Pac niewart pałaca


Kto by przypuszczał, że kampania wyborcza Włodzimierza Cimoszewicza w tak wstępnej fazie wejdzie w tak ostry wiraż? Toć wystarczyło ledwie parę zdań jego byłej asystentki o matactwach podczas składania oświadczeń majątkowych i przyszła kariera polityczna kandydata SLD na prezydenta może legnąć w gruzach.

Choć sprawa pod względem czasu zdawać się pozornie mogła mało atrakcyjna, bo mowa o wydarzeniach sprzed ponad trzech lat, jednak wziąwszy pod uwagę kontekst, dotyczący PKN Orlen, wszystko robi się coraz bardziej nadzwyczajne i dziwne.
Nawet gdyby się okazało, że ostatni świadek komisji śledczej konfabuluje, (czego zresztą usilnie stara się dowieść sam Cimoszewicz), to i tak zaufanie do marszałka straci pewnie spora część jego zwolenników. Możliwe też, że jakaś grupa jego sztabowców zwątpi w pomyślność jego elekcji na ten najwyższy urząd w państwie. Trudno byłoby się nawet temu dziwić; obraz kluczącego w zeznaniach kandydata na prezydenta wyjątkowo mocno kontrastuje z kreującym się, jeszcze nie tak dawno na sumienie zdemoralizowanej lewicy w Polsce, rzekomym outsiderem z grona SLD. Ale tak to właśnie w polityce bywa, że im kto bardziej gorliwie nawołuje innych do poprawy, robi to zazwyczaj dla zakamuflowania własnych niedoskonałości. A przypadek marszałka Cimoszewicza dodatkowo dowodzi, że tym bardziej do “proroków” jego pokroju należy wykazywać ograniczone zaufanie.
Ale, mniejsza… Ważniejsze jest chyba to, że wielu teraz zrozumiało, skąd wzięła się w ogóle kandydatura tego pana, jako przedstawiciela postkomunistycznej lewicy na prezydenta RP i dlaczego jest tak entuzjastycznie reklamowana przez urzędującego już ostatnie miesiące (na szczęście!) – Aleksandra Kwaśniewskiego. Jakoś w drodze obu panów do Pałacu Prezydenckiego widać dziwną analogię. Przecież dziesięć lat temu ówczesnemu kandydatowi SLD na prezydenta też zdarzyło się – delikatnie mówiąc – palnąć gafę w oświadczeniu. Nie było to, co prawda, oświadczenie majątkowe, tylko oświadczenie o wykształceniu, nikt też nie musiał skrycie podmieniać tego dokumentu. Przynajmniej nikt się do dzisiaj, do podobnego czynu nie przyznał.
Na tym jednak podobieństwo sytuacji się kończy, bo Aleksander Kwaśniewski nie był aż tak majętnym, jak Cimoszewicz kandydatem. Choć znał się osobiście z Michnikiem, nie dostał za darmo akcji Agory ani nie musiał w pośpiechu spieniężać nadmiaru akcji największego przedsiębiorstwa naftowego w Polsce. Ponadto, jak Kwaśniewski wkraczał do Pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, to jego pierwszorzędnym zadaniem było wymiecenie ekipy po prezydencie Wałęsie i zastąpienie jej nową – ekipą swoich. Teraz zadanie Cimoszewicza miało być, zgoła odmienne: miał, najprawdopodobniej, utrzymać na pałacowych etatach współpracowników swojego poprzednika i tym samym przedłużyć żywota politycznego druhom z SLD.
Jednak największa różnica dotyczy efektu końcowego. Mimo swoich kłamstw i “szczupłości” portfela Kwaśniewski prezydentem został, a w przypadek pana Włodka rokuje coraz gorzej. Nie sprawdzi się, zatem tym razem stare przysłowie, bo ani Pac niewart pałaca, ani pałac Paca.

ARTUR WARZOCHA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *