Rowerem po Europie (II)


Kolejna Relacja Michała Zmysłowskiego, częstochowskiego studenta, który na rowerze, samotnie przemierza Słowację, Czech, Węgry i Austrię

odcinek czwarty Velky Meder – Gyor – Tet

Dziś spałem zdecydowanie najdłużej z całego wyjazdu. Pobudka kilka minut po siódmej, a i tak chętnie pospałbym jeszcze dłużej. Niestety trzeba ruszać dalej. Po szybkim spakowaniu wszystkich rzeczy ruszam jeszcze bez śniadania i pedałuję kilka kilometrów zanim zatrzymuję się na pierwszy posiłek. Sam Velky Meder w zdecydowanej większości zamieszkiwany przez ludność węgierską, a słynący z jednego z najciekawszych kąpielisk termalnych omijam od południowo-wschodniej strony i zmierzam bezpośrednio ku granicy z Węgrami.
Praktycznie większość drogi przez Węgry będę pokonywał przez Małą Nizinę Węgierską więc przynajmniej pod względem podjazdów podróż nie będzie już uciążliwa. Teraz jedynie już upał staję się powoli coraz bardziej dokuczliwy i muszę w związku z tym robić coraz dłuższe przerwy. Ostatecznie przestaję praktycznie jeździć pomiędzy dwunastą, a piętnastą.
W okolicach południa wjeżdżam do Gyor nad Dunajem, Rabą i Rabcą, mniej więcej w połowie drogi z Budapesztu do Wiednia i do Bratysławy. Obecnie Gyor, pamiętający czasy Celtów i Rzymian istnieje jako duży ośrodek przemysłu i biznesu, ale to co w nim urzeka najmocniej to rozległa starówka, piękne kompleksy parkowe i nastrojowymi uliczkami pełnymi oryginalnych kafejek. Na obrzeżach miasta zmęczenie daje o sobie znać na tyle mocno, że kładę się w cieniu i zasypiam na ponad godzinę. Czasami tylko budzą mnie przejeżdżające samochody lub rozmawiający rowerzyści na pobliskiej ścieżce rowerowej.
Patrząc na to z perspektywy czasu wydaje mi się, że to właśnie Gyor zrobił na mnie największe wrażenie ze wszystkich miast, które miałem okazję odwiedzić w trakcie tej podróży. Cały czas po opuszczeniu miasta kieruję się na południe, aż do niewielkiego nowopowstającego miasteczka, gdzie praktycznie większość domów jest jeszcze w trakcie budowy. Nie mogę go nawet odnaleźć na mapie wiem tylko, że znajduje się niedaleko Tet.

odcinek piąty Morichida – Babót

Ponieważ droga jest prawie zupełnie płaska obecnie jedzie o wiele lepiej niż wcześniej a dzięki temu jest też zdecydowanie lepiej z kolanem. Niestety nie jest to, aż tak znacząca poprawa żeby można było podróżować zupełnie komfortowo. Wprawdzie podróżowanie po nizinach pozwala na dosyć łagodne pokonywanie trasy jednak jest to okupione dużą monotonnością terenu przez, który się podróżuje. Wszystko to powoduje znużenie, a wraz z narastającym zmęczeniem coraz częściej myślę o jednym takim dniu kiedy to będę mógł odpocząć od pedałowania i spędzić czas na regeneracji.
Trochę kluczenia po drogach ponieważ na tym odcinku nie ma jednej bezpośredniej trasy, która pozwalałaby na pokonanie w miarę prostej odległości pomiędzy ważniejszymi miasteczkami.
Południowy postój nie jest niestety wyjątkowo fortunny ponieważ muszę zatrzymać się przy trasie przez co ciężko o lepsze miejsce w cieniu, gdzie można by przeczekać największy upał.
Pod wieczór zaczynam rozglądać się za jakimś miejscem do spania, a w okolicy nie mam niestety żadnego kempingu. Ludzie, których pytam o najbliższe takie miejsce tłumaczą, że najbliższy znajduje się w Kapuvar. Można też od razu zauważyć, że są chyba zdecydowanie mniej przyzwyczajeni do widoku turysty podróżującego rowerem niż Słowacy. Tam ten środek lokomocji jest niezwykle popularny natomiast tutaj z całą pewnością nie jest postrzegany przez większość jako środek lokomocji nawet dla wybranych turystów. Wydaje mi się, że właśnie z tego powodu ciężko mi było również znaleźć jakiekolwiek miejsce do rozbicia namiotu, u któregokolwiek z gospodarzy. Zdecydowanie nie była to niechęć lecz raczej jakiś lęk przed obcymi, którzy prawdopodobnie nie zwykli zapuszczać się w te strony.
W tej sytuacji dojeżdżam do Babót kilka kilometrów przed Kapuvar i tutaj muszę znaleźć jakieś miejsce na dzisiejszą noc. Ponieważ trudno znaleźć tutaj kogokolwiek kto mówiłby po angielsku to prowadzony przez jedną rowerzystkę dojeżdżam do opuszczonego pola, ale niestety nie jest to raczej dobre miejsce na nocleg. Nie dogadaliśmy się i teraz już na pewno nie dam rady dojechać do Kapuvar więc czeka mnie nocleg w opuszczonym domku, który widziałem po drodze. Wprawdzie nie jestem w 100% przekonany co do tego miejsca i bezpieczeństwa w nim, ale cóż zrobić.
I tak oto spędzam noc przed granicą z Austrią. Zasypiam dosyć szybko, ale kilka razy budziłem się w nocy za każdym razem, gdy coś hałasowało na zewnątrz, ale zapewne były to zwierzaki kręcące się w pobliżu.
odcinek szósty Kapuvar – Neusiel – Bad Deutsch-Altenburg

Wstaję totalnie zmęczony. Dosyć stresująca była ta noc. Nad ranem jakoś już nie myślałem o tym, żeby zasnąć więc wyruszyłem o wschodzie słońca jakoś po czwartej rano. Jeszcze chłodno więc jadę w polarze, ale szybko robi się coraz cieplej. Od samego rana strasznie boli mnie kolano. Nawet na prostych odcinkach musze robić przerwy, schodzić z roweru i prowadzić go szosą. Niestety nawet po kilkudziesięciu kilometrach nie poczułem żadnej poprawy i miało się to już nie zmienić, aż do końca wyprawy.
Po kilkunastu kilometrach dojeżdżam nareszcie do przejścia granicznego z Austrią i w Pamhagen przekraczam granicę. Nareszcie zupełnie inaczej jedzie się po tutejszych drogach. Nie chodzi może do końca o jakość dróg, ale z całą pewnością o wyznaczone ścieżki dla rowerzystów. Początkowo jadę dosyć malowniczą trasą wzdłuż Jeziora Nezyderskiego, jedynego jeziora stepowego w Europie Środkowej, które zamieszkuje ponad 300 gatunków ptaków. Jednak przyciąga ono najwięcej amatorów sportów wodnych czemu sprzyja niezbyt głęboki zbiornik ( w najgłębszych miejscach sięga jedynie 2m). Po niecałych dwóch godzinach dojeżdżam do Neusiedl am See, głównego miasta położonego nad tym jeziorem, aczkolwiek nie tak atrakcyjnego jak miasteczka położone wzdłuż brzegów jeziora.
Ponieważ dotychczas musiałem wybierać pomiędzy gorszymi drogami, ale dzięki temu względnemu spokojowi na trasie, a hałasem i brakiem wszelkiej przyjemności z jazdy podróżując na zatłoczonych drogach to tym razem jest zupełnie inaczej. Nawet podrzędne drogi w Austrii pozwalają na komfortowe podróżowanie nawet drogami gruntowymi.
Kolano boli mnie tak bardzo, że muszę zatrzymać się w Bad Deutsch-Altenburg, gdzie znaleźć można trochę starożytnych ruin, a także kąpieliska termalne. Zatrzymuję się za mostem przeprawiając się przez Dunaj na drodze prowadzącej bezpośrednio do granicy z Czechami. Aczkolwiek to jeszcze spory kawałek drogi.

MICHAŁ ZMYSŁOWSKI

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *