Niechciana fuzja


PROBLEMY SŁUŻBY ZDROWIA

Planowana przez Urząd Marszałkowski fuzja Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego na Parkitce i Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego na Tysiącleciu w Częstochowie zdaniem szpitalnych związków zawodowych byłaby ze szkodą dla pacjentów. Projekt wywołuje coraz większy niepokój pracowników. – Z zewnątrz niby wszystko jest dobrze. Pracujemy. Ale od środka, aż kipi od obaw i strachu. Nie mamy rzetelnej informacji. Żyjemy w ciągłej niepewności o jutrzejszy dzień – komentuje Karol Swodczyk, przewodniczący Związku Pracowników Administracyjnych i Technicznych. Atmosfera w obu placówkach zaczyna wrzeć, lada moment ten rozgrzany tygiel może eksplodować.

Związki zawodowe Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego na Parkitce i Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego na Tysiącleciu 17 września przeprowadziły referendum w sprawie połączenia obu placówek. Wynik był jednoznaczny – pracownicy nie chcą połączenia obu szpitali. Rozmawiamy z przedstawicielami trzech reprezentatywnych związków zawodowych Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego: dr Grażyną Kubat – wiceprzewodniczącą Związku Zawodowego Lekarzy, Kariną Blumberg – przewodniczącą Związku Zawodowego Pielęgniarek i Położnych i jej zastępczynią Krystyną Marchewką oraz Karolem Swodczykiem – przewodniczącym Związku Pracowników Administracyjnych i Technicznych

Urząd Marszałkowski, po sprzeciwie radnych, którzy głosowali przeciwko fuzji szpitali, wycofał się z tego pomysłu. Dlaczego zatem referendum?
Karol Swodczyk – My o tym nic nie wiemy. W zasadzie nie mamy żadnych rzetelnych informacji, co Marszałek zamierza w naszej sprawie.
Karina Blumberg. – Wiemy, że radni Sejmiku Województwa Śląskiego głosowali projekt uchwały, który mówił o połączeniu dwóch częstochowskich placówek. Wynik jest dla nas pozytywny, bo nie zgodzono się na przyjęcie projektu, ale nadal toczą się prace, które naszym zdaniem mają na celu kontynuację procesu fuzji. W obu szpitalach pracują komisje, które przygotowują materiały do realizacji tego pomysłu.

Kto pracuje w komisjach?
K.B. – Nie wiemy, kto jest do nich powołany i na jakich zasadach, ale są to na pewno wybrani przez dyrektorów pracownicy obu placówek. W naszym szpitalu komisja pracuje pod przewodnictwem dyrektora ds. technicznych. Nie znamy jej zakresu zadań, bo nie uczestniczymy w obradach, mimo iż dyrektor szpitala Kazimierz Pankiewicz obiecywał to związkom zawodowym. Takie przyrzeczenie zapisano w protokole z 19 sierpnia 2009 roku.

Czy, oprócz braku informacji, są inne istotne powody przemawiające przeciwko łączeniu szpitali?
Grażyna Kubat – To nie tylko nasza niewiedza, ale brak szacunku dla pracowników. Na czym połączenie ma polegać, jaka będzie obsada lekarsko-pielęgniarska i ogólne zatrudnienie, jakie oddziały zostaną zlikwidowane – to dla nas pytania retoryczne. Czyż nie można w takiej sytuacji czuć się zagrożonym?
Krystyna Marchewka – Jesteśmy zbywani, okłamywani. A jeżeli ktoś kłamie, to ma nieczyste zamiary.

Przewidujecie zwolnienia?
G. K. – Naturalnie. Będzie restrukturyzacja. Jeśli połączy się obie jednostki, to na pewno nowy twór nie będzie zatrudniał ponad dwóch tysięcy pracowników (W WSzS pracuje ponad 1200 osób, w WSzZ ponad 700 – przyp. red.). Ich liczba zmniejszy się, ale pacjenci zostaną ci sami. Jaka wówczas będzie dla nich dostępność medyczna?

O ile pamiętam, dyrektor Pankiewicz mówiąc o fuzji, podkreślał, że dotyczy to tylko dyrekcji, która będzie jedna dla obu placówek.
G. K. – I pani w to wierzy. My nie mamy na to żadnych dokumentów. Jeżeli nie planuje się zwolnień , to dlaczego pan dyrektor nie podpisał z nami pakietu gwarancji pracowniczych. Powstaje błędne koło. Dyrekcja mówi: „nie będzie pakietu, bo nie będzie zwolnień”, a my odpowiadamy: „to dajcie nam jednak pakiet”. Na to słyszymy: „Nie, bo nie ma pieniędzy”.

