Tauron Włókniarz Częstochowa marzenia o finale w PGE Ekstralidze będzie musiał odłożyć na kolejny rok. W niedzielę (10 września) „Biało-Zieloni” odpadli z walki o złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski. Wówczas w rewanżu półfinałowym w Lublinie ulegli tamtejszemu Platinum Motorowi 32:58.
Po pierwszym meczu w Częstochowie – gdzie Włókniarz także przegrał z „Koziołkami”, tyle że 36:54 – w „lwim” obozie częściowo wierzono w sprawienie niespodzianki na Lubelszczyźnie. Niestety wszelkie nadzieje spełzły na niczym i znów częstochowianie musieli obejść się smakiem. Jak minione spotkanie, a przede wszystkim cała rywalizacja dwumeczowa częstochowsko-lubelska, wyglądała z punktu widzenia Kacpra Woryny? – Myślę, że po niespodziankę mieliśmy jechać już w pierwszym meczu (śmiech). Ciężko natomiast to wszystko skomentować. Nie jest łatwo odpadać z półfinału w taki sposób. Po pierwszej potyczce zadawaliśmy sobie, że trzeba będzie „stanąć na uszach” i zaprezentować się ponad swoje możliwości w rewanżu. Obecnie nie jest to jednak nasz czas. I wygląda na to, że teraz jest bardzo trudno o takie spektakularne rzeczy w naszym wykonaniu na torze. Tak jak mówiłem przykro jest przegrywać w taki sposób. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak pojechać o brąz. Postaramy się powtórzyć zeszłoroczny wynik – mówił w rozmowie z nami zawodnik częstochowskiej drużyny.
Jak sam „Woryn” przyznawał, na „Bystrzycy” częstochowianie zamierzali pojechać jak najlepiej, a nawet „powyżej swoich możliwości”. Co zatem mogło nie zagrać? – Ciężko stwierdzić coś na gorąco w tej kwestii… Myślę jednak, że nie było aż takiej tragedii, mimo wszystko nie pozostawiliśmy po sobie złego wrażenia. Ale wiadomo, że za to punktów się nie dostaje, a o to w niedzielę było bardzo ciężko, jak również i o to, aby móc jechać z przodu (mówię tutaj o zawodnikach naszej drużyny). Tak naprawdę panowały wtedy warunki, że decydowały niewielkie detale. Podejrzewam, że było to widać gołym okiem. W tych detalach po prostu okazaliśmy się gorsi – kontynuuje nasz rozmówca.
Ostatnio przy Alejach Zygmuntowskich Kacper Woryna zdobył 5 „oczek” z trzema bonusami. Rodowity rybniczanin notował niezłe momenty startowe, lecz brakowało mu szybkości na dystansie. Co mogło być tego przyczyną? – Muszę na chłodno przeanalizować całą sytuację, jak to wyglądało, by wyciągnąć odpowiednie wnioski – wyjaśnia.
Czy w związku z powyższym lubelska nawierzchnia 10 września br. ekipie gości sprawiała trudności? – Myślę, że głównie techniczne. Do tego dochodzi jeszcze kwestia niuansów, o których już wspominałem. Póki co pozostaje to dla nas zagadką – dodaje rajder „Lwów”.
Wiadomo już, że rywalem drużyny z miasta spod Jasnej Góry w starciu o brązowy medal, podobnie jak w poprzednim sezonie, będzie For Nature Solutions Apator Toruń. Jednak w momencie zakończenia rewanżu w Lublinie nie była to jeszcze sprawa oczywista. W pierwszym meczu półfinałowym „Anioły” zremisowały u siebie z Betard Spartą Wrocław 45:45. Tutaj więc przepustka do batalii o tytuł mistrzowski wciąż była sprawą otwartą. Tym bardziej, że „Spartanie” w drugiej potyczce, u siebie, jechali mocno osłabieni. Ostatecznie w Wielkim Finale PGEE znaleźli się wrocławianie. Torunianie zaś, z żużlowcami Włókniarza, podejmą rękawice o trzeci stopień podium ligowych rozgrywek. Zdaniem Kacpra, nie miałoby to większego znaczenia, z kim jego zespół powalczy o brąz. – Wydaje mi się, że teraz w żużlu nie ma takich preferencji. Każda drużyna potrafi jechać, jak i zrobić dobry wynik. Nie ma większego znaczenia, z kim byśmy jechali w spotkaniach o brąz; z Wrocławiem czy Toruniem. Na obecnym etapie obydwie drużyny są poukładane. Mają poukładanych zawodników. Eksperci przewidywali jednak, że pojedziemy z Apatorem Toruń o trzecie miejsce. Na pewno będzie to ciekawe widowisko – zakończył krajowy senior ekipy prowadzonej przez duet Lech Kędziora-Jarosław Dymek.
Norbert Giżyński
Foto. Grzegorz Przygodziński