BONA FIDE / Moja pierwsza pielgrzymka


15 i 26 sierpnia to daty świąt Maryjnych, które do wysiłku i wytężonej modlitwy porywają tysiące wiernych. Dzisiaj pozwolę sobie na odrobinę wspomnień z mojej pierwszej pielgrzymki na Jasną Górę.

 

Tuż po maturze, wiele lat temu, postanowiłam ze swojego rodzinnego miasta Szczecina, gdzie „złoci się w słońcu jemioła”, wybrać się na Jasną Gorę, aby podziękować Najświętszej Panience za dobrze zdany egzamin dojrzałości i prosić o błogosławieństwo na dalsze lata. Wsiadłam w pociąg i w potwornym ścisku, bo tak w odległych 70. latach podróżowało się PKP, szczęśliwie dojechałam do Częstochowy i Sanktuarium.

Z tej podroży do tej pory mam dobre wspomnienia. Pierwsze to niezwykłe piękno Jasnej Góry, dech zapierał przepych Bazyliki, a Cudowny Obraz wzruszał do głębi serca. Obraz Matki Bożej Częstochowskiej był mi zawsze szczególnie bliski. W mojej parafii w Szczecinie był umiejscowiony w bocznym ołtarzu i tradycją – wzorem Jasnej Góry – codziennie odbywało się Jego uroczyste, poranne odsłanianie i wieczorne zamykanie, połączone ze śpiewem pieśni „Maryjo, Królowo Polski”.

Drugie wspomnienie dotyczy spotkania z niezwykłą Częstochowianką, której do tej pory jestem bardzo wdzięczna. To był mój Anioł Stróż. Gdy przyszedł czas wyjazdu, ruszyłam na dworzec. W swej nieświadomości – jak się okazało – podążałam w złym kierunku. W pewnym momencie, przy pl. Biegańskiego zagadnęłam nieznajomą, jakże Miłą Panią, o drogę. Ta rezolutnie spytała: „Dziecinko, a gdzie chcesz jechać?”. Odpowiedziałam: „Do Szczecina”. Miła Pani stwierdziła, że idę nie na ten dworzec co trzeba, czym wprowadziła mnie w stan rozpaczy, bo do odjazdu pociągu miałam już mało czasu. I co zrobiła miła pani z Częstochowy? Wsadziła mnie w taksówkę, zapłaciła panu kierowcy i kazała mnie zawieść na dworzec Stradom. I tym sposobem zdążyłam na pociąg, a na dworcu spotkałam koleżankę ze Szczecina i jej towarzyszy, którzy zadbali o mnie, dzięki czemu szczęśliwie, choć w potwornym ścisku, dotarłam do domu. A rok później poznałam przyszłego męża z Częstochowy i w końcu to miasto stało się moim domem.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *