Pierwsze wybory do Parlamentu Europejskiego mamy już za sobą. W przeciwieństwie do wszystkich poprzednich głosowań trudno stwierdzić, żeby ostatnie były zwycięstwem demokracji, choćby ze względu na najniższą frekwencję. Wziąwszy jednak pod uwagę wszystkie okoliczności i tak uważam, że w niedzielę Polacy spisali się nieźle.
W “Żywocie Ezopa”, autorstwa Biernata z Lublina, jest taka oto legenda: Ezop, spełniając rozkaz swego pana, który polecił mu przygotować danie z rzeczy najlepszych, podał do stołu wędzone ozory. To samo uczynił, gdy pan kazał mu przyrządzić posiłek z rzeczy najgorszych. Morał opowiastki jest oczywisty – używając języka można czynić dobrze, kreować rzeczywistość piękną i szlachetną, służyć prawdzie, ale równie skutecznie można czynić chaos, zniszczenie, stwarzać pozór i fałsz.
Aktualny kryzys parlamentarno-rządowy pokazał jak na dłoni polityczne talenta, a właściwie ich brak, prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Jego kolejne spektakularne porażki polityczne unaoczniają coraz lepiej całą prawdę o najbardziej, jak dotąd, “chodliwym” towarze politycznym ostatnich lat, którego nazwa brzmi: Układ Pałacowy.
Zgorszenie i szok to zbyt słabe słowa na określenie wrażenia po obejrzeniu obrazków z irackiego więzienia w Abu Graib. Kolejne tygodnie i dni dostarczają dzięki mediom coraz bardziej bulwersujących zapisów czynów okrucieństwa, jakich dopuszczali się Amerykanie wobec irackich więźniów. Patrząc na poniżenie, jakie zgotowali tubylcom żołnierze zwycięskiej armii, nie wiadomo czy płakać, czy raczej śmiać się, bo ani jedno ani drugie w niczym już nie może pomóc.
Parę dni temu, zupełnie nieoczekiwanie wpada do redakcji mój znajomy. Niby nic wielkiego, jednak już sam jego wygląd – roziskrzone i rozbiegane oczy, zadyszka, budził lekkie zaniepokojenie. Okazało się, że potrzebuje zdjęć o Częstochowie. Rzecz, wydawałoby się całkiem prozaiczna, ale …
Miniony tydzień zapewne na długo zapadnie w pamięci Polaków. Niestety, za sprawą tragicznych wydarzeń. Zabójstwo w Iraku znakomitego dziennikarza Waldemara Milewicza i operatora Mounira Bouamrane oraz śmiertelne wypadki polskich oficerów, pełniących misję pokojową w Iraku stanowiły przyczynek do przemyśleń nad sensem naszego udziału w tym konflikcie. I jeżeli w przypadku żołnierzy można powiedzieć, że śmierć tak jak i zwycięstwo, są wpisane w ich profesję, to koszmarna egzekucja, dokonana na dziennikarzach, nigdy nie może być spokojnie przyjęta do wiadomości, bo przecież dziennikarze nie występują w konfliktach zbrojnych w roli agresorów. Przeciwnie, są tam po to, by pokazać światu niedolę kraju ogarniętego bezsensowną wojną.
Noc z piątku na sobotę minionego weekendu, kiedy to Polska stawała się pełnoprawnym państwem członkowskim Unii Europejskiej spędziłem pewnie podobnie jak miliony moich Rodaków, znaczy przysypiając przed telewizorem, w którym Piotr Kraśko prowadził euforyczną konferansjerkę koncertu odbywającego się właśnie z tej okazji. Tym samym wykazałem minimum przyzwoitości, by w tak ważnym dla nas momencie dotrwać przynajmniej do północy i mimo znużenia przeżyć osobiście tę chwilę.
