Kiermasz i licytacja w „Plastyku”. Wywiad z Januszem Janiną Iwańskim


W Plastyku” jak zawsze ciepło, gościnnie i kolorowo. Dzień Świętego Mikołaja w Zespole Szkół Plastycznych w Częstochowie przebiegł niezwykle bogato, uroczyście i kolorowo. Atrakcjami były: kiermasz prac uczniów i nauczycieli, licytacja oraz przyjazd Świętego Mikołaja.

Korytarze szkoły wypełniły stoiska z różnymi dziełami sztuki: biżuterią, ceramiką, rzeźbą, obrazami, maskotkami, wypiekami. Hitem były słynne już „Boboki”, fantazyjne maskotki autorstwa absolwentki „Plastyka” Irminy Rydzykowskiej. Z kolei na licytacji furorę zrobiły dzieła ceramiczne. Zażarta walka stoczyła się o pełne gracji „Koniki” i dostojną „Afrykankę”. Jak zawsze licytację poprowadził przyjaciel szkoły, znany w Polsce i na świecie częstochowski, charyzmatyczny muzyk, gitarzysta, wokalista – Janusz YANINA Iwański. I jak zawsze brawurowo. Zaskakiwał energią, pomysłami i serdecznością. W tym roku ducha rywalizacji zagrzewał oryginalnym afrykańskim bębenkiem.

– Dochód z kiermaszu wyrobów uczniów i absolwentów szkoły oraz licytacji obrazów uczniów oraz pracowników i absolwentów, jak co roku, przeznaczono na zakup materiałów do pracowni plastycznych oraz wsparcie uczniów z rodzin potrzebujących. Pieniądze zebrane z trzeciej części licytacji zostały przekazane na leczenie naszego wieloletniego nauczyciela Zdzisława Stępnia – powiedziała dyr. Anna Maciejowska.

UG

Przed aukcją Janusz YANINA Iwański udzielił nam wywiadu

Jak długo kwitnie Pana przyjaźń z „Plastykiem”?
– Od bardzo, bardzo dawna. Nie pamiętam nawet daty.

Czy ten przyjacielski związek z Zespołem Szkół Plastycznych buduje coroczna licytacja, czy są jeszcze inne wspólne działania?
– Ten sentyment zaczął się od czasów podstawówki, bo po jej skończeniu zdawałem właśnie do „Plastyka”. Uczniem nie zostałem, ale miłość pozostała.

A czym „Plastyk” ujmuje Pana?
– Jest to szkoła dla artystów i rzemiosła artystycznego w szerokim pojęciu plastycznym. Poza tym to towarzystwo młodych artystów i pedagogów jest mi duchowo bardzo bliskie.

Każdy Pana udział w licytacji cechuje jakaś nowinka, niespodzianka…
– Ponieważ nie jestem zawodowym licytatorem, za każdym razem jest to dla mnie nowe doświadczenie. Poznaję nowe dzieła, nowych gości. Dla uatrakcyjnienia wprowadzam do zabawy różne, oryginalne instrumenty i wplatam opowieści, dykteryjki. Dzisiaj przyniosłem autentyczny, afrykański bębenek. Będzie on głównym atrybutem w najważniejszych chwilach licytacji.

Licytacje trudno już zliczyć. Z czasem trema narasta czy pojawia się więcej luzu i swobody?
– Każde spotkanie z publicznością wywołuje tremę i tak naprawdę rzadko się zdarza całkowita pewność siebie. W koncertowym świecie, w 99,9 procentach, zawsze mam tremę. W przypadku aukcji jest tak samo, ponieważ to doświadczenie bardzo podobne do estradowego występu. Trzeba wyjść, trzeba stanąć przed ludźmi. Wejść w kontakt, w klimat publiczności i spróbować nawiązać dobrą interakcję. Aukcje w Zespole Szkół Plastycznych mają służyć szkole. To nie jest sprawa biznesowa, to przedsięwzięcie wspierające finanse szkoły, które z drugiej strony ma uświadomić społeczeństwu, że skądś ci artyści się biorą. Czasami można na niej zdobyć dzieło, które potem może okazać się pracą wybitnego artysty.

Która z aukcji, prowadzonych przez Pana w „Plastyku” pozostała na trwałe w pamięci? Która najbardziej ucieszyła?
–Każda aukcja ma w sobie taki moment, kiedy przekracza się kolejną cyfrę. Każda z nich ma chwile, kiedy wyjątkowo rośnie napięcie, bo nagle pojawia się na przykład rzeźba, na którą poluje kilka osób. Wtedy napięcie potrafi sięgnąć wysokich tonów, bo na widowni rozgrywa się spektakl pomiędzy dwoma, trzema osobami, które prezentują klasyczną, aukcyjną walkę. Moją rolą jest takie podkręcenie wrażeń i energii, by osiągnąć wynik sprzedaży jak najlepszy dla szkoły.

Aukcje te mają swoisty charakter sentymentalno-pamiątkowy…
– Tak, bo przychodzą tu osoby, które chcą się ze szkołą podzielić swoimi pieniędzmi i zabrać ze sobą dzieła. I przychodzą też, by kupić dzieła swoich dzieci. Ale czasami zjawiają się znawcy dzieł sztuki. I tu powstają schody, i ciekawe momenty.

Co najnowszego w Pana życiu artystycznym? Ma się pojawić nowa płyta…
– Już jest skończona, czeka na wydanie. Teledysk już nakręcony – i mogę zdradzić, że z Muńkiem Staszczykiem, moim ziomalem z podwórka. W marcu 2016 roku będzie premiera krążka. Nie wiem jak to wytwórnia zorganizuje. Czekamy na decyzję, gdyż teraz wszyscy mają głowy w kolędach.

Pan też chyba śpiewał kolędy…
– Ja napisałem jedną pastorałkę, którą śpiewała moja córka, i która ukazała się na kilku różnych składankach. Ale śpiewam kolędy przy stole świątecznym czy też na oficjalnych wigiliach.

A kiedy Pana koncert w Częstochowie?
– W Częstochowie nic nie widać na horyzoncie.

Czyli szczęście mieli ci, który mieli okazję zobaczyć taką perełkę jak występ Pana z córką podczas jubileuszowego koncertu Liceum Norwida. Szkoda, że miasto nie myśli, by zaprosić czy zorganizować Panu koncert.
– Może wystarczy im, że tu mieszkam.

Wiele osób wspomina do dzisiaj jest pod wrażeniem wspólnego występu Pana i Pana utalentowanej Córki, podczas koncertu absolwentów „Norwida” z okazji jubileuszu 50-lecia…
– „Norwid” to też nie moja szkoła. Mój z nią związek jest poprzez córkę i hymn, który skomponowałem dla tej szkoły. O mojej przyszłości przeważyła muzyka.

Dziękuję bardzo.
URSZULA GIŻYŃSKA

r

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *