WOJNA I MIŁOŚĆ


Gdy ma się kilkanaście lat wiosna zawsze oszałamia zapachem kwitnących jaśminów i spojrzeniami dziewcząt. Gdy ma się kilkanaście lat i kwitną kasztany zapomnieć można o ponurej rzeczywistości. Nawet o tym, że miastem i krajem rządził okrutny okupant, nawet o tym, że każdy dzień mógł być dniem ostatnim…
Ukazały się “Opowieści rodzinne” Bogdana Jastrzębskiego. Nie każdy Czytelnik może po nie sięgnie.. Lecz w nich zawarta jest jedna z najpiękniejszych opowieści z okresu okupacji hitlerowskiej. O tym jak miłość pokonała demona Zagłady.

Ona i On

Oboje mieli po czternaście lat. Należeli do różnych sfer towarzyskich. On – Bogdan – syn znanego w mieście ogrodnika; ona – Krystyna, z zasymilowanej rodziny żydowskiej. Jej dziad był właścicielem huty szkła na Wyczerpach, ojciec – sędzią Sądu Grodzkiego. Między Jastrzębskimi, a Geislerami był przed wojną duży dystans, były to inne światy w sensie społecznym i towarzyskim.
To co przed wojną było istotne, straciło znaczenie w dobie okupacji… Wiosną 1940 r. Bogdan po raz pierwszy stanął na progu mieszkania Geislerów. Otworzyła mu Krystyna – Już wtedy zostałem urzeczony jej głosem, spojrzeniem ciemnych, ogromnych oczu nad jaskółczymi brwiami, bielą równych uśmiechniętych zębów (…) w życiu tak bywa, że ludzie trafiają na siebie jakimś przedziwnym przeznaczeniem. Jakby się specjalnie szukali i byli do tego stworzeni.

Przy dźwiękach patefonu

Była wiosna. Do niewoli niemieckiej trafił starszy brat Bogdana – Stanisław (zwolniony po interwencji matki) i brat przyrodni, Jerzy Kurpiński (uciekł z niewoli). Wojna w domu Jastrzębskich oznaczała przyjęcie drogi dyktowanej patriotyczną tradycją. Jak w czasie zaborów… Ale wiosną gdy na placu przed św. Jakubem kwitły kasztany, gdy Bogdan spieszył do mieszkania Geislerów… Natura pozwalała zapomnieć o okropnej rzeczywistości.
Żydów jeszcze tolerowano. Jak to okrutnie brzmi… Odebrano im tylko prawo do pracy na wyższych stanowiskach, własność, pieniądze z kont bankowych… Jeszcze Geislerowie mogli mieszkać w wynajmowanym mieszkaniu na Dąbrowskiego… Jeszcze w tym mieszkanku młodzi ludzie mogli bawić się beztrosko przy dźwiękach patefonu.
Oboje na zdjęciu zrobionym wiosną 1940 w czasie wycieczki rowerowej na Wyczerpy. On poważny, wysoki, wbity w elegancki garnitur, ona z lekkim uśmiechem przysiadła na ramie roweru filuternie zerkając na bok…
Takie chwile były jakby darem Opatrzności. Bo wokół ludzi pochodzenia żydowskiego zaciskała się pętla nowych rozporządzeń okupanta. Na ręce Krystyny musiała znajdować się opaska z gwiazdą Dawida. Sędzia Geisler obowiązany był na widok Niemca zejść z chodnika i stać na poboczu drogi z odkrytą głową. Coraz trudniej było o beztroski śmiech…
Jesienią 1941 r. wysiedlono Żydów do getta. Geislerowie znaleźli cudem mały pokoik bez wygód na Krótkiej. Opuszczenie getta karane było śmiercią. Przydzielane racje żywnościowe były poniżej normy biologicznej. W Starym Mieście, gdzie wegetowało 40 tys. ludzi trwała dramatyczna walka o przeżycie… Rok później, jesienią 1942 r. nastąpił Sądny Dzień.
Jest takie święto w tradycji żydowskiej – Jom Kipur – Sądny Dzień. Przypadło ono 21 września 1942. Wieczorem w domach żydowskich zapłonęły świece w menorach, przykryte tałesem głowy kołysały się w rytm modlitwy… A rankiem wpadli hitlerowcy. Wypędzali ludzi z mieszkań na Krótkiej, wszystkich bez wyjątku – chorych i zdrowych, matki z małymi dziećmi i zniedołężniałych starców. Opornych zabijano na miejscu… Na Krótkiej nastąpiła selekcja.

Links – rechts!

Wybór strony oznaczał życie lub śmierć… Tych co na lewo pognano na stację kolejową “Warta”. Tam czekał pociąg do Treblinki… Transportem na śmierć pojechała matka Krystyny. Bydlęcym wagonem posypanym chlorem.
W tym zamieszaniu Krystyna zgubiła ojca. Nie wiedziała, czy przeżył. Sama trafiła do obozu w Aniołowie.
Bogdan nie zerwał kontaktu z Geislerami po wyprowadzce ich do getta. Znalazł sposób. Zatrudnił się w Zakładzie Energetycznym. Przychodził na Stare Miasto wykręcać niepotrzebne w getcie liczniki. Kiedy tylko mógł widywał się z Krysią… Tuż przed likwidacją getta w domu Jastrzębskich zjawiła się pani Geislerowa. Za cenę wysokiej łapówki wyrwała się na kilka godzin z piekła ulicy Krótkiej. Nie prosiła o pomoc dla siebie, nie próbowała szukać schronienia. Błagała o jedno – o ratunek dla Krysi – Słuchałem tej rozmowy jak skamieniały i wiedziałem, że muszę coś zrobić.
W Sądny Dzien nie dane było zginąć sędziemu Arnoldowi Geislerowi. Na selekcji uznano go za wystarczająco silnego, by mógł pracować dla Rzeszy. Wkrótce do Jastrzębskich dotarła wiadomość – żyje, pracuje w ogrodzie przy ul.św.Barbary. Bogdan natychmiast go odnalazł. Przyniósł mu także radosną nowinę – Krysia żyje. – Stary Geisler popłakał się wtedy z radości.
Sędzia uciekł z ogrodu przy ul.św.Barbary pod osłoną, wczesnego jesiennego wieczoru. Długo kluczył po ulicach miasta. W przypływie desperackiej odwagi zastukał do drzwi swoich sąsiadów na Dąbrowskiego. Ci pobiegli zawiadamić Marię Jastrzębską… Za przechowywanie Żyda groziła kara śmierci. Niemcy wymierzali ją bezwzględnie – mordowali całą rodzinę. Ale ta groźba nie zaważyła na decyzji Jastrzębskiej. – Dla mojej matki decyzja o ratowaniu Arnolda Geislera była więc czymś takim oczywistym, że nawet się nad tym nie zastanawiała. Po kilku dniach pobytu u Jastrzębskich, sędzia wyposażony w “lewe” dokumenty załatwione u ludzi z konspiracji, wysłany został do Warszawy. Tam za pośrednictwem swoich znajomych Jastrzębscy załatwili mu bezpieczny pobyt. “Bezpieczny”? To słowo nie pasuje. Geisler przeżył dzięki pomocy wielu osób, lecz jego los był podobny ściganemu zwierzęciu.

Wyrwani śmierci

Uratowany został ojciec. Czas było wyrwać śmierci Krystynę. Dzień w dzień dziewczęta z Aniołowa szły do pracy w HASAG-u… Kolumna wymęczonych, sponiewieranych, brudnych, przerażonych, kilkunastoletnich dziewcząt. Otoczona wypasionymi strażnikami z karabinami gotowymi do strzału. Kolumna przeganiana przez centrum miasta Niepojęte prawda? Czegoś takiego nikt ze współczesnych młodych ludzi zrozumieć nie potrafi. Oto pod karabinami i w asyście ujadających psów pilnowano grupkę bezbronnych, przerażonych dziewczyn, dzieci niejednokrotnie, a wszystko dlatego, że urodziły się Żydówkami.
Bogdan przekazał Krysi informację, że spróbuje ją uwolnić koło Domu Księcia, na rogu Wolności i Sobieskiego. Czekał na nią drżąc z zimna i przerażenia. Zobaczył ją z daleka. Umówionym gestem dał znak. Udało się! Krystyna wyskoczyła z kolumny na chodnik, Bogdan złapał ją pod ramię wciągnął do bramy, tam przekazał w ręce wtajemniczonej w całą sprawę Austryjaczki. Była to żona Polaka wysiedlonego z Katowic, osoba odważna i przyzwoita.
W Domu Księcia nie można było Krysi długo przetrzymywać. Mieszkali w nim Niemcy, obecność nowej lokatorki o kruczo czarnych włosach mogła budzić ich podejrzenia. Dzień po udanej ucieczce Bogdan musiał przeprowadzić Krystynę na nowe lokum, na ul. Żwirki i Wigury. Mimo upływu lat wciąż pamiętam każdy szczegół tamtej drogi. Twarze mijanych ludzi, kroczące środkiem Alei patrole niemieckiej żandarmerii. Zaciemnione, bez świecących latarń ulice, były wtedy naszym, uciekinierów, sprzymierzeńcem. A Krysia była tym wszystkim załamana. Ścigana jak najgorszy przestępca z wyrokiem śmierci na karku, szła za mną posłusznie wiedziona chyba tylko instynktem życia. Musiałem ciągle do niej mówić, o wszystkim za nią decydować. Udawałem przed nią wtedy dorosłego mężczyznę i ona pewnie w to wierzyła, nie myśląc o tym, że podobnie jak ona mam dopiero 16 lat.
Po kilku tygodniach ukrywania w Częstochowie, podobnie jak sędziego wysłano Krystynę z “lewymi” dokumentami do Warszawy. Spotkała ojca. Potem ukrywała się w podwarszawskim majątku. Nota bene – bazie NSZ.
Do Częstochowy wrócili oboje po zakończeniu okupacji hitlerowskiej. Arnold Geisler wrócił do pracy w Sądzie. Nie był to szczęśliwy wybór. Jak wielu ludzi pochodzenia żydowskiego tak i jego komuniści próbowali wykorzystać do prowadzenia najgorszych, politycznych spraw. Oddelegowano go do Sądu Okręgowego w Stalinogrodzie (Katowicach). Zbyt był przyzwoity, by dać się wciągnąć w tryby takiej kariery. Wrócił do Częstochowy i podjął się spokojniejszej i uczciwszej pracy przy organizowaniu biura notarialnego.

Ślub

A Krysia? Poszła do szkoły, zdała maturę, a w 1947 r. zaczęła studia na wydziale chemii Uniwersytetu Łódzkiego. Do Częstochowy jednak przyjeżdżała często. Miała tu przecież ojca, no i byłem ja, zapatrzony w nią i zakochany. Wszystkie wolne dni i wszystkie wakacje spędzaliśmy razem. Aż po kilku latach, w styczniu 1951 r. zawarliśmy związek małżeński… Na ślubnej fotografii para młodych ludzi. On poważny, wysoki, w okularach. Nachylony nad nią jakby chiał ją przed czymś bronić. Ona – o pięknych włosach, obdarzająca szerokim uśmiechem z pełnym ufności spojrzeniem.
I tu można zakończyć opowieść o wielkiej miłości, która uratowała życie dwojga ludzi.
Lecz życie nie oszczędziło im kolejnego dramatu. Był rok 1992. – Oprawcy przyszli nocą i nie byli to już hitlerowscy barbarzyńcy ani prosowieccy ubowcy. Bili tę biedną, maltretowaną już przez Niemców, moją żonę. Domagali się pieniędzy, kosztowności i wciąż im było za mało, za mało tego co zrabowali. Znęcali się nad nią w sposób niewyobrażalny. Katowali w najbardziej bolące miejsca, podpalali żywcem. Poparzoną i związaną, wśród wyzwisk i przekleństw zawlekli na koniec do łazienki i topili w wodzie. Po tym napadzie Krystyna nigdy już nie doszła do zdrowia. – Zmarła nam cicho 27 lutego 2001 r. po długim i bardzo trudnym życiu…
PS. Wszystkie cytaty pochodzą z książki Bogdana Jastrzębskiego “Opowieści rodzinne”.

JAROSŁAW KAPSA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *