Coraz częściej najbardziej opiniotwórcze ośrodki intelektualne poddają gruntownej analizie sytuację, w jakiej znalazła się światowa lewica. Jakiś czas temu na łamach opiniotwórczego tygodnika amerykańskiego “National review” ukazała się rozprawa, autorstwa Michaela Ledeena, pt. “Kryzys lewicy.
“Lustrować, czy nie lustrować?” – oto pytanie, które od paru dni przebija się z łamów prasy. Głosy w tej sprawie, jak zwykle w takich sytuacjach bywa, są podzielone. Mniej więcej po połowie. Żadna ze stron, ani zwolennicy, ani przeciwnicy lustracji nie mogą mówić o wyraźnej przewadze. Zatem oczywiste jest, że media stały się sceną do coraz bardziej płomiennych wystąpień jednych i drugich. Przez to dyskusja na ten temat pomału staje się żelaznym punktem zbliżającej się kampanii wyborczej.
Dzięki uprzejmości szefostwa Cinema City, miałem przyjemność znaleźć się w gronie szczęściarzy, którym udało się, jako pierwszym od blisko pięciu lat obejrzeć w Częstochowie film w normalnym kinie.
Z dziennikarskiego obowiązku powinienem dzisiaj napisać parę zdań o tragedii w Azji, wywołanej przez tsunami. Tak przynajmniej nakazuje poczucie jakiegoś minimum zrozumienia i szacunku dla tej strasznej i nieoczekiwanej ofiary. Przyznam się jednak, że ogrom tej tragedii jest dla mnie (przynajmniej na razie) tyle przytłaczający, co niezrozumiały, więc chyba najlepiej będzie, jeżeli w tym miejscu tylko pochylę głowę…
Mówią, że Boże Narodzenie to piękne i radosne święta. Pierwsze określenie z miejsca akceptuję, za to, jeżeli chodzi o drugie, to akurat mnie zawsze w tym okresie ogarnia nostalgia za tym, co było i nigdy już nie wróci.
Gdyby minister Magdalena Środa nie palnęła w ubiegłym tygodniu w Sztokholmie swojej sławnej mowy o przemocy w polskich rodzinach, zakorzenionej w kulturze katolickiej, prawdopodobnie niewielu Rodaków w ogóle zauważyłaby jej obecność na urzędzie pełnomocnika ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. Byłby to kolejny niewiele znaczący epizod ministerialny osoby, co prawda z tytułem profesorskim, ale nie na tyle barwnej i medialnej, by zakodować się w pamięci szerokiej opinii publicznej.
Ostatnio tak się złożyło, że dużo jeździłem taksówkami. Przy okazji nasłuchałem się od panów kierowców o stanie nawierzchni częstochowskich dróg aż do bólu głowy. I dla mnie stanowią one istny horror. Na ulicach jest wąsko, tłoczno i z dziurami.
Czy polska gospodarka to przysłowiowy kolos na glinianych nogach, czy raczej ledwie zipiący cherlak, którego obecność w gospodarczej elicie państw europejskich z jakichś względów jest komuś potrzebna? Jeżeli jedna z tych odpowiedzi jest prawdziwa, to trudno przyjąć ją spokojnie do wiadomości.
Sądzę, że trudno znaleźć w Polsce ludzi, którzy nie przyglądaliby się życzliwie obrazkom z Kijowskiego Placu Niepodległości, goszczącym w ostatnich dniach na stałe w naszych domach.
Trzeba mieć silne nerwy, żeby wytrzymać relację z posiedzeń sejmowej komisji śledczej ds. PKN Orlen. Nie dlatego, że to jest mało interesujące. Przeciwnie, jestem zawsze bardzo ciekaw co nowego przyniesie na posiedzenie komisji kolejny świadek. Dlatego staram się w miarę dokładnie czytać wszystkie relacje, które pojawiają się nazajutrz w prasie. Jednak wiedza, którą dostarcza praca komisji jest przerażająca.
Nie wiem, co myślą dzisiaj liderzy SLD i SdPL, ale warto by przypomnieli sobie przestrogi, które pod ich adresem od dłuższego czasu formułuje opozycja. “Dłuższy czas” oznacza tutaj okres grubo ponad dwu letni a może nawet i nieco dłuższy. Oczywiście dwa i pół roku temu nie było jeszcze na scenie politycznej SdPL, tylko niemal jednorodna partia SLD z kanapowym koalicjantem – Unią Pracy. Wówczas nikt z tego grona nie przejmował się specjalnie tym, co mówi PiS, PO i LPR. Wówczas największym zmartwieniem świeżo zaprzysiężonego premiera Leszka Millera było ujarzmienie niepokornego wicemarszałka Leppera, który celował w psikusach wobec rządzącej ekipy.
Odbywające się właśnie wybory prezydenckie na Ukrainie to jedno z najważniejszych dla Polski wydarzeń tego roku. Postawiłbym nawet taką oto tezę, że wyniki głosowania w drugiej turze, która odbędzie się 21 listopada mogą dla Polaków ważyć tyle samo, co nasza majowa akcesja do Unii Europejskiej. Oczywiście, najbardziej liczy się dla nas nasza własna, silna pozycja w Europie, niemniej jednak ważne jest nasze położenie względem bezpośrednich sąsiadów zza granicy unijnej.
Doprawdy nie mam pojęcia, po co w minioną niedzielę pojechał do Mińska szef Samoobrony Andrzej Lepper i czemu akurat przyszło mu do głowy, by poprzeć działania dyktatury Aleksandra Łukaszenki. Oczywiście mogę domyślać się, jakie były polityczne motywy działania pana przewodniczącego Leppera, nie wiem tylko czy aby ta polityczna eskapada będzie mu się w przyszłości opłacać.
Poruszyła mnie lektura “Rzeczpospolitej”, która opisała sprawę wykupu służbowych mieszkań przez grupę sędziów z Sandomierza. Poruszyła mnie, bo wykup ma odbyć się na preferencyjnych warunkach, poza tym mieszkania, o których mowa znajdują się w samym centrum sandomierskiej Starówki, znaczy w jednym z najbardziej malowniczych miejsc w Polsce a nawet w Europie. Ponadto Sandomierz, to miasto królewskie, ważny rozdział polskiej historii. Sandomierz to prawdziwa perła rodzimej architektury, porównywalna jedynie z urokliwym Kazimierzem na Wisłą.
Dostało się ostatnio partii Jarosława Kaczyńskiego za ostatnią konwencję programową, która odbywała się w Gorzowie Wielkopolskim i która dotyczyła stosunków polsko – niemieckich. Od razu trzeba wyjaśnić, że dostało się od wojującej coraz mocniej z PiS – em “Gazety Wyborczej”, którą nie wiedzieć czemu, mocno zaniepokoiła treść i ton wypowiedzi polityków PiS na ten temat.
Nie mam pojęcia, gdzie można szukać przyczyn i czy w ogóle jest jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenie tragedii, która zdarzyła się na początku września w Biesłanie. Każdy, kto ma zwyczajne, ludzkie odruchy i prosty instynkt nakazujący chronić słabsze życie nigdy nie zrozumie, jak można z dzieci zrobić żywe tarcze czy też stawiać na szali nieprzygotowanej akcji ich bezpieczeństwo. Oczywiście historia tamtej części kontynentu euroazjatyckiego nie takie akty bestialstwa widziała. Zresztą nie tylko w tamtych zakamarkach świata mordowano niewinnych. Nie raz przecież zdarzały się rzezie czy też inne akty skrytobójstwa, dokonywane na polecenie zachodnich władców w celach bardziej przyziemnych, a bynajmniej ideowych.
Dzień bez samochodu – na taką propozycję możemy się ostatecznie zgodzić, w imię wyższych racji, takich jak zdrowie, ekologia, usprawnienie komunikacji. Ale życie bez samochodu? To już niemożliwe, niewyobrażalne. I nie chodzi tylko o przemieszczanie się lub czas, są znacznie poważniejsze argumenty przeciw rezygnacji. Chodzi oto, że dla przeważającej większości użytkowników, auto nie jest tylko metalową skrzynką do pokonywania odległości, lecz bóstwem, fetyszem, przedmiotem czci, uwielbienia, miłości.
Powrót polskiej reprezentacji olimpijskiej z zakończonych właśnie igrzysk w Atenach to jedno z najbardziej smętnych wydarzeń mijającego tygodnia. Umykający chyłkiem przed kamerami sportowcy (jeszcze niedawno podobno pretendenci do najwyższych olimpijskich trofeów), niepewne miny trenerów i działaczy to widok, którego nie osłodził nawet promienny uśmiech Roberta Korzeniowskiego. Na koniec jeszcze farsa z plotkami o dymisji szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego Stanisława Paszczyka przelała czarę goryczy.
Dyskusje na temat wprowadzenia ograniczeń handlu w niedziele i święta wyłoniły klasyczne podziały w podejściu do problemów gospodarczych. Już w momencie wywołania tematu natychmiast po dwóch stronach sporu usadowili się przeciwnicy ograniczeń, czyli wyznawcy liberalizmu ekonomicznego, a ściślej gospodarczego, po drugiej zaś konserwatyści, których poglądy wywodzą się z nurtu filozofii chrześcijańskiej i preferują klasyczny model tygodnia pracy, w którym niedziela jest dniem wolnym od obowiązków służbowych. Ci pierwsi zawsze przedkładać będą aspekt ekonomiczny i dość luźno pojmowany wymiar wolności jednostki nad interesem pracowniczym, drudzy zaś wykazują się zdecydowanie większą sferą wrażliwości społecznej, co nie oznacza wcale, że dryfują w stronę filozofii marksistowskiej.
Dzieła jej rąk widzimy na wielu elewacjach częstochowskich budynków. Na nic się zdają ostrzeżenia. Na murach bloków wciąż pojawiają się najczęściej wulgarne napisy.