Jakich gwarancji Państwo oczekujecie?
G. K. – Przestawiliśmy je na kilku spotkaniach. Naturalnie wyszliśmy z wyższego pułapu w nadziei na spotkanie z dyrekcją w połowie drogi, w pewnym rozsądnym punkcie. Chcieliśmy wypracować wspólny pakiet z dyrektorem. Niestety, nie udało się.
K. M. – Nie ma pakietu, bo nikt z nami na ten temat nie chciał rozmawiać. W szpitalu obowiązuje tylko kodeks pracy, który nie gwarantuje zabezpieczeń dla pracowników na wypadek restrukturyzacji. Jak restrukturyzowano górnictwo, górnicy odeszli z pracy z olbrzymimi pieniędzmi, dającymi im zabezpieczenie. Hutnicy z kolei wynegocjowali korzystny pakiet socjalny. Z całym szacunkiem, ale jesteśmy zbyt dorośli, by uwierzyć, że połączenie dwóch zadłużonych szpitali w jeden olbrzymi odbędzie się bez szkody dla pacjentów i pracowników. Jeżeli dojdzie do fuzji, to będą zwolnienia i przed tym chcemy się zabezpieczyć. Szkoda, że dyrekcja tego nie rozumie.
K. B. – Pakiet gwarancji pracowniczych rozpatrywaliśmy jeszcze od strony medycznej. Każdemu człowiekowi potrzebna jest stabilizacja i oparcie, wówczas może dobrze i spokojnie pracować. A w naszym szpitalu od czterech lat żyjemy jak na bombie. Ciągle słyszymy: łączą, nie łączą. Jesteśmy straszeni, obawiamy się o przyszłość. W takich warunkach nie da się dobrze pracować. Pakiet jest nam potrzebny, by uregulować ten chaos. Skoro dyrekcja mówi, że nie będzie zwolnień, to my żądamy tego na piśmie. Punkt widzenia zarządzających w każdej chwili może się zmienić, a wówczas pracownicy pójdą na bruk, bez żadnego zabezpieczenia finansowego.

Może trzeba zrozumieć dyrektora. Nie godzi się na gwarancje, bo szpital jest zadłużony…
G. K. – W tym roku nie było podwyżek w szpitalu, nie dostaliśmy z tytułu ustawy 59a żadnych pieniędzy. Pracujemy bardzo dużo, mamy wiele nadwykonań. Skąd zatem to zadłużenie? W ubiegłym roku mieliśmy 3,8 milionów złotych nadwyżki.
K. B. – Nie mamy zadłużenia, to tylko brak płatności NFZ za wykonane procedury. Są one ponad limitowe, to prawda, ale nie możemy nie przyjąć pacjentów.
K. M. – Każdy szpital ma pułap przyjęć, ale żaden nie może powiedzieć pacjentowi, że go nie przyjmie, bo skończył się limit, chyba, że jest to szpital prywatny, który ma oddziały dochodowe i obsługuje tylko osoby, na których zarabia. Pozostałe odsyła do szpitali publicznych, bo my przyjąć musimy, zoperować musimy, ratować życie musimy. A nasz płatnik pokazuje nam figę. Nie płaci za nadwykonania i wówczas w gazecie piszą o ogromnym zadłużeniu.
G. K. – A dla przykładu. Przyjmowałam dziecko z Wielunia na rezonans, pytam się: dlaczego do nas? Usłyszałam, że w Łodzi pacjentka czekała trzy miesiące na wykonanie samego EEG. Miałam nie przyjąć tego dziecka?
K. M. – Gdyby pacjenta odesłano, w gazetach czytalibyśmy, że pacjent umarł pod szpitalem, bo lekarz go nie przyjął.
K. B. – Nie mamy prawa wierzyć, że połączenie przyniesie korzyść – my pracownicy i my pacjenci, bo wszyscy nimi jesteśmy. Mamy negatywne doświadczenie z fuzji dwóch oddziałów ortopedycznych naszych szpitali. Teraz przyjmujemy podwójną liczbę pacjentów i musieliśmy zatrudnić dodatkowy personel, a obiecana renegocjacja kontraktu nie nastąpiła. Ponadto likwiduje się istotne poradnie. Pytamy: dlaczego? Czy nie lepiej pozyskać specjalistów, by dalej przyjmować pacjentów. Marszałek zlikwidował poradnię chirurgii naczyń, a pacjentów nakazał odsyłać do Bytomia. Czy Częstochowa z leczeniem będzie musiała się przenosić do centrum Śląska?

Czy jako służba zdrowia nie odczuwacie Państwo, że Częstochowa jest przez władze województwa traktowana po macoszemu?
K. M. – Od wielu lat i na każdym etapie, nie tylko medycznym. W aglomeracji katowickiej powstają autostrady, piękne ulice, u nas – III Aleja. Tam pieniądze są na wszystko, my jesteśmy zaściankiem.

Jaka była reakcja dyrekcji na referendum?
K. S. – Żadna. Dyrekcja już na drugi dzień po głosowaniu otrzymała protokół zdawczo-odbiorczy z wynikami. Do dzisiaj nie doczekaliśmy jakiejkolwiek odpowiedzi.

Zastanawiające. Wypowiedział się w nim prawie cały personel.
K. S. – Tak można przyjąć. 97 procent głosujących jest przeciwko fuzji, a w referendum uczestniczyło 77,13 procent personelu. To w zasadzie obraz całości szpitala, bo na ponad 1200 pracowników, około stu było na urlopach i zwolnieniach, stąd mniejszy procent uczestników. Podczas referendum mile zaskoczyła nas reakcja pacjentów. Podchodzili, by również zagłosować przeciwko łączeniu szpitali. Wielu dopytywało, dlaczego jest taki pomysł? Pacjenci są niezorientowani, bo media milczą.

Czujecie się osamotnieni?
K. S. – Wszyscy odczuwamy, że obecna władza nie liczy się z opinią społeczną. Związki zawodowe odstawiane są na boczny tor, mówi się tylko o pięknej współpracy, ale to nie jest prawda. W naszym szpitalu skupiamy pracowników różnych struktur, to przedstawiciele wszystkich grup zawodowych, a jednak jesteśmy pomijani. Czy o taką demokrację walczyliśmy?

Czego Państwo oczekiwaliście po referendum?
G. K. – Chcieliśmy poznać zdanie pracowników, by nie było powiedziane, że związki znowu coś mieszają i że tylko nam fuzja się nie podoba. Referendum czarno na białym pokazało, jakie są odczucia naszych kolegów. Ich głos jest jednoznaczny. Nie chcą połączenia.

Dyrekcja milczy. Co dalej zamierzacie robić?
G. K. – Poczekamy na rozwój wypadków.
K. M. – Ale nie czekamy biernie. Działamy… Bacznie też przyglądamy się radnym poszczególnych partii politycznych. Dzisiaj oni głosują w naszej sprawie, jutro to my będziemy głosować na nich. Jeżeli myślą, że ich nie obserwujemy, to się mylą.
K. B. – Czekamy na program najbliższego Sejmiku Śląskiego, od niego będą zależne nasze kroki. Co istotne, chcemy powiedzieć mieszkańcom Częstochowy, że nie walczymy tylko o nasze miejsca pracy, choć one są dla nas bardzo ważne. Chcemy przede wszystkim, aby miasto Częstochowa i okolice miały dostęp do specjalistycznych poradni i oddziałów, i mogły bez problemu korzystać z opieki medycznej. Na takim poziomie, jakim być może, za chwilę zaoferuje się nam wyłącznie w samym centrum Katowic, bo u nas nie pozostanie już nic.

Jak długo będzie czekać?
G. K. – Tyle ile będzie trzeba. Tu dyrektorzy odchodzą, a my jesteśmy.

Czy szukacie Państwo sprzymierzeńców? Projekt nie przeszedł, więc może trzeba dalej rozmawiać z radnymi?
K. S. – Nie przeszedł tylko trzema glosami.

Ale Częstochowa nie ma większości w Sejmiku, więc i tak to sukces.
K. S. – Nie mamy też województwa.

Temu sami jesteśmy sobie winni. Nie broniliśmy województwa, gdy trzeba było.
K. M. – Nie my jesteśmy winni, tylko prezydent Tadeusz Wrona. Społeczeństwo nie chciało, by Częstochowa stała się zaściankiem województwa śląskiego.

Wszyscy ówcześni częstochowscy parlamentarzyści glosowali przeciwko naszemu województwu.
K. M. – Więc proszę nie mówić, że to nasza wina. Uważamy, że powinniśmy zachować status województwa. To był niewybaczalny błąd pana Wrony, za który teraz płacimy.
K. B. – Doskonale wiemy, jak się głosuje, że decyduje parytet polityczny. Mamy tylko nadzieję, że nasze prośby, które kierujemy do radnych, nie zostaną wyrzucone do kosza, ale przemyślane. Warto pamiętać, że każdy z nas albo był, albo jest, albo będzie pacjentem.
Rozmawiała

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *