Mateusz Świdnicki osiągnął największy sukces w swojej karierze. W wieku 21 lat został Młodzieżowym Indywidualnym Mistrzem Polski. Dokonał tego w czasie środowego finału krajowego czempionatu wśród juniorów na macierzystym torze w Częstochowie. W biegu dodatkowym o złoto pokonał swojego klubowego kolegę, Jakuba Miśkowiaka, a także Wiktora Lamparta z Motoru Lublin. Po zawodach rozmawialiśmy z wychowankiem Włókniarza Częstochowa.
Zostałeś dzisiaj Młodzieżowym Indywidualnym Mistrzem Polski. Brzmi to dla Ciebie, jak sen, z którego nie chcesz się wybudzić?
– Bardzo o tym marzyłem. Już zaczynając od mini żużla na krajowym podwórku plasowałem się na czołowych lokatach. W mini żużlu byłem wicemistrzem Polski, zaś w zeszłym roku, już w dorosłym speedway’u, zdobyłem trzecie miejsce w ogólnokrajowych indywidualnych rozgrywkach do lat 21. Tak czy inaczej cały czas miałem marzenia, żeby w końcu wejść na sam szczyt. Bardzo się cieszę, że mi się to udało. To będzie już pamiątka na całe życie. I co by się nie działo, już mi nikt tego nie zabierze.
Poniekąd wspomniałeś przed chwilą o zeszłorocznym finale MIMP, także w Częstochowie, kiedy zająłeś trzecie miejsce. Wtedy byłeś bliski wywalczenia nawet pierwszej lokaty. Ale jak to się mówi, „co się odwlecze, to nie uciecze”.
– Dokładnie tak. O ile dobrze pamiętam, w ubiegłym roku finał MIMP miał miejsce 8 września. Dzisiaj mamy 7 dnia września, czyli minął niemal równy rok. Jestem bardzo szczęśliwy. Jedziemy dalej. Za bardzo nie ma czasu na świętowanie, bo jutro DMPJ w Grudziądzu, na które już z rana będziemy musieli wyjeżdżać.
W dzisiejszych zawodach, jeśli chodzi o osiągane czasy w poszczególnych biegach, to może i najszybszy nie byłeś. Jednakże na swoim koncie miałeś drugi najlepiej uzyskany czas i niewiele Tobie brakło, aby rekord ponownie został pobity. To na pewno jest też dla Ciebie jakaś dodatkowa satysfakcja…
– Tak. To był drugi czas, zarówno w samych zawodach, jak i w klasyfikacji dotyczącej rekordów toru. „Misiek” (Jakub Miśkowiak – przyp. red.) pobił rekord, a ja byłem tuż za nim. I – jak mnie pamięć nie myli – wykręciłem lepszy czas od wcześniejszego rekordu toru Daniela Bewley’a…
… Zgadza się
– Wygląda zatem na to, że moje motocykle na przyczepnych torach spisują się lepiej niż na twardych. Tor mi pasował. Było trochę stresu, ale teraz szczęśliwie wracam do domu.
Jednym z punktów kulminacyjnych w tym turnieju był dla Ciebie z pewnością bieg nr 19, w którym startowałeś z toru „A”. Czy przed tym wyścigiem w Twojej głowie pojawiały myśli, że musisz wykorzystać atut pierwszego pola, by dojechać do mety na czele stawki i przedłużyć szanse na walkę o złoto?
– Pierwsze pole dzisiaj rzeczywiście chodziło. Nie ukrywam natomiast, że byłem trochę niepocieszony, że wylosowałem trzecie pole w dodatkowym biegu. Ale na szczęście wszystko się poukładało i tak naprawdę skorzystałem na tym. Przedłużyłem prostą, żeby potem odpowiednio wejść w łuk i „zapikować”. W dzisiejszym turnieju tylko w jednym wyścigu do mety przyjechałem z tyłu.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał: Norbert Giżyński.
Foto. Grzegorz Przygodziński