Przyglądając się baczniej ostatnim poczynaniom Andrzeja Leppera dochodzę do wniosku, że jest przynajmniej kilka przyczyn nagłej fali jego popularności. Przy czym bohater mojego felietonu nie narodził się niestety z morskiej piany, jak Wenus z Milo, do której wyraźnie stara się ostatnio upodobnić, ale po trosze z błędów poszczególnych ekip, które przez ostatnie półtorej dekady zaliczyły rządowe stołki, a po trosze z naszych utyskiwań i oczekiwania nie wiadomo na co, co niby miałoby nastąpić po zdobyciu przez niego władzy.
Od patrzenia na karuzelę stanowisk w państwie dostałem już zawrotu głowy. I trudno się dziwić. Przecież każdemu wszystko może się pomieszać, skoro w jednym tylko dzienniku telewizyjnym dowiaduję się o dwóch aferach rządowych, kolejnym bublu legislacyjnym i serii negocjacji parlamentarnych na temat szans poparcia prezydenckiego kandydata na premiera, zakończonych fiaskiem. Mieszają się daty, sprawy, ustalenia, a co gorsza treść rozmów i nazwiska kandydatów. Niewiele brakuje bym zapomniał imion głównych aktorów wydarzeń, a nawet zaczął mylić ich z wyglądu.
Przywódcy opozycji winni są dużą wódkę Markowi Borowskiemu i grupie jego rebeliantów. Takich, bowiem skutków buntu na lewicy nie spodziewał się nikt, a już chyba najmniej sam prowodyr, do niedawna jeden z czołowych doktrynerów SLD. Efekty jego inicjatywy okazały się opłakane nie tylko dla partii, którą opuścił, ale również dla grupy rzekomych “odnowicieli”. Według najnowszych badań oba ugrupowania znalazłyby się poza parlamentem, gdyby wybory miały się odbyć dzisiaj.
Nie chciałbym Państwa przed świętami Wielkiej Nocy nużyć przemyśleniami na temat ostatnich ekscesów person typu: Błochowiak, Kopczyński, Urban, Karczmarek, Cimoszewicz czy – niezawodnego w takich sytuacjach – premiera Millera. Jednak zdaję sobie sprawę, że pomimo oczywistej niechęci do poruszania tematów politycznych (zarówno ze strony Czytelników jak i mojej) nie sposób dzisiaj uciec od polityki, bo choć ona ostatnio składa się w najlepszym razie z wygłupów, to trudno przy takiej dynamice wydarzeń o niej nie mówić.
Jakoś nie mogę przekonać się do tzw. “kompromisu w sprawie Traktatu Nicejskiego” zaproponowanego, na razie nieoficjalnie, Polsce i Hiszpanii, podczas ostatniego szczytu Unii Europejskiej w Brukseli. Miałby on polegać mniej więcej na tym, że oba państwa, po dobrowolnym zrezygnowaniu z korzystnych dla nich zapisów traktatowych z Nicei dotyczących, jak wiadomo, sposobu naliczania głosów w projekcie konstytucji europejskiej, otrzymałyby możliwość tworzenia “mniejszości blokującej”.
(Łk,22,14-56)
Niedziela Palmowa rozpoczyna Wielki Tydzień, którego kulminacją jest Triduum Sacrum – trzy najważniejsze dni w Liturgii Kościoła. Triduum Paschalne w tradycji Kościoła “przeprowadza” nas przez wydarzenia męki i śmierci Chrystusa i prowadzi do Jego zmartwychwstania.
Prezydent Kwaśniewski ma za sobą bardzo ciężki tydzień. Nie dość, że lewica mu się rozbisurmaniła i otwarcie już dąży do rozczłonkowania jednolitej dotąd partii, to jeszcze sam ma problemy z pozbieraniem własnych myśli. Jego sławna wypowiedź o “zwodzeniu” nas w sprawie broni masowego rażenia, której dotąd nie znaleziono w Iraku, wywołała istną burzę międzynarodową, która jakimś cudem nie skończyła się skandalem dyplomatycznym.
Przyznam, że zmianę warty na stanowisku szefa SLD obserwowałem ze średnim zainteresowaniem. Nie, żeby było mi zupełnie obojętne to, kto pokieruje w najbliższym czasie partią aktualnie sprawującą, albo jak mówią złośliwi: “trzymający” władzę w Polsce, bo los mojej Ojczyzny i Rodaków nie jest mi przecież obojętny. Jednak bez żalu wyłączyłem telewizor, gdy podano, że na “placu boju” o fotel przewodniczącego pozostał Krzysztof Janik, utożsamiany z całym okresem przywództwa w SLD swojego skompromitowanego poprzednika Leszka Millera oraz Marek Dyduch, który zapowiedział, że w ramach nowego otwarcia zajmie się…”odczarowaniem” czasów PRL.
Parę dni temu Rosjanie zakręcili na kilka godzin gazowy kurek. Tym samym pokazali połowie Europy, w tym Polsce, właściwe znaczenie słowa “niepodległość”. Chodzi w tym wypadku o niepodległość w ujęciu gospodarczym, czyli raczej suwerenność państwa polskiego, którą definiuje się najczęściej jako niezależność władzy państwowej od wszelkiej władzy w stosunkach z innymi państwami i organizacjami międzynarodowymi. We współczesnych realiach suwerenność zewnętrzna państwa coraz częściej sprowadza się do uniezależnienia od jednego dostawcy nośników energii, co określa się coraz śmielej terminem “bezpieczeństwa energetycznego państwa”.
Generalnie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie jestem nałogowym oglądaczem telewizji. Oczywiście zdarza mi się w domu zerkać w stronę ekranu, ale mój wzrok błądzi raczej w poszukiwaniu tam jakichś informacji niż doznań estetycznych, których, za prezesury odchodzącego już całe szczęście Kwiatkowskiego, było w telewizji publicznej tyle co kot napłakał.
W ostatnich dniach tygodnik “Newsweek” ogłosił, że znalazł kolejnego faworyta do objęcia sukcesji po Aleksandrze Kwaśniewskim. Jest nim Tomasz Lis, popularny dziennikarz z TVN. Choć, według przeprowadzonych na zlecenie tygodnika badań, nie jest aż tak popularny jak nasza Pierwsza Dama, która również nie wyklucza swojego startu, a którą lansuje “Polityka”, to Tomasz Lis plasuje się w rankingu tuż za nią i ma szansę walczyć o zwycięstwo w drugiej turze. Najsmutniejszą wiadomość podano dla tzw. “zawodowych” polityków, których żurnalista Lis, w walce o fotel bije na łeb, na szyję.
“Góra urodziła mysz” – tym przysłowiem można skwitować finał wielotygodniowych spekulacji i dumań na temat tzw. nowego otwarcia rządu Leszka Millera. Bo czymże innym można nazwać przetasowania personalne w ramach tego samego układu gabinetowo-partyjnego jak nie polityczną mistyfikacją? Miały być rewolucyjne zmiany, usuwanie ze stołków słabych ministrów, entuzjastyczna obrona planu oszczędności w wydatkach publicznych, a jest raptem jedna zmiana na stanowisku szefa resortu, scementowany układ koalicyjny z Unią Pracy i ociąganie się w sprawie obrony i tak już mocno odchudzonego planu Hausnera.
Dyskusja na temat kondycji częstochowskiej huty, a ściśle rzecz biorąc: dwóch hut stali działających obecnie w naszym mieście, stała się okazją do wygłoszenia peanów i oddania hołdów tym, którzy mieli sposobność w tej sprawie kiedykolwiek publicznie się wypowiedzieć. Nieważne, czy pochwały i dobre recenzje zebrano zasłużenie, czy też nie. Ważne, że spektakl ten odbył się nie byle gdzie, bo podczas nadzwyczajnej sesji Rady Miasta i nie pod byle jakimi auspicjami, bo patronowali temu przedsięwzięciu wicepremier, prezydent miasta i poseł.