Jacek Miernikiewicz, od ponad dwudziestu lat mieszkaniec gminy Mykanów, jest przykładem na to, że pielęgnowane zamiłowania stają się źródłem rozwoju i aktywności w każdym wieku. Pan Jacek swoją wokalistyką daje radość wielu ludziom.
Życie bez pasji jest jałowe i puste. To ona daje nam energię i ubogaca naszą codzienność.
Jacek Miernikiewicz, od ponad dwudziestu lat mieszkaniec gminy Mykanów, jest przykładem na to, że pielęgnowane zamiłowania stają się źródłem rozwoju i aktywności w każdym wieku. Pan Jacek swoją wokalistyką daje radość wielu ludziom.
Pochodzi ze Starachowic, gdzie się urodził i mieszkał przez trzy lata. Potem wraz z rodzicami zamieszkał w Blachowni, a po ślubie z Anną, od 1986 r. jego miastem na dziesięć lat stała się Częstochowa, w której wcześniej ukończył Liceum Findera (obecnie im. Norwida) i zatrudnił się w Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji, gdzie pracuje do dzisiaj. W 2000 r. rodzina Miernikiewiczów osiedliła się w gminie Mykanów. – Wybraliśmy środowisko zielone, by być blisko z naturą. Tutejsza cisza pozwala mi rozwijać muzyczną działalność – podkreśla pan Jacek.
Pasja do muzyki i śpiewania zrodziła się w latach dziecięcych. Jak mówi o sobie, jest muzycznym amatorem o duszy muzyka. – Postrzegam i odbieram muzykę na bardzo głębokich rejestrach, to pasja, która od dzieciństwa mocno usadowiła się w moim sercu. W szkole z sukcesem brałem udział w konkursach wokalnych, potem śpiewałem w chórze Filharmonii Częstochowskiej, pod kierunkiem nieocenionego śp. Krzysztofa Pośpiecha. Przyznaję jednak, w chórze nie do końca się odnajdywałem, moja indywidualność muzyczna była silniejsza, zawsze pragnąłem śpiewać z własną interpretacją – opowiada pan Jacek.
W chórze poznał swoją przyszłą żonę Anię, która śpiewa mezzosopranem. Po ślubie oboje swoje pasje do śpiewu i muzyki odłożyli na później, a ich życie potoczyło się w rytmie poczucia odpowiedzialności za rodzinę. – Skupiliśmy się na wychowaniu dzieci, doczekaliśmy się pięciu synów. Ważniejsza była rodzina, niż budowanie kariery muzycznej. Poza tym górowało moje poczucie obowiązku – nie mogłem zostawić żony samej z pięciorgiem dzieci, by realizować swoje muzyczne upodobania – mówi Jacek Miernikiewicz.
Odsuwając na bok swoje ambicje wokalistyczne, podjął się prowadzenia w kierunku śpiewu swojego syna Karola. – Swoich synów wspierałem w rozbudzaniu pasji, najbardziej utalentowany muzycznie Karol skończył Akademię Muzyczną w Gdańsku w klasie jazzu wokalnego i odnalazł się także w instrumentalistyce – gra na altówce. Karol posiadał wszystkie predyspozycje, które są potrzebne w śpiewaniu: słuch, uwagę sceniczną i pracowitość. Syn śpiewał w chórze chłopięcym „Gaude Mater”, uczył się u pana Ryszarda Strojca, uczestniczył w wielu koncertach oraz z powodzeniem w konkursach. Razem wystąpiliśmy w Filharmonii Częstochowskiej podczas promocji mojej pierwszej płyty „Bezcenne sny”. Pozostali synowie posiadają też predyspozycje słuchowe, ale inne zainteresowania – stwierdza.
Jacek Miernikiewicz z synem Karolem
Zatem Święta Bożego Narodzenia są rozśpiewane? – Razem śpiewamy okazjonalnie, raczej w zaciszu domowym. I oczywiście, przy wigilijnym stole, gdy zjeżdżają się nasze dzieci – bo najstarszy Szymon mieszka w Niemczech, Karol pod Gdańskiem, Michał w Anglii, Kamil w Częstochowie, i jest jeszcze Daniel – dajemy koncert kolęd. Teraz nakłoniłem żonę do publicznego, wspólnego występu. Razem zaśpiewamy na weselu naszego syna, które odbędzie się 8 stycznia 2022 r. Zaśpiewamy w kościele, a na weselu wykonamy dla młodej pary utwór ze „Skrzypka na dachu” – dodaje.
Czas na spełnienie w muzyce przyszedł później. – Teraz, gdy dzieci są dorosłe, mogę realizować się w obszarze muzyki. Robię to bezstresowo i z rozmachem. Śpiewam na różnych uroczystościach, przed pandemią w sanatoriach prowadziłem zajęcia z muzykoterapii. Biorę udział w konkursach. W październiku 2021 r. zdobyłem nagrodę Grand Prix Festiwalu Jura Senior Festiwal w Porębie, pokonując ponad 50 podmiotów, oraz pierwszą nagrodę w kategorii solistów. Zaśpiewałem w wersji Zbigniewa Wodeckiego utwór Franka Sinatry „My Way”. Festiwal przebiegł w warunkach pandemii, stąd oceny nastąpiły na podstawie przesłanych nagrań. Trochę brakowało bezpośredniej konfrontacji, niestety, jako zdobywca Grand Prix nie mogłem wykonać zwycięskiego utworu – stwierdza.
Ten sukces dał mu miano „najlepiej śpiewającego seniora w województwie śląskim”. – Mam do tego dystans, bo wiele jest osób pięknie śpiewających, ale taka ocena jest zachętą do dalszej pracy, by rozwijać się i cieszyć kolejnymi propozycjami. Solowy śpiew jest dla mnie wyzwaniem, bo w interpretację wkładam własne doświadczenia i odczucia – podkreśla pan Jacek.
Drugi etap jego artystycznej drogi zaczął się w 2014 roku, od występu w programie „Must Be the Music”, gdzie bardzo wysoko oceniono jego możliwości głosowe i interpretacyjne. – Dostałem cztery zielone „tak” i piękne oceny Elżbiety Zapendowskiej, Adama Sztaby, śp. Kory. Zaśpiewałem słynny utwór Franka Sinatry „My Way”. Ten występ miał dla mnie ogromne znaczenie i od niego wkroczyłem w kolejny etap: nagrałem płytę z coverami „Bezcenne sny”, której współwydawcą były Częstochowskie Wodociągi. Niedługo potem pojawił się mój drugi krążek „Otulam”, a ostatnio ukazała się moja trzecia płyta z kolędami „Z pokłonem” – wylicza Jacek Miernikiewicz.
Nasz bohater zdecydowanie mniej entuzjastycznie wspomina swój inny udział w telewizyjnym show. – Śpiewałem też w pierwszej edycji programu „Voice senior”, ale nie mam zbyt dobrych wspomnień z tego planu. Śpiewałem jako ostatni, w pierwszej wersji zaproponowano mi „Jaskółkę uwięzioną” Stana Borysa, ale ostatecznie kazano mi śpiewać piosenkę Trubadurów „Znamy się tylko z widzenia”, gdzie raczej nie można pokazać kunsztu wykonawczego. O wiele milsze wspomnienia mam z „Must Be the Music”, gdzie śpiewałem jako 55-latek i spotkałem i życzliwość, i fachową, merytoryczną ocenę. Spodobała się i interpretacja, i mój głos – jak określili jurorzy – szlachetny. Pan Rogucki, podsumowując, stwierdził, że życzyłby sobie, mając tyle lat, co ja, mieć taką klasę i taki sposób zarażania muzyką – opowiada pan Jacek.
Potem, chcąc ponownie sprawdzić swoje umiejętności, wysłał swoje zgłoszenie do „Szansy na sukces”. – Otrzymałem trzy zaproszenia do udziału z: Justyną Steczkowską, kompozytorem Adamem Korzyńskim i Alicją Majewską. Jednak na ten moment odmówiłem, uznałem, że mam już 62 lata, i może już nie czas na takie konfrontacje – mówi.
Jak podkreśla, muzyka jest w nim i najlepiej czuje się w klimatach poetyckich, nastrojowych. Niezwykle ceni artystów z „Piwnicy pod Baranami”, muzykę Zbigniewa Preisnera. – Śpiewam klasycznym głosem i typowo popowym. Najbardziej uwrażliwia mnie muzyka z nutą poezji – utwory Grzegorza Turnaua, Michała Bajora, śp. Marka Grechuty. Z klasyki śpiewam utwory Luciano Pavarottiego i Andrea Bocelliego – opowiada Jacek Miernikiewicz. Z sentymentem wspomina kontakt z Jackiem Wójcickim, który oceniał jego występ podczas konkursu tenorów w Złotym Potoku, gdzie zdobył drugie miejsce, przed kwartetem ukraińskim „LeonVoci”. – Mam też wspaniałe wspomnienie z 2010 r., kiedy w Mykanowie, na stulecie tamtejszej Orkiestry, wspólnie ze Zbigniewem Wodeckim wykonaliśmy jego utwór „Lubię wracać tam, gdzie byłem”. Właśnie Zbigniew Wodecki, który był muzykiem spełnionym, jest moim wzorem muzycznym. Podziwiam także umiejętności wokalne Michała Bajora oraz zwiewność poetycką Marka Grechuty, z którym spotkałem się, gdy mój Karol występował w programie „Od przedszkola do Opola”. Niezwykle cenię artystyczną ekipę „Piwnicy pod Baranami”. Z klasyki moimi mistrzami są: Andrea Bocelli oraz słynna trójka tenorów: Carreras, Domingo, Pavarotti. Słucham muzyki, która mnie uspokaja i inspiruje, lubię muzykę wschodnią – gruzińską, chińską. A moim ulubionym motywem jest muzyka do przepięknej piosenki Krzysztofa Krawczyka „Życia mała garść” – zwierza się nam pan Jacek.
Jest pogodzony z przebiegiem swego życia i tym, co zesłał los. – Gdybym zabiegał o karierę, to nie miałbym tak wspaniałych synów. To oni są moją największą karierą. Warto być konsekwentny w tym, co się robi. Pracować i jeszcze raz pracować, bo talent, aczkolwiek bez niego nic się nie da zrobić, jest tylko częścią sukcesu, to ten pierwszy krok. Tylko ciężka praca i mnóstwo szczęścia, spotkanie odpowiednich osób na swojej drodze, które pomogą, otworzą te wszystkie furtki, które często, z różnych względów, są pozamykane, a nawet zaryglowane. Ja nie spotkałem takiej osoby, ale czuję się spełniony. Pan Bóg obdarzył mnie wspaniałą rodziną i talentem, którym mogę dzielić się z innymi. Muzyka to głębia, która uwrażliwia mnie w kontaktach międzyludzkich, która pozwala zatrzymać się i przeanalizować, co w życiu jest najważniejsze, dlaczego, po co i dla kogo się narodziłem. A narodziłem się, aby kochać muzykę i moją rodzinę. Aby realizować wspólne pasje. Te muzyczne i inne. Wspólnie z żoną mamy jeszcze jedno zamiłowanie: podróże. Poznajemy różne kultury, ludzi. Żona jest anglistką, więc barier językowych nie ma – konkluduje Jacek Miernikiewicz.
URSZULA GIŻYŃSKA