Dzisiejszym rozmówcą Gazety Częstochowskiej jest Mariusz Grzyb, historyk, pracownik Muzeum Częstochowskiego. Rozmawiamy o jego zainteresowaniach oraz muzealnych eksponatach z zakresu broni palnej, ze szczególnym uwzględnieniem tej, która mogła być użyta podczas powstania styczniowego, ponieważ w 2023 roku przypada 160. rocznica wybuchu walk. Ze względu na osobistą znajomość z Rozmówcą, wywiad będzie miał nieco swobodny charakter.
– Dzień dobry. Na początek poproszę, opowiedz nam coś o sobie aby przybliżyć czytelnikom kim jesteś i czym konkretnie się zajmujesz, o swoich zainteresowaniach historią oraz bronią.
– Dzień dobry. Moje zainteresowania historią sięgają najmłodszych lat, rodzice, babcie, zawsze dbali abym miał dostęp do książek, rozwijali moje zainteresowania, w dużej mierze mój Tata, dostarczał mi literaturę jeszcze wtedy kiedy byłem dzieckiem, potem dorastającym chłopcem. Były to lata 80-te i 90-te, gdy nie było łatwo o dobrą książkę. Głownie interesuję się lotnictwem, ale oczywiście bardzo interesuje mnie historia Polski, ze względów zawodowych historia regionu częstochowskiego, a hobbystycznie zajmuję się głównie dziejami walk na Pacyfiku w czasie II wojny światowej. Po skończeniu Szkoły Podstawowej nr 8 na Ostatnim Groszu zostałem przyjęty do technicznych Zakładów Naukowych, gdzie kształciłem się na kierunku „Budowa maszyn”. Serdecznie pozdrawiam panią profesor Barbarę Witkowską, nauczycieli i kolegów z klasy (uśmiech). Stało się tak w wyniku pewnej umowy z Tatą, ponieważ bardzo chciałem studiować historię, jak każdy nastolatek miałem przepis na życie, bardzo chciałem napisać monografię amerykańskiej grupy ochotniczej „Latające Tygrysy”, natomiast Ojciec wymógł na mnie, że zanim będę „robić głupoty”, zdobędę jakiś konkretny zawód. W ten sposób „wylądowałem” w TZN-ie, co było dla mnie dość trudnym etapem życia, ponieważ ja jestem umysłem humanistycznym, więc przeżycie ścisłych kierunków wiązało się dla mnie z większym wysiłkiem, choć wspominam bardzo dobrze ten czas, jestem dumny i zadowolony z faktu ukończenia tej szkoły. Potem studiowałem historię na ówczesnej WSP na 5-letnim magisterskim kierunku „Historia”, To był trudny czas, gdy Balcerowicz wysyłał ludzi na bezrobocie całymi zakładami, i nie mogłem pozwolić sobie na studia w innym mieście. Pracę magisterska napisałem pod kierunkiem prof. Tadeusza Dubickiego na temat generała Stanisława Roztworowskiego. Postaci niezwykle ciekawej. Już na V roku rozpocząłem pracę w Muzeum prowadząc lekcje dla grup. Po studiach przez rok czasu pracowałem w Muzeum, potem zostałem nauczycielem historii i WOS-u w nieistniejącym już Zespole Gimnazjów im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, przy ul. Krakowskiej, do Muzeum wróciłem w 2007 roku , początkowo na pół etatu, ponieważ powstawała na nowo ekspozycja „kopalnia rud żelaza”, , a ja miałem wykształcenie średnie techniczne rozumiałem więc nieco lepiej zagadnienia związane z techniką, niż inni historycy. I to zadecydowało, że zostałem przyjęty, więc Tata miał rację… i do 2013 roku łączyłem obie prace. Wtedy niestety zmarła moja żona Kasia, a ja całkiem przeszedłem do Muzeum Częstochowskiego . No i tyle…
– Nieco ubiegłeś moje następne pytanie, chciałem spytać czy przygotowanie techniczne ze szkoły średniej, znajomość mechaniki, pomaga Ci lepiej zrozumieć zasadę działania mechanizmów, broni, przełożenia własności konstrukcji na osiągi, czy to w przypadku broni palnej czy samolotów?
– Tak, oczywiście, uważam że każdy chłopak powinien skończyć jakiś kierunek techniczny, a jeśli ma jakieś inne zainteresowania to dopiero potem je realizować, choćby po to, żeby wiedzieć jak działa odkurzacz, żeby nie budziła w nim zdziwienia siła , czy choćby energia używana do strzelania, czy żeby wiedzieć że wszystkie procesy historyczne podlegają też procesom fizycznym i chemicznym, że życie łączy te wszystkie aspekty i wiedzę z rozmaitych dziedzin. Nie można zrozumieć świata, zajmując się tylko jedną. Uważam że zarówno człowiek wykształcony kierunkowo ściśle jak i kierunkowo humanistycznie wyłącznie jest jakby trochę niepełny, bo brakuje mu wiedzy z innych dziedzin… Myślę, że jest to widoczne chociażby w kwestii kiedy przechodzimy do parametrów jakiegoś sprzętu, nie tylko bojowego, jaki zaczyna nam się pojawiać w historii ponieważ od XVIII wieku mamy gwałtowny rozwój nauki, a co za tym idzie techniki. I to są wszystko tak naprawdę procesy fizyczne i chemiczne, zastosowanie nowych materiałów, które to czynniki muszą wspólnie „zagrać” ze sobą.
– Przejdźmy zatem może do tematu broni. Skąd Muzeum pozyskuje broń do swojej kolekcji?
– Zacznę może od samego zagadnienia broni palnej. Muzeum Częstochowskie dysponuje dosyć dużą kolekcją broni, naliczyłem 159 sztuk broni palnej pochodzącej głównie z XIX i XX wieku. Kolekcja dotycząca broni białej też jest dosyć duża. Pochodzą one głownie z 2 źródeł: jest to przekaz z 1961 z Muzeum Historycznego Miasta Krakowa, obecnie Muzeum Narodowe, oprócz tego Muzeum w Radomiu też zasiliło nas dużą pulą broni. Broń z Muzeum Częstochowskiego, często jest wypożyczana do innych placówek, trafiła na wystawy w Krośnie, Tarnowskich Górach, Zabrzu i Wieluniu. Dzięki temu wiele eksponatów mamy dość nietypowych, z okresu kiedy pojawiły się pierwsze karabiny odtylcowe, wprowadzone przez Prusy w 1841, tzw. karabin Dreyse’a. Od tej pory świat starały się gwałtownie nadrobić dysproporcje w uzbrojeniu swoich armii: Francuzi, Austriacy, inne armie europejskie, Bawarczycy, którzy w owym czasie starali się zachować odrębność od powstającego państwa niemieckiego. Starali się wprowadzić własne wzory podobnej broni aby uniknąć klęsk tak spektakularnych jak klęska austriacka w bitwie pod Sadową w 1866. Stąd wiele ciekawych rozwiązań, które Muzeum Częstochowskie może pokazać, zwykle odbywa się to na spotkaniach z mieszkańcami. Kilkakrotnie organizowaliśmy już tzw. „wystrzałową noc”, podczas której w sali muzealnej w Ratuszu prezentujemy i omawiamy broń wyciągniętą z magazynu, . Niestety nie dysponujemy środkami, która pozwoliła by pokazać posiadane przez nas karabiny na odrębnej wystawie. Zwłaszcza że chciałbym pokazać nie tylko karabin, ale i wyjaśnić na czym polegało jego nowatorskie rozwiązanie i w jaki sposób jego pojawienie się wpłynęło na taktykę. Zastosowanie konkretnej broni o konkretnych właściwościach, technicznych i balistycznych bezpośrednio wpływa na zachowanie się żołnierzy i oficerów na polu walki…
– Otwiera nowe możliwości?
– Tak, oczywiście, otwiera nowe możliwości, ale też trzeba szukać środków zaradczych przeciwko broni przeciwnika. Pokazywanie samej broni bez całego jej zaplecza, tego co ona czyniła zarówno na polach walki jak i polach kultury, wydaje mi się mocno niewystarczające. Pojawienie się nowej broni często jest nowym elementem kultury. Jako przykład podam (mało kto o tym wie) wybuch powstania Sikhów w Indiach przeciwko Brytyjczykom, zainicjowany wprowadzeniem do użycia nowego karabinu Enfield w 1853, który miał nabój zespolony, czyli ładunek i kula razem, tzw. ekspres. Dla łatwiejszego wsunięcia do dna gwintowanej lufy taki nabój smarowany był tłuszczem…
– …zwierzęcym…
– Właśnie. Nikt w Europie nie wpadł na to, że kiedy taka broń trafi w ręce żołnierzy kolonialnych Imperium Brytyjskiego zapytają oni, z jakich zwierząt pochodzi ten tłuszcz? Dla muzułmanina wieprzowina jest nieczysta…
– …a dla hindusa krowa jest świętą…
– …żołnierze zaczęli odmawiać przyjmowania tej broni. Brytyjczycy próbowali ich przymuszać, więzić. Doprowadziło to do buntu, który przerodził się w powstanie antybrytyjskie. oczywiście, były też inne przyczyny: kulturowe, narodowowyzwoleńcze i to wszystko się kumulowało, ale ten karabin był jakby iskrą rzuconą na beczkę prochu.
– Wspomniałeś, że Francja i Austria starała się dogonić Prusaków w technicznym „wyścigu zbrojeń”, szczególnie broni odtylcowej, nie wymieniłeś Belgii, która wprawdzie nie miała silnej armii ale słynęła z produkcji broni cieszącej się dobrą opinią pod względem jakości.
– Mieli świetne zakłady rusznikarskie. Zresztą, Belgowie, jeśli mówimy o kontekście powstania styczniowego, dużo namieszali. Wiele broni austriackiej było zakupywanej przez polskie komisje dla powstańców styczniowych, ale ponieważ Austriacy zapewne nie przysłali by jej do Polski, a przynajmniej istniały wątpliwości co do ich, że tak powiem, uczciwości wobec powstańców.
– Uzasadnione?
– Jak najbardziej uzasadnione, byli przecież jednym z trzech zaborców. Zatem broń ta trafiała poprzez Belgię do powstańców, zapakowana w skrzyniach, na których napisane było, że transport pochodzi z Liège. To powodowało, że powstańcy często wspominali, że byli uzbrojeni w broń belgijską, podczas gdy w rzeczywistości była to broń austriacka.
– Czy Muzeum posiada w swoich zbiorach broń, która w okresie powstania styczniowego była lub mogła być w użyciu?
– Kilka egzemplarzy tu przygotowałem i za chwilę je zaprezentujemy. Zaczniemy od karabinu austriackiego M1784. Jest to o tyle ciekawa broń, że ten karabin piechoty przerobiony został do systemu M1840 przez zastosowanie systemu Augustin, zwanego również Kammerbusch. Austriaccy oficerowie przewidzieli że pojawienie się zamka kapiszonowego będzie problemem dla żołnierzy, bo nałożenie małego kapturka na kominek w warunkach zimowych lub w rękawicach naprawdę trudne. W związku z tym wymyślili inny system odpalania karabinu, Zamiast małego kapiszona, zastosowano miedzianą rurkę, Pocisk do tego karabinu wyglądał tak. Tutaj wspomnę że kule i pociski karabinowe posiadamy dzięki współpracy z Częstochowską Grupą detektorystów „Perun”. Po włożeniu rurki opuszczało się ten element, a w pierwszym położeniu kurek był zablokowany co zabezpieczało przed przypadkowym wystrzałem, można było iść z naładowaną bronią. W czasach powstania styczniowego broń ta w armii austriackiej uchodziła już za przestarzałą, wchodziły dużo lepsze modele, był wyprzedawany, stosunkowo łatwo było go kupić, aby przemycić (co było trudniejsze) na teren zaboru rosyjskiego. Powstańcy, mając w alternatywie broń myśliwską, bardziej cenili sobie karabin wojskowy, ze względu na większą donośność: do 250 m w porównaniu do ok. 70 m. Było to jednak niewiele w porównaniu do broni z lufą gwintowaną, o czym za chwilę. Ten karabin z liściastym bagnetem, zwanym też szablastym, był wyposażeniem powstańczej formacji „żuawów śmierci”, uchodził za broń belgijską z Liège… Zresztą nie tylko on.
Jeszcze więcej zamieszania narobiła inna, ta oto austriacka broń, czego dowodem będzie fragment wspomnienia powstańca Stefana Brykczyńskiego: „Nasze belgijczyki, w które dotąd tylko owi Galicyanie byli zaopatrzeni, były krótkie, więcej niż do połowy lufy sześciokątne, małego kalibru, o grubych ścianach luf. Kulka była długa, a ilość prochu w ładunku proporcyonalnie do wagi kuli znacznie większa niż w rosyjskich karabinach. Kulka była pełna, a mimo to choć w lufę wraz z ładunkiem wchodziła lekko, na wystrzelonej kuli wyraźnie było znać głębokie znaki rowków od gwintów. Słowem kształt ładunku przypominał do ekspresu obecnie używany. Na końcu lufy umieszczony bagnet szeroki, płaski, długi, do tasaka podobny. Na niektórych bagnetach nacięta była z 1 strony piła dla robót saperskich. Wizier był półokrągły, dość nizki. Huk wystrzału suchy, twardy ucięty, a ton wysoki.”To nie jest żaden karabin belgijski, a opisywany jest austriacki sztucer tzw. DornStutzen, czyli Lorenz M1854 I, który nie posiadał pobojczyka pod lufą, ponieważ austriaccy żołnierze nosili pobojczyk na pasie obok tasaka, czyli szabli piechoty. Pobojczyk to metalowy długi i cienki pręt służący do ubijania prochu w lufie i przepychania w niej kuli. Zwróć uwagę na piękny celownik łódkowy…
– No rzeczywiście, piękny, zrobię zdjęcie…
– Jeżeli chodzi o austriackie karabiny, mam tu taki, który przypomina wzór M1849, ale nie mam pewności, ponieważ nie widziałem dokładnej ilustracji. Jest wyposażony również w zamek typu Augustin. Jeżeli jest to faktycznie M1849 to mamy tu niezły unikat!
Inna bronią, która mogła być zastosowana w powstaniu styczniowym, był sztucer pruski tzw. karabin poczdamski, wzór M1810 przerobiony do standardu M1835. Ta przeróbka polegała na tym, że zamek skałkowy wcześniejszego typu zamieniono na zamek kapiszonowy, w tym czasie takie przeróbki były powszechne. Co ciekawe, ten sztucer posiada bezpiecznik: nakłada się kapiszon, zakłada się bezpiecznik i kurek nie uderzy. W tym czasie armia pruska miała na uzbrojeniu karabiny Dreysego, i sztucer 1810/35 można było kupić łatwo i tanio.
– Też jest to zabezpieczenie przed niezamierzonym wystrzałem?
– Tak, tutaj też widać wczesną wersję charakterystycznego gwintu w lufie w wersji pruskiej, nacięty „z germańska”. Bardzo ciekawa broń, dysponujemy też bagnetem do niego. Chciałbym zwrócić uwagę, że w tamtych czasach wyraźnie odróżniano sztucer od muszkietu, sztucer był bronią z lufą gwintowaną, a żeby łatwiej było go załadować i przepchnąć kulę przez cały przewód gwintowanej lufy, lufę skracano o co najmniej 15 cm. Czyli każdy, kto mówił, że był uzbrojony w sztucer, miał na myśli broń o skróconej, gwintowanej lufie .
– Skrócenie lufy nie wpływało negatywnie na celność?
– Wręcz przeciwnie, ponieważ lufa była gwintowana. Zasięg tej broni wynosił ok. 450 m, czyli 2 razy więcej niż broń z lufą gładką. Również celność była lepsza. To jest rzecz, którą trzeba wiedzieć, jeśli mówimy o powstańcach styczniowych. Jeżeli mieli oni broń gładkolufową, to musieli przejść 200 m pod ostrzałem Rosjan aby skutecznie odpowiedzieć salwą, ponieważ Rosjanie posługiwali się bronią o lufie gwintowanej, natomiast jeśli posiadali broń myśliwską, to wówczas jeszcze więcej..
– Czy mamy zatem egzemplarz broni rosyjskiej?
– Niestety nie mamy. Ale za to mamy kolejną ciekawostkę, karabin francuski Francuski karabin kapiszonowy M.1857/58 Manufacture Imperiale de Mutzig., którego nietypową na tamte czasy cechą jest to, że wszystkie części składowe były wykonywane według jednej specyfikacji technicznej i musiały do siebie pasować bez żadnego przerabiania w warsztatach. Armia francuska dbała o zamienność części karabinowych już od czasów Napoleona, ale ten karabin był już taką produkcją fabryczną odejście od produkcji manufakturowej na rzecz masowej, wszystkie części mogły być stosowane zamiennie.
– Czy widać gwint?
– Nieeeeee! Bo to nie jest prymitywny „prusak”!
– Lecz francuska finezja?
– Dokładnie! Ta samo jak w tych austriackich karabinach nie tylko nie widać gwintu, ale nawet palcem włożonym do lufy ledwo da się go wyczuć.
Na lekcje do Muzeum, od wielu lat przychodzą uczniowie II L. O. im. R. Traugutta, uczestniczą regularnie w zajęciach, podczas których mogą się dokładnie z bronią zapoznać, z historią owej broni…
– Traugutt zobowiązuje?
– Wygląda na to że tak, bo inne licea i szkoły średnie nie mają aż takiej ciekawości. Dodam jeszcze że podczas lekcji muzealnych czasem obserwuję że dziewczyny niekiedy lepiej od chłopców wiedzą, jak poprawnie trzymać broń. Co poza tym? Ciekawostką kończącą temat uzbrojenia powstańców styczniowych jest pruski karabin odtylcowy M1841 Dreyse. Ten egzemplarz został przekazany muzeum jako dar przez Państwa Kinkelów. Prusacy, chcąc sprawdzić jak ta broń „poradzi sobie” na polach walki, przymknęli oko na ucieczkę żołnierzy pochodzenia polskiego uzbrojonych w takie karabiny. Uważa się nawet, że takie ucieczki były przez dowódców inspirowane. A żołnierze szli do powstania pełni szlachetnych chęci. Ciekawostką jest że oddział takich żołnierzy z Wrocławia i Koźla zgłosił się na służbę do pułkownika Zygmunta Chmieleńskiego w Złotym Potoku koło Częstochowy. byli uzbrojeni w pierwsze karabiny odtylcowe stosowane na świecie, jeszcze na proch czarny, i amunicję ładowaną rozdzielnie. Ale z upływem czasu pojawiły się inne wersje, na nabój scalony, to pierwsza broń współczesna, która wywołała na świece popłoch i gwałtowny rozwój broni, ponieważ świat szukał „odpowiedzi” na ten karabin.
– Nikt nie chciał zostać w tyle.
– Tak, ponieważ broń wojskowa decyduje o bezpieczeństwie narodowym. W związku z tym należało coś przedsięwziąć, ponieważ Prusacy byli nacją bardzo aktywną militarnie.
– Myślę, że podobnie jest obecnie na Ukrainie, niektóre koncerny zbrojeniowe chcą sprawdzić jak ich wyroby sprawdzają się w praktyce.
– Myślę, że tak, ale to zagadnienie odbiega od tematu naszego spotkania. Z prezentowanych ciekawostek mamy rewolwer systemu Lefacheux opracowany w 1858 roku, w którym nabój posiadał specjalny trzpień wystający na bok z bębna i był zbijany kurkiem od góry, nie z tyłu jak we współczesnych rewolwerach. Powstańcy lubili się z nimi fotografować, to piękny, okazały rewolwer.. Tutaj też mamy wersję damską, miniaturowy rewolwer, dobrze się dawał schować do mufki (śmiech). Ponoć z takiego zastrzelił się Vincent van Gogh. Te rewolwery, oczywiście w dużej wersji, były także na wyposażeniu armii USA, jest misternie zdobiony, natomiast ich kaliber i siła obalająca okazała się niewystarczająca, co ujawniła wojna z Hiszpanami o Filipiny w 1898. Wprawdzie wygrali z Hiszpanami ale naprzeciw nim do walki stanęli rebelianci z plemienia Moro, którzy szli do walki uzbrojeni często w maczetę lub włócznię, odurzeni narkotykiem i nawet kilkukrotny postrzał z takiego rewolweru ich nie zatrzymywał, wydawał się nie wyrządzić im dużej szkody.. Przyglądał się temu odpowiedzialny za dostawy broni US Army generał John Thompson, który później na tej podstawie rozpisał konkurs na amunicję, znaną obecnie jako .45ACP czyli nabój, którym strzelał rewolwer Colt M. 11 a także pistolet maszynowy Thompson M. 28, chyba jedne z najbardziej ikonicznych broni tego okresu historii najnowszej. Później komandosi brytyjscy uzbrojeni w Thompsony wspominali, że postrzał z tej broni, nawet jeśli nie zabił przeciwnika, to „wyrywał ich z butów”, po czym nie był on już zdolny do dalszej walki, nie ostrzeliwał się, był już unieszkodliwiony. Była nawet sytuacja, że brytyjskie dowództwo chciało wymienić komandosom Thompsony na Steny, ponieważ Thompson kosztował 57 funtów, a Sten jedynie 2 funty. Komandosi, którzy byli ochotnikami, oświadczyli, że w takiej sytuacji rezygnują ze służby w tej formacji i wracają do macierzystych jednostek, ponieważ nie czują się bezpieczni w misjach tego typu działając na zapleczu wroga. Dowództwo zatem się złamało i uznało zasadność tego wyposażenia.
– Jaki jest “najnowszy” eksponat? Ile ma lat, z jakiego okresu pochodzi i co to jest?
– Jeśli chodzi o najnowsze depozyty, to są to rewolwery typu „buldog” przekazane z wyposażenia Komendy Głównej Policji. Mówimy o broni najpóźniej wyprodukowanej. Najnowszym natomiast nabytkiem Muzeum z 2019 jest pistolet maszynowy Thompson. Tutaj mamy egzemplarz jednej z ostatnich, „bardziej porządnej” wersji Thompsona. Fabryka później została przejęta przez człowieka, który szukał jedynie zysków, a co za tym idzie, obniżki kosztów. W latach II wojny światowej, była to już broń przestarzała. Wprawdzie była to pierwsza aliancka broń maszynowa, skonstruowana przez wspomnianego generała Thompsona, ale Niemcy i Włosi wcześniej taką opracowali. Został po raz pierwszy użyty bojowo przez amerykańską piechotę morską czasie konfliktu w Gwatemali i Nikaragui. W czasie walk z bandytami w okresie prohibicji, legendarna wersja Thompsona z talerzowym magazynkiem na 100 naboi robił wrażenie i kojarzy się ze słynnym gangsterem Alem Capone. Inne gangi też je posiadały.
– Czyli można powiedzieć, że Thompson spóźnił się na I wojnę światową, a na II-gą już się zestarzał…?
– Tak. Więcej na ten temat można znaleźć w jednym z roczników Muzeum Częstochowskiego. Na II wojnę był trochę zbyt ciężki, ale trzeba pamiętać, że była to jedyna wtedy dostępna aliantom broń tego rodzaju, Brytyjczycy wykupili wszystkie dostępne egzemplarze by bronić swoich wysp przed Niemcami. Te Thompsony trafiły potem do komandosów, również do jednostek australijskich, w strefie Pacyfiku pistolet ten znakomicie się spisywał w rękach US Marines. Jest to broń ikoniczna, trudno wyobrazić sobie wystawę dotyczącą II wojny światowej bez tej broni.
– Trudno wyobrazić sobie pasjonata broni, który nie kojarzył by tego nazwiska…
– Zapewne, zobacz sobie jaki on jest ciężki, ale zwróć uwagę że jest „strugany z klocka”, wykonany z jednego kawałka stali na obrabiarce.
– Rzeczywiście, środek ciężkości przesunięty nieco do tyłu, niezbyt wygodny w użyciu.
– Na filmach to fajnie wygląda jak sobie „chłopek” stoi i strzela…
– … czasem trzymając jedną ręką (śmiech).
– Oto jest Schmeisser, niemiecki karabin maszynowy z II wojny światowej, według przekazu osób, które go podarowały, jest to broń po Andrzeju Gale, działaczu antykomunistycznym, autorze licznych książek o najnowszej historii Częstochowy i regionu. Był ponoć używany w Narodowych Siłach Zbrojnych u „Żbika”. Broń jest dużo lżejsza, zdecydowała o tym technologia, MP-40 nie jest jak Thompson obrabiany metodą skrawania, ale tłoczenia blach, co przekłada się na mniejszy ciężar i większą wygodę.
– Władysława Kołacińskiego? Czytałem jego książkę „Między młotem a swastyką”, dostałem w „Traugucie” jako nagrodę za wyniki w nauce.
– Jest to też broń ikoniczna, kojarzona z ruchem oporu na ziemiach okupowanych. A na koniec pokażę prawdziwą „perełkę”, czyli nasz najstarszy eksponat z zakresu broni palnej. Jest to bardzo ciekawy zabytek ze względu na zamek kołowy, mechanizm odpalania, nie mamy pewności ale być może lufa została dodana później, zamieniona albo przerobiona, gdyż jest gwintowana. Jest to arkebuz z XVI wieku. Proszę zwrócić uwagę na misternie zdobioną kolbę, widnieje na niej zarys gryfa.
– Rzeczywiście, misterna robota. Dziękuję bardzo za rozmowę i pokazanie tych niezwykłych eksponatów.
– Dziękuję bardzo za zainteresowanie i popularyzację tego tematu.