70 lat AZS Częstochowa


Rozmowa “Gazety
Częstochowskiej” z prezesem
AZS, Andrzejem Gołaszewskim.

Przypomnijmy Czytelnikom, w których latach był Pan prezesem
– W latach 1996-2002. Mówi się, że była to złota dekada
częstochowskiego AZS-u, zdobyliśmy wówczas trzy tytuły
mistrza Polski, Puchar Polski, dwa srebrne medale i dwa
brązowe w mistrzostwach Polski i trzecie miejsce w Pucharze
Top Teams Cup.

Jak Pan ocenia tamten i współczesny czas dla sportu? Czy w
latach 90. łatwiej było działać na arenie sportowej?
– To też były trudne czasy. Polska się wtedy rozwijała, nie
była w Unii Europejskiej. Nie mieliśmy tak możnych sponsorów,
jak obecnie kluby mają, a mimo wszystko potrafiliśmy zbudować
zespół, który odnosił sukcesy międzynarodowe. AZS Częstochowa
był klubem znanym i szanowanym w całej Europie. Byliśmy
zapraszani na wiele turniejów międzynarodowych. Nazwa AZS
Częstochowa była szeroko znana w świecie siatkarskim. W tych
czasach wypromowaliśmy nasz AZS i Częstochowę. Nie było też
problemu ze ściągnięciem zawodników, udało się nam pozyskać
każdego, jakiego sobie wymarzyliśmy. Każdy z ochotą
przychodził do klubu, na nasze uczelnie, do naszego miasta.
To był najwspanialszy czas.

Jak zaczęła się Pana przygoda z AZS-em?
– Wszystko zaczęło się już w szkole podstawowej, bo
uwielbiałem siatkówkę. A do tego przyczynił się sukces
częstochowskich siatkarzy, którzy awansowali z trzeciej do
drugiej ligi oraz sukces mojego idola, czyli Staszka
Gościniaka, który zdobył mistrzostwo świata, wspólnie z
Wieśkiem Czają – Staszek był zawodnikiem Resovii, Wiesiek AZS
Częstochowa. Będąc w szkole średniej nosiłem na koszulce
numer Staszka Gościniaka, chociaż grałem na przyjęciu z
atakiem, ale tak to nazwisko kochałem. Kiedy zostałem
prezesem Spółdzielni Poligraficznej „Udziałowa”, dostałem
propozycję, by wejść do zarządu AZS Częstochowa, było to w
1987 roku. W 1996 roku wybrano mnie na prezesa klubu i
działałem przez osiem lat.

Który moment życia AZS-u był tym najważniejszym?
– Było ich kilka. To przede wszystkim złoty medal w 1996
roku, kolejny klubu, ale pierwszy mój. Potem Super Puchar w
1996 roku, następny złoty medal w 1997, potem w 1999 roku,
Puchar Polski w 1988 roku. Najpiękniejszy moment był wówczas,
gdy graliśmy z pięciokrotnym mistrzem Europy z legendarnym
zespołem włoskim Sisley Treviso, który był naszpikowany
gwiazdami, mistrzami świata i mistrzami olimpijskimi. Ta
międzynarodowa drużyna przegrała z nami 2:3. Nie zapomnę też
meczu z Jekaterynburgiem, gdzie grało wielu reprezentantów
Rosji, który też wygraliśmy w naszej hali „Polonia”, która
święciła największe tryumfy.

I wystarczyła, by odnosić sukcesy..
– Tak była świadkiem tych największych i pękała w szwach
Pamiętam mecz z Mostostalem o mistrzostwo Polski, kiedy kilka
tysięcy ludzi nie mogło wejść do hali, bo nie miała
wystarczającej pojemności. Dzisiaj gdybyśmy mieli taką
drużynę, to hala na Zawodziu też pękałaby w szwach.

Ale dzisiaj brakuje tych sukcesów. Z czego o wynika? Brak
pieniędzy?
– To nie tylko finanse, to też organizacja… Wiele czynników
się na to składa. Z pewnością na brak wyników wpłynął brak
sponsorów, choć za naszych czasów sukcesy AZS napędzały
kolejnych sponsorów. Myślę, że przy dobrej polityce pracy i
działalności, można było tych sponsorów utrzymać. Wyszło jak
wyszło. Mam nadzieję, że przyjdą lepsze czasy. Słyszałem, że
pojawili się nowi sponsorzy i mają przyjść kolejni. Kocham
ten sport i życzę mu jak najlepiej. Wszystkie porażki są dla
mnie bardzo przykre. Zawsze bardzo ambitnie podchodziłem do
AZS. Gdy zdobyliśmy srebro prezes Maślanka gratulując mi
medalu zdziwił się, że mam smutny głos i nie cieszę się. Gdy
mu powiedziałem, że srebrny medal jest dla mnie porażką, nie
mógł zrozumieć. Ale takie to były czasy. Mieliśmy wspaniałą
drużynę i chciałem osiągać najwyższe sukcesy.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *