Rozmowy z gwiazdami XII Dni Częstochowy


Za kulisami Filharmonii Częstochowskiej, po koncercie inaugurującym XII dni Częstochowy, rozmawiam z Justyną Steczkowską i Mietkiem Szcześniakiem, znanymi polskimi artystami, których drogi czasem spotykają się w naszym mieście.

Częstochowa to dla mnie Jasna Góra i Pospieszalscy!

– Jest Pani związana z Częstochową głównie poprzez rodzinę Pospieszalskich, z którą łączy Panią przyjaźń.
– Nasze rodziny znają się od dawna. Marcin Pospieszalski był moją pierwszą miłością, miałam wtedy 5 lat. Mamy wiele wspólnego: oni wszyscy muzykowali, podobnie jak moja rodzina, u nich jest dziewięcioro dzieci, tak samo jak u nas. Wielokrotnie się spotykaliśmy. Potem na kilka lat rozeszliśmy się po świecie i po Polsce. Los nas znowu złączył, gdy bracia Pospieszalscy skomponowali dla mnie dwie najważniejsze w moim życiu piosenki. Pierwsza nosiła tytuł “Moja intymność”. Dzięki temu utworowi zwyciężyłam festiwal w Opolu i bardzo wiele się dla mnie zmieniło jako artysty. Druga piosenka nosiła tytuł “Sama”. Przez wiele lat wspólnie graliśmy także trasę koncertową kolęd. Przeszliśmy razem wiele wspaniałych chwil.
– Co znaczą dla Pani dwa słowa: Jasna Góra?
– Kiedy tutaj jestem, zawsze staram się odwiedzić obraz Matki Bożej, idę się chwilę pomodlić, zamawiam Mszę św. za tatusia, wujka, ludzi, których bardzo kochałam, a których już ze mną nie ma. Jasna Góra jest piękna, to jest wyjątkowe miejsce. Dla każdego z nas jest symbolem wiary, niezwykłej siły, przetrwała przecież wszystkie wojny, nigdy nikt jej nie zniszczył – to coś znaczy.
– Co szczególnie zapamiętała Pani z Częstochowy?
– Moje najpiękniejsze wspomnienia z Częstochowy, to pielgrzymka w czasach liceum na Jasną Górę i spotkania u braci Pospieszalskich, przy ul. św. Barbary. Świetnie się tam bawiliśmy. To były czasy, gdy jeszcze żyła ich mamusia i tato. Nieraz przegadaliśmy całe noce.
– Mietek Szcześniak, z którym dziś Pani występuje, jest kojarzony ze sceną chrześcijańską. Czy Justyna Steczkowska również się z tą sceną utożsamia?
– Jestem chrześcijanką i wiele razy występowałam na chrześcijańskich koncertach. Bardzo lubię Mietka Szcześniaka, ma wspaniały głos. Zawsze gdy śpiewa, to czuć, że muzyka płynie z głębi jego serca. Mietek bardzo starannie dobiera teksty, aby mówiły o czymś ważnym.
– Często występuje Pani w kościołach?
– Kiedy przychodzi czas wielkiego postu, to gramy razem z rodziną pieśni wielkopostne, jest to niezwykle przejmująca muzyka. Te koncerty powodują , że czuję się obecna gdzieś pomiędzy niebem a ziemią. Bardzo żałuję, że nie ma w Polsce tradycji koncertowania w czasie wielkiego postu. W naszej religii jest to bowiem niezwykle ważny czas, w którym na nowo możemy zrozumieć głęboki sens śmierci Jezusa Chrystusa.
– Każdy Pani koncert to spektakl, szczególnie znakomite są stroje. Kto to wszystko aranżuje?
– Każdy musi mieć sam pomysł na siebie, trzeba na scenie robić to, co się czuje. Kto chce się podczas koncertu dziesięć razy przebierać, to powinien tak robić, kto woli jeansy i podkoszulek i dobrze się w tym czuje, również nie powinien tego zmieniać. Ubrania dla mnie szyje wspaniała projektantka Renata Potrzeba z Leszna. Wiele z tych rzeczy robione jest ręcznie.
– Podobno przeżywa Pani kryzys w związku z produkcją nowej płyty?
Kryzys raczej nie, ale jest to bardzo trudna płyta. To piosenki, które kiedyś ktoś już zaśpiewał i zrobił to wspaniale. Znalazłam nowe sposoby na te utwory, ale było to dla mnie bardzo trudne, miewałam chwile załamania, czasem myślałam, że już w ogóle tego nie skończę. Jestem w swojej pracy dla samej siebie zawsze najsurowszym cenzorem, z jednej strony to dobrze, a z drugiej bardzo źle.
– Moją ulubioną Pani płytą jest “Alkimia”, zawierająca “odświeżone” wersje utworów żydowskich, wymagających wiele od piosenkarza. Myślałem, że to właśnie ten krążek był najtrudniejszy w Pani karierze.
– Nie, “Alkimia” nie była najtrudniejsza. Bardzo lubię ta płytę, robił ją Mateusz Pospieszalski. To nie tylko muzyka żydowska, “Alkimia” zdążyła już zyskać miano muzyki świata. Żydzi są na całym świecie, stąd taka duża ilość instrumentów na płycie, które w żydowskiej kulturze nie występują. Niektóre z tych piosenek w oryginale były nieciekawe, ale Mateusz stworzył z tego prawdziwe muzyczne perełki. Tak było z “Różą”, moim zdaniem jedną z najpiękniejszych ballad o miłości jakie napisano. Ta piosenka w oryginale jest nijaka, a dzięki Mateuszowi i tekstowi Romana Kołakowskiego, zyskała nowe światło.
– Kiedy możemy spodziewać się w sklepach najnowszej płyty?
– Moja najnowsza płyta ukaże się w końcu października, albo na początku listopada. Mam cichą nadzieję, że wzruszy tych, którzy zechcą po nią sięgnąć.
– Dziękuję za rozmowę.

Nie jestem apostołem, jestem śpiewakiem

– Powiedział Pan kiedyś, że muzyka towarzyszyła Panu od zawsze.
– Nie szukałem muzyki, ona zawsze była dla mnie jak ręka. Myślę, że ja jestem przeznaczony do śpiewania. Uważam, że jest to osiągnięcie życiowe, dowiedzieć się co jest człowieka przeznaczeniem i zgodzić się na to. To już osiągnąłem.
– A jak to było z muzyką chrześcijańską?
– Nie dzieliłbym muzyki na chrześcijańską i niechrześcijańską. Uważam, że ten podział jest jednym z wątpliwych osiągnięć XX wieku. Przecież o Bachu nikt nie mówił, że był kompozytorem chrześcijańskim, a Michała Anioła nikt nie uważał za plastyka chrześcijańskiego. Po prostu słuchano pięknej muzyki i oglądano wspaniałe rzeźby i obrazy.
– Nie zaprzeczy Pan, że scena chrześcijańska istnieje w Polsce i ma się dobrze. Muzycy-chrześcijanie otrzymują coraz więcej nagród, grają i śpiewają na coraz wyższym poziomie.
– Nie ma co robić na własne życzenie getta, ta muzyka powinna naturalnie wsiąkać w naszą kulturę.
– Może zainteresowanie muzyką chrześcijan wynika z rodzącej się w ludziach potrzeby piosenek głębszych, szczerych, pisanych od serca? Ludziom chyba powoli zaczyna się przejadać popowa papka.
– Świat się już od pewnego czasu różnicuje, teraz to dotarło do Polski i będzie polaryzować na tych, którzy chcą szukać i znajdować, i na tych, którzy nie chcą życia tylko użycia.
– Grupy muzyków podobnie patrzących na życie koncentrują swoją twórczość wokół niewielu, najczęściej związanych ze sobą, gatunków muzyki, tymczasem chrześcijanie nie ograniczają się do jakiegoś konkretnego gatunku, dlaczego?
– Może dlatego, że Chrystus powiedział: “idźcie na cały świat i głoście każdemu stworzeniu”, w każdym rodzaju muzyki.
– Traktuje Pan swoje śpiewanie jako ewangelizację?
– Ja się nie napinam i nie chcę używać wielkich słów. Chcę opowiadać tylko o tym, co sam przeżyłem i co odkrywam. Dla mnie to jest bardzo ważne. Nie jestem ewangelistą, nie jestem apostołem, jestem śpiewakiem. Nic nie wymyślam, staram się bazować na doświadczeniach. Moje piosenki, nawet jeśli mają niedoskonałą formę, są bardzo prawdziwe. Zarówno jeśli śpiewam o Bogu, do Boga lub o jakiś skojarzeniach w związku z Bogiem – o miłości, o śmierci. Bardzo chciałbym, aby tak to było postrzegane.
– Wracając do poprzedniego pytania: ostatnio na festiwalach chrześcijańskich coraz częściej słyszymy reggae, które związane jest z rastafarianizmem. Religia ta nie ma przecież nic wspólnego z chrześcijaństwem.
– To tylko gatunek muzyczny
– Ale muzyka przekazuje określone treści, jest pewnego rodzaju językiem.
– Słowa są słowami, a nuty nutami. Już dawno minął czas, kiedy określony rodzaj muzyki kojarzył się z określoną filozofią życia. Tego już nie ma w naszej globalnej wsi.
– Na swojej stronie internetowej napisał Pan o muzyce, że jest to “cud dany, przetwarzany, pasja, matematyka i emocje”.
– Ktoś mądry powiedział o muzyce, że jest jedną z najlepszych form abstrakcji. Muzyka jest jak matematyka: określone nuty, w określonym ułożeniu, mają określone wartości rytmiczne i dźwiękowe, a jednocześnie można za pomocą tej “matematyki” i tego co się dzieje “między” nutami, przemówić do ludzkiej wyobraźni, serca i umysłu. Muzyka to ogromna siła. Jest cudem danym, bo przecież mogło jej nie być wcale, a do tego otrzymaliśmy zdolność jej przetwarzania.
– Jeśli zgodzimy się, że muzyka jest nam dana, to będzie oznaczało, że artyści nie są twórcami, a jedynie odkrywcami dzieł Bożych.
– Można tak powiedzieć. Człowiek odkrywa to, co zostało wymyślone i wybiera. Decyduje się na konkretne dźwięki.
– Pan zdecydował się na muzykę “czarną”, dlaczego?
– To jest muzyka, która najbardziej przemawia do moich emocji, wyobraźni i do mojej muzykalności. W muzyce soul, R&B, funki jest niesamowite bogactwo. Ogromną rolę spełnia rytm, barwa głosu, ekspresja i improwizacja.
– Nad czym teraz Pan pracuje?
– Nad nowymi piosenkami, ale przede wszystkim pracuję nad sobą. Teraz jest w moim życiu niezwykły czas podejmowania ważnych decyzji, wyborów życiowych, dojrzewania do pewnych, wcześniej odkrytych, rzeczy. Myślę, że jest to decydujący czas w moim życiu. Jestem wdzięczny za to i za tych świetnych ludzi, których spotykam teraz na swojej drodze.
– W jednym z wywiadów powiedział Pan, że ludzie są Pana pasją.
– Nie ma nic bardziej interesującego na świecie niż ludzie.
– Tego samego zdania jest chyba poeta, ksiądz Twardowski, z którego wierszy czerpał Pan inspirację do pracy nad ostatnią płytą.
– Tak, płyta nosi tytuł “Spoza nas”. Tytuł ten inspirowany jest rzeczywiście wierszem księdza Twardowskiego pt. “Wiersz z banałem w środku”. Do tego tekstu skomponowałem muzykę i powstała piosenka, od której nazwałem cały krążek. Chciałem, żeby to była opowieść o różnych smakach życia, o tym, że dni są i gorzkie, słodkie, a czasem kwaśne. Trzeba ich spróbować, aby wiedzieć jakie jest życie.

ŁUKASZ SOŚNIAK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *