Przyznać się przed sobą i ludźmi


Pan Janek Ligudziński z Miasteczka Śląskiego przez długie lata był nałogowym alkoholikiem, żyjącym poza prawem w rynsztokowym świecie. 4 lata temu zerwał z życiem na dnie, stając się wolontariuszem-abstynentem. O swojej historii opowiada nam podczas spotkania abstynentów w Olsztynie pod Częstochową

Kiedy zaczęła się pańska przygoda z alkoholem?
– Mając 10 lat, dostałem swój pierwszy kieliszek od ojca, który chciał się pochwalić przed kolegami, jakiego ma “dorosłego” syna. Po tym kieliszku wpadłem pod stół.

Nie zniechęciło to pana?
– Wręcz przeciwnie! Proszę sobie wyobrazić, że … posmakowało mi. Ten dziwny zawrót w głowie naprawdę miał coś w sobie. Później poszło szybko. Koledzy, potajemne spotkania, pierwsze upicia do nieprzytomności. Pamiętam, że pieniądze, które dostawaliśmy od rodziców na słodycze, zbieraliśmy na wspólny cel – wino “Patykiem pisane”. Powoli schodziłem na dno.

Czy alkohol stał się kiedyś przyczyną prawdziwie patologicznych sytuacji?
– I to jeszcze jak! Jako zbuntowany 19-latek chciałem być naprawdę dorosły i marzyłem żeby wszyscy się ode mnie odczepili. Często owocowało to konfliktami z innymi. Podczas jednej z bójek w trakcie libacji alkoholowej, przeszedłem samego siebie. Za nieumyślne spowodowanie śmierci kolegi trafiłem do więzienia na 13 lat.

Czy wtedy nastąpił przełom w pana podejściu do picia?
– Niestety, nie. To był czas komuny, gdy jeden człowiek znęcał się nad drugim bez końca. Więzienie, do którego trafiłem, było kuźnią patologii. Po wyjściu, jako 32-latek, nie umiałem się odnaleźć. Byłego więźnia nikt nie chciał przyjąć do pracy, a i przyjaciele po tyloletniej rozłące zapomnieli o mnie. Wprawdzie próbowałem ułożyć sobie jakoś życie, ale alkohol okazał się silniejszy.

Czy to oznacza, że stoczył się pan jeszcze niżej?
– Dokładnie. Nie mogąc poradzić sobie z moją chorobą i nie chcąc męczyć żony i córki, musiałem odejść. Wybrałem życie w kanałach i na dworcach w całej Polsce, pośród szczurów i innych podobnych do mnie.

Kiedy nastąpił przełom?
– Po 13 latach w rynsztoku. Pamiętam to, jak dziś. To była wigilia 2003 roku w jednej z noclegowni. Miałem wtedy 57 lat. Nie mogąc znieść swojej bezsilności, podjąłem natychmiastową i nieodwracalną decyzję. Wstałem i wszystkim wokół oznajmiłem, że “od jutra nie piję”.

Udało się?
– Od tego momentu nie miałem ani kropli alkoholu w ustach.

Czy to oznacza, że wyleczył się pan z choroby alkoholowej?
– Z tego nie da się wyleczyć! Można być trzeźwym alkoholikiem, czy alkoholikiem-abstynentem, ale nigdy nie przestaje się być alkoholikiem. To wizytówka, która pozostaje na całe życie.

Jak udaje się Panu wytrwać w trzeźwości?
– Przede wszystkim poprzez wspólnotę. Kluby abstynenta, stowarzyszenia trzeźwościowe i inne organizacje zrzeszające niepijących to absolutna podstawa. Nie da się wyjść z alkoholizmu samotnie, natomiast w grupie jest to o wiele łatwiejsze, niż się może wydawać. Mnie pomaga też religia. Idąc przez życie z Bogiem, kroczy się prostszymi ścieżkami.

Czy jako ten, któremu się udało, stara się Pan pomagać innym?
– Naturalnie. Traktuję to, jako swój obowiązek. Zostałem wiceprezesem Stowarzyszenia Itaka w Miasteczku Śląskim. Ponadto działam, jako wolontariusz; odwiedzam szkoły i ośrodki dla uzależnionych. Opowiadając młodym ludziom o swoim życiu, dostrzegam, że i oni otwierają się i wyjawiają tajemnice, których nie znali wcześniej nawet ich rodzice i wychowawcy. To ogromna satysfakcja, ktoś podejdzie i powie “panie Janku, ćpam”. Wtedy pomoc takiej osobie jest o wiele łatwiejsza. Swoje doświadczenia zawieram także w swoich wierszach. Moja twórczość jest o tyle wyrazistsza, że poparta faktami z mojego życia.

Czy zdarza się, że ktoś nakłania Pana do “spożycia”?
– No pewnie! Żyjemy w kraju, gdzie alkohol jest obecny niemal wszędzie. Bywają osoby, którym dziwnie zależy, by upić niepijącego.

Jak Pan wtedy reaguje?
– Przede wszystkim niczego nie ukrywam i nie staram się denerwować. Szczera informacja, że jestem niepijącym alkoholikiem najczęściej wystarcza.

Co Pan sądzi o stwierdzeniu, że “bez alkoholu nie ma dobrej zabawy”?
– To bzdura! Pewnie, że osoby nie uzależnione mogą sobie pozwolić na imprezy alkoholowe, jednak dotknięci problemem alkoholowym wykorzystują równie atrakcyjne, alternatywne formy rozrywki.

Jakie?
– Przede wszystkim wspomniana przeze mnie wspólnota. Razem naprawdę można zdziałać cuda. A w sytuacji, gdy nikt nie pije, każdy umie się odnaleźć i poczuć znakomicie.

Czy uważa się Pan za osobę, której silna wola jest naprawdę silna?
– Ja z natury zawsze byłem silny, więc chyba tak. Z drugiej jednak strony, nigdy nie mówię “nigdy”. Trzeba pamiętać, że problem alkoholowy pozostaje do końca życia. Ja zawsze mówię, że “na dzień dzisiejszy jestem trzeźwy”. Nie wolno zakładać maski, która może zmylić.

I nie ma Pan żadnych nałogów?
– Kawa i papierosy. Z tego nie umiem zrezygnować.

Jakiej rady udzieliłby Pan tym mniej silnym, którzy nie potrafią poradzić sobie z alkoholizmem?
– Przede wszystkim trzeba przyznać się przed sobą i innymi. Później należy szukać podobnych osób – gwarantuję, że się znajdą. W życzliwym otoczeniu trzeba słuchać się i wzajemnie wspierać. Rozrywka, byle bez używek, jak najbardziej wskazana. Podkreślam jeszcze raz, że samemu nie uda się wyjść z alkoholizmu.

Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał

ŁUKASZ STACHERCZAK

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *