomocy społecznej. Byłem samotny bez rodziny – opowiada.
Mimo wszystko pan Zygmunt nie poddał się. Ponownie zaczął starania o drugą grupę inwalidzką. Częstochowa odrzuciła wniosek, ale w Katowicach lekarka była odmiennego zdania. – Gdy doktor zobaczyła mnie i moją historię choroby była zdumiona, że nie mam drugiej grupy. Od razy mi ją przyznała – mówi pan Zygmunt. Po roku sytuacja się powtarza. Częstochowa odmawia i ponownie sprawa Szuflitowskiego trafia do Katowic. – Teraz jednak, ta sama pani doktor odmawia przyznania mi drugiej grypy, choć czułem się jeszcze gorzej. Była to podejrzana sprawa. Prawdopodobnie doktor z Katowic została przymuszana przez częstochowski ZUS do odmowy. Udałem się do Sądu, ale i Rejonowy i Okręgowy odrzuciły mój wniosek o rentę. Sprawa dotarła do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Gliwicach. We wszystkich przyznano mi adwokatów z urzędu, ale żaden z nich nie wnosił kasacji wyroków. Wściekłem się i napisałem do Ministerstwa Sprawiedliwości oraz Rzecznika Praw Obywatelskich. I nagle w 2007 roku otrzymałem drugą grupę inwalidzką na rok, potem znowu mi odmówiono, a w 2009 roku przyznano ponownie na dwa lata – opowiada.
Od marca ubiegłego roku Zygmuntowi Szuflitowskiemu zaczęła przysługiwać emerytura. – Sądziłem, że otrzymam godne świadczenie, bo dokumenty miałem jak trzeba. Ale ZUS znowu zaczął szukać dziury w całym. Na świadectwie pracy z Kombinatu raz napisano zawód: monter konstrukcji stalowych, w drugim miejscu, użyto skrótu: montażysta. Dla ZUS okazało się to problemem Stwierdził, że wykonywałem dwa zawody i nie przyznał mi emerytury – mówi Szuflitowski.
Znowu nastąpił czas pisania odwołań. – Sprawę wygrałem, ale dopiero po dziesięciu miesiącach ZUS wypłacił mi emeryturę. W tym czasie utrzymywałem się z 440-złotowego zasiłku z MOPS-u. Zadłużyłem się, ale myślałem, że spłacę wszystko, gdy wpłyną pieniądze z ZUS-u, sądziłem, że emerytura będzie odpowiednia do moich zarobków. Jakże byłem naiwny. Gdy w styczniu 2010 roku przyszła wypłata okazało się, że dostałem nieco ponad tysiąc złotych – mówi.
Na tym nie koniec perypetii Szulitowskiego. Gdy otrzymał emeryturę, MOPS upomniał się o zwrot 4400 zł wypłaconego zasiłku. – ZUS od razu, bez pardonu, potrącił mi 700 złotych, czyli 60 procent całej kwoty, choć według prawa mógł jednie do 25 procent. Poprosiłem MOPS, by spłatę rozłożyć na mniejsze raty. Pani dyrektor zgodziła się, wystosowała pismo do ZUS o potrącanie z mojego świadczenia 100 złotych miesięcznie. Ale ZUS to przecież państwo w państwie i przez kolejne dwa miesiące nadal potrącał 700 zł – żali się pan Zygmunt.
Teraz czeka na wyrok sądu w sprawie ponownego przeliczenia jego emerytury Jest dobrej myśli, bo jak uważa, wypunktował wszystkie błędy ZUS-u. – Sąd wyznaczył biegłą. Mam nadzieję, że wreszcie doczekam się sprawiedliwości – konkluduje.
UG

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *