Talent. Wrażliwość. Rodzina.


Rozmawiamy z Aleksandrą Szwejkowską-Belicą, częstochowianką, skrzypaczką odnoszącą sukcesy w kraju i za granicą, pedagogiem i matką dwojga utalentowanych dzieci – szesnastoletniej Marysi i czternastoletniego Stasia, które wzorem mamy uczą się gry na skrzypcach. Aleksandra Szwejkowska-Belica w tym roku została uhonorowana doroczną nagrodą Prezydenta Miasta Częstochowy za całokształt pracy artystycznej.

Pani Aleksandra opowiada nam o swojej drodze artystycznej i pasjach rodzinnych.

Od kiedy muzyka i skrzypce towarzyszą Pani życiu?
– Już jako małe dziecko pragnęłam grać na skrzypcach i traktowałam to bardzo poważnie. Dosyć wcześnie zdecydowałam, że zostanę skrzypaczką i z muzyką zwiążę swoją przyszłość zawodową. Wówczas moja edukacja w Państwowym Liceum Muzycznym w Częstochowie, pod kierunkiem mgr Elżbiety Urbańskiej, stała się intensywna i bardziej odpowiedzialna. Późniejsze studia pod opieką prof. Bartosza Bryły w poznańskiej Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego i studia podyplomowe w Wyższej Szkole Muzycznej w Mannheim (Niemcy) u prof. Wandy Wiłkomirskiej były czasem wytężonej pracy.

Czy muzyka i muzykowanie wiążą się z Pani domem rodzinnym, z tradycjami pokoleniowymi?
– Muzyka nie była pasją rodzinną, chociaż moja babcia od strony taty grała na fortepianie. Pochodzę z rodziny, która od wielu pokoleń była związana
z hutnictwem. Mój Dziadek Tomasz Szwejkowski był przed wojną i kilka lat po wojnie dyrektorem Huty Częstochowa, tata i mama pracowali na kierowniczych stanowiskach w hutniczym laboratorium. Dlatego dla rodziców ze swoimi zainteresowaniami stałam się objawieniem.
Byli zaskoczeni, ale jednocześnie okazali się najwierniejszymi sekundantami mojej drogi artystycznej i poświęcili się, by mnie kształcić. Do dzisiaj są stałymi gośćmi moich koncertów. Tato wiele godzin przesiadywał w szkole muzycznej czekając na mnie i śmiał się, że przez ten czas sam by się nauczył grać i to nie na jednym instrumencie. Pierwsze lata mojej nauki były dużym wysiłkiem dla rodziców.

Ale również Pani wykazywała determinację…
– W którymś momencie był czas zawahania, zapał do ćwiczeń straciłam w szkole podstawowej. Wstrząsnęła mną czwórka na półrocze z gry na skrzypcach. Dlatego, gdy widzę u swoich uczniów jakieś wahnięcia, staram się dotrzeć, co jest tego powodem i zmotywować ich do pracy. Nie zawsze utrata zainteresowania jest trwała, warto zachęcać i wspierać dzieci w takich sytuacjach.

Pracowitość i obowiązkowość przełożyły się na efekty edukacyjne. Wszystkie etapy nauki, nawet studia podyplomowe kończyła Pani z najlepszymi notami, niczym prymuska, oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu..
– Nie starałam się być prymuską, chociaż byłam ambitna i uczyłam się tyle ile mogłam. Starałam się do nauki i ćwiczenia podchodzić solidnie, ale np. w liceum bez zrozumienia i wsparcia nauczycieli byłoby mi ciężko. Studia są podstawą do kariery artystycznej, później jednak każdy musi przecierać swoje szlaki.

Pani przecierała je z sukcesem również poprzez udział w licznych konkursach. Jest Pani laureatką Konkursu Skrzypcowego im. K. Szymanowskiego w Zakopanem (1987), Konkursu Skrzypcowego w Katowicach (1988), Konkursu Muzyki Kameralnej w Łodzi (1992). Uczestniczką prestiżowego X Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego w Poznaniu (1991), Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Karola Szymanowskiego w Łodzi (1992) oraz III Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego w Taipei na Tajwanie (1994).
– Traktowałam to jako przygodę, sprawdzenie siebie, zwłaszcza udział w konkursie im. Wieniawskiego. Byłam wówczas na drugim roku studiów i samo uczestnictwo i reprezentowanie Polski było dla mnie ogromnym wyróżnieniem, o czym nawet wcześniej nie marzyłam. W czasach, gdy byłam w liceum czy na studiach, konkursów skrzypcowych nie było tak dużo jak dzisiaj. Obecnie w ciągu roku jest organizowanych kilkadziesiąt konkursów, w tym skrzypcowych ponad dwadzieścia. Myślę jednak, że dla muzyka ważne są nie tylko konkursy, ale udział w różnych projektach artystycznych – koncertach, festiwalach. To jest clou pracy.

Pani talent dostrzegły różne gremia. Była Pani trzykrotną stypendystką Ministra Kultury i Sztuki, czterokrotną stypendystką Prezydenta Miasta Częstochowy oraz Fundacji im. S. Batorego, a także niemieckiej fundacji DAAD (Deutscher Akademischer Austauschdienst). Takie docenienie zapewne motywowało?
– To było mi niezwykle potrzebne. Przed konkursem Wieniawskiego miałam też pomoc od prywatnej osoby, co było dla mnie ważne. Stypendia, które otrzymywałam miały podstawy w moich osiągnięciach i bardzo mi pomagały w kształceniu. Dzięki stypendium fundacji DAAD mogłam opłacić studia podyplomowe w Niemczech.

Wspomniała Pani, że koncerty są podstawą rozwoju artystycznego. Pani występowała pod batutą wielu mistrzów, między innymi, Tomasza Bugaja, Renarda Czajkowskiego, Zbigniewa Gancerzewicza, Czesława Grabowskiego, Jerzego Koska, Jerzego Salwarowskiego, Jerzego Swobody Jan Miłosza Zarzyckiego czy Tsung Yeh. Każdy z nich jest osobowością. Których z dyrygentów wspomina Pani najcieplej, a którzy byli wyjątkowo wymagający?
– Bardzo ciepło wspominam maestro Tsung Yeh z USA. Pierwszy raz spotkaliśmy się na konkursie skrzypcowym na Tajwanie, na którym był jurorem. Później nawiązała się współpraca Częstochowy z miastem South Bend w Stanach Zjednoczonych, gdzie był on dyrektorem orkiestry. I tak po nitce do kłębka trafił do mnie i zaprosił mnie na koncert. Pomimo bariery językowej rozumieliśmy się dosłownie bez słów. Orkiestra też prezentowała wysoki poziom, muzycy byli wyśmienici. Otwarci i pomocni. Czy jakieś trudności miałam z dyrygentami? Nie. Każdy ma swój styl, bywało, że ktoś próbował narzucić mi sposób interpretacji utworu i dlatego czasem trzeba było „powalczyć”, by przeforsować swoją wizję gry.

Jakiego rodzaju występy ceni sobie Pani bardziej: te spektakularne na dużej scenie czy kameralne?
– Myślę, że bliższe sercu są mi występy kameralne, gdyż wówczas z publicznością nawiązuje się bardziej bezpośredni kontakt. Widzę wzrok widzów, nie oślepiają mnie światła ramp, a na dużej scenie człowiek jest odcięty od publiczności. Współpracuję ze świetnymi pianistami, zarówno ze swojego pokolenia, jak i młodszymi. Koncerty kameralne pozwalają nam wypracować wspólną drogę interpretacji, dają większe możliwości inwencji twórczej. Dowodem są płyty, które udało mi się nagrać.

Jest już ich pięć. Album „Karol Szymanowski violin Works I” nagrany z pianistą Cezarym Saneckim zyskał nominację do nagrody Fryderyka 2012.
– Głównie współpracuję z Cezarym Saneckim, obecnie rektorem Akademii Muzycznej w Łodzi, a także absolwentem i wychowankiem częstochowskiej szkoły muzycznej. Mam już gotową nową płytę, nagraną wspólnie z Cezarym Saneckim i Michałem Rotem. Będziemy ją wydawać na początku przyszłego roku. Znajdą się na niej utwory kompozytorów, którzy inspirowali się dziełami Karola Szymanowskiego, niejako na jego twórczości wyrośli. Są to kompozycje czasem zupełnie nieznane lub zapomniane, odkryte w Archiwum Kompozytorów Polskich. Część z nich gramy z partytur, ponieważ nie zostały dotychczas wydane. To dzieła Grażyny Bacewicz, Szymona Laksa, Romana Palestra, Juliusza Łuciuka i Romualda Twardowskiego. Dwaj ostatni to kompozytorzy jeszcze żyjący, którzy związani są z Częstochową.

Która z płyt jest Pani najbliższa?
–„Szymanowski – Violin Works I”, chociaż dużo radości sprawiło nam nagrywanie płyty „Kolędy Beliców i Saneckich”, którą kilka lat temu przygotowaliśmy razem z naszymi dziećmi. Dzisiaj dzieci urosły, grają też znacznie lepiej, jednak te skrzypeczki, które słychać na płycie i może czasami nie do końca brzmią idealnie oraz te dziecięce głosy ciągle dają moc wzruszeń, szczególnie nam rodzicom.

Koncertuje Pani za granicą. Czy dostrzega Pani różnice emocjonalne u rodzimej i zagranicznej publiczności?
– We wszystkich koncertach, które grałam w różnych miejscach Europy i świata reakcje publiczności były zbliżone. Odzew widzów zależy od tego, czy artysta potrafi ich porwać swą grą. Jestem osobą ekspresyjną, może nawet czasami za bardzo, ale publiczność chyba lubi wyrazistość wyrażoną za pomocą muzyki i ruchu scenicznego. Zawsze miałam wrażenie, że mam dobry kontakt z publicznością i jestem odbierana ciepło, a czasem nawet entuzjastycznie.

Pani repertuar jest bardzo szeroki, od muzyki baroku po muzykę współczesną. W którym obszarze muzycznym czuje się Pani jak przysłowiowa ryba w wodzie, który jest Pani najbardziej bliski? Kto jest dla Pani mistrzem?
– Najbliższa mi jest twórczość polskich kompozytorów i przyznam, że najbardziej ukochanym mistrzem – Karol Szymanowski. Jednakowoż jest wielu wybitnych, polskich twórców, szczególnie z przełomu XIX i XX wieku, którzy napisali wspaniałe dzieła na skrzypce, dlatego zawsze na swoich koncertach – czy to w Polsce, czy za granicą – staram się zaprezentować jakieś utwory z ich dorobku.

Czy lubi Pani pracę w studio? Jak się artysta czuje po sesji nagraniowej?
– Przede wszystkim po nagraniach bardzo bolą wszystkie mięśnie, bo przez kilka, często nawet kilkanaście godzin jest się w ciągłym napięciu. Gdy gram koncert, to wychodzę na scenę, wykonuję kilka utworów, które przerywane są brawami publiczności, jest więc czas na oddech. W studio w ciągu dwóch, trzech dni trzeba nagrać cały materiał, to nie jest łatwe. Większość naszych płyt powstawała w naszej filharmonii, za co dziękujemy dyrekcji. Trzeba dodać, że przygotowanie płyty w większej sali daje lepszy efekt dźwiękowy, stąd duże zadowolenie naszego reżysera, uznanego w kraju – Andrzeja Brzoski. Nagraliśmy z nim trzy płyty i pracowało nam się doskonale. Jest on kompetentny i konstruktywny, ma wyczucie emocji i stylu, gdy trzeba hamuje nas w zapędach lub stymuluje i rozkręca.

Zatem współpraca z filharmonią jest owocna?
– Do tej pory była bardzo dobra pod wieloma względami. Niejednokrotnie mogłam zaprezentować swój dorobek muzyczny zarówno z orkiestrą, jak i podczas koncertów kameralnych, którym staraliśmy się nadawać wieloraki wymiar artystyczny łącząc muzykę z innymi dziedzinami sztuki. Ostatni raz
w naszej filharmonii grałam koncert 2009 roku.

Jest Pani pomysłodawcą i organizatorem dwóch interesujących festiwali. Pierwszy z nich to „Jurajska Jesień Muzyczna”. Czy Jura najbardziej inspiruje barwami jesieni?
– Muzykę można dostosować do każdej pory roku. Z pewnością Jura inspiruje i muzycznie, i plastycznie. Bardzo bym chciała nadal łączyć te dwie formy wyrazu artystycznego. Stąd w tym roku pierwszą imprezę w ramach festiwalu – wernisaż malarstwa Dariusza Macieja Młynarczyka, 18 września w Ośrodku Promocji Kultury „Gaude Mater” – połączyliśmy z koncertem. Moją ideą było stworzenie festiwalu z myślą o młodych muzykach, choć nie tylko. Wśród propozycji jest, między innymi, „Koncert Młodych Wirtuozów”, który odbędzie się 3 października w OPK „Gaude Mater”. Wiem, że młodzi muzycy potrzebują mieć stworzone możliwości do prezentowania swoich osiągnięć, by dowiedzieć się, że praca włożona w przygotowanie repertuaru ma sens. Muszą koncertować by poczuć przyjemność z grania dla publiczności.
Od przyszłego roku nasz festiwal przeniesiemy na wiosnę. Jesienią w Częstochowie jest wiele wydarzeń muzycznych – festiwale: organowy, Bacha, Hubermana; nie chcielibyśmy ze sobą konkurować.

Jest i druga Pani inicjatywa: Festiwal „Skrzypce Pod Żaglami”. Skąd inspiracja na to przedsięwzięcie?
– Cała moja rodzina jest rodziną żeglarzy, od dzieciństwa pływałam na Mazurach. Plenerowe koncerty pod żaglami odbywają się więc od bardzo dawna, ale słyszeli je nieliczni. W którymś momencie zaraziliśmy swym pomysłem władze miasta Mikołajki, które zgodziły się, by w ich mieście odbył się cykl koncertów. W tym roku była jego czwarta odsłona i mamy zapewnienie, że kolejna edycja będzie mile widziana.

Co w Pani zawodzie podoba się Pani najbardziej?
– Wiele rzeczy. Na pewno koncertowanie. Występy dla publiczności dają mi ogromną przyjemność, zwłaszcza gdy widzę uradowane twarze widzów. Wiele osób po koncertach dzieli się ze mną swoimi odczuciami, niektórzy krytycznymi, co bardzo sobie cenię, ale są i tacy, którzy przyznają się do swoich wzruszeń. Bardzo ważne jest dla mnie odkrywanie różnych zapomnianych utworów czy dzieł młodych kompozytorów. W mojej pracy również bardzo ciekawa jest sfera dydaktyczna. Od osiemnastu lat uczę dzieci i młodzież. Rozmiłowanie młodego pokolenia w muzyce daje mi wiele satysfakcji.

Czy wśród Pani wychowanków są uczniowie odnoszący sukcesy?
– Wielu moich uczniów odnosiło sukcesy na konkursach zarówno ogólnopolskich, jak i międzynarodowych. Do takich młodych muzyków należy m.in. Aleksandra Krawczyk. W tym roku otrzymała dyplom Akademii Muzycznej w Krakowie, kończyła edukację w klasie Kai Danczowskiej, wybitnej polskiej skrzypaczki. Aleksandra jest najbardziej utytułowaną moją uczennicą. W ostatnim roku wygrała Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy na Malcie, jest też laureatką wielu innych konkursów, już od czasów liceum. Gra Aleksandry podczas koncertu dyplomowego w Krakowie tak mnie poruszyła, że natychmiast po występie zaproponowałam jej udział w Festiwalu. Będzie ją można usłyszeć w Regionalnym Ośrodku Kultury 17 października, o godz. 18.00.

Czyli pomiędzy pracą muzyka koncertującego i pedagoga można postawić znak równości?
– Jak najbardziej, bo obie dziedziny zajmują mi tyle samo czasu i pochłaniają zbliżoną ilość energii. Od roku uczę też własne dzieci. Szesnastoletnia córka Marysia jest bardzo pilna, czternastoletni syn Staś trochę się buntuje. W tym wieku większość chłopców woli grać w piłkę, a nie na skrzypcach. Do tej pory nasze dzieci kształciły się pod okiem Elżbiety Urbańskiej. Jestem jej bardzo wdzięczna za cierpliwość, siłę którą im dawała i wiedzę, którą im przekazała. W Marysi pokładam wielkie nadzieje. Rzeczywiście jej osiągnięcia są zdumiewające. Jest laureatką wielu konkursów skrzypcowych oraz pięciokrotną stypendystką prezydenta miasta Częstochowy. Z całą stanowczością mogę stwierdzić, że w jej wieku nie byłam na takim etapie rozwoju muzycznego, jaki ona prezentuje. Jeśli tylko wybierze tę drogę, to ma szansę zajść o wiele dalej.

Marysia często swą grą zachwyca na różnych wydarzeniach kulturalnych. Widać zapał i żar emocji podczas jej występów?
– Tak, pracuje dzielnie i z wielkim entuzjazmem. Ona kocha skrzypce i lubi grać. Sama jednak zdecyduje, czy muzyka będzie jej drogą zawodową. To trudna droga, usłana intensywną, ciągłą pracą nad sobą i swoimi niedociągnięciami oraz zmaganiem się ze stresem. Staś też gra na skrzypcach, ale bardziej – na dzień dzisiejszy – pociąga go dyrygentura czy reżyseria dźwięku. Ma duże zdolności muzyczne i niewykluczone, że w jakiś sposób zwiąże się z muzyką. Od dziecka marzył aby zostać w przyszłości dyrygentem. Jak będzie – czas pokaże.

Państwo Belicowie to rodzina bardzo zżyta ze sobą, ciepła, dzieląca wspólne pasje. Proszę uchylić rąbka tajemnicy, jak tworzy się taką spójność, tak piękną rodzinę?
– Rzeczywiście jedność w naszej rodzinie jest podstawą. My małżonkowie wspieramy się nawzajem, również dzieci otaczają nas troską. Stąd osoby z zewnątrz odbierają nas w większości bardzo pozytywnie. Dla nas najważniejsze jest to, by oprzeć swą rodzinę na zasadach, które są od wielu tysięcy lat niezmienne – na dziesięciu przykazaniach. Staramy się żyć w zgodzie z nauką Kościoła, to nam daje największą siłę i radość. Radość z tego, że jesteśmy kochającą się rodziną. Mam nadzieję, że żadne wichury nie zburzą nam tej jedności. Te wartości pragniemy przekazać swoim dzieciom.

Macie też Państwo wspólne pasje. Malowanie pisanek, muzyka, fotografia, żeglowanie…
– Wszystko co robimy, robimy razem. Jak gram koncert, to mówię: gramy koncert, bo cała rodzina jest w to zaangażowana i wspólnie przeżywa występ czy stres związany z przygotowaniem. Jeśli mąż ma wystawę fotograficzną, to mówię, że mamy wystawę, bo przecież niejednokrotnie jesteśmy świadkami powstawania jego zdjęć. Malowanie pisanek, to też wspólne działania: wyjazdy na wystawy, pokazy, koncerty. Również codzienna kolacja, czy sobotnie i niedzielne posiłki przy naszym okrągłym stole, są swoistym rytuałem rodzinnym, chwilami dla siebie, czasem do dzielenia się swoimi sprawami i miejscem rozwiązywania różnych problemów.

Zatem święta Wielkanocne to wspólne robienie pisanek, a Boże Narodzenie to wypiekanie pierniczków?
– Obowiązkowo! Wszyscy w rodzinie mamy zdolności plastyczne, stąd staramy się w familijnym gronie jednoczyć poprzez tradycyjne zabawy i prace. Na takie spotkania chętnie zapraszamy także przyjaciół.

Dziękuję za rozmowę.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *