Końcówka listopada br. upłynęła pod znakiem żałoby w częstochowskim środowisku żużlowym. 26 dnia tego miesiąca zmarł Roman Makowski, prezes Włókniarza w latach 1995-1998. Za jego kadencji „Lwy” zdobyły trzeci w historii złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski (1996). Na początku 1998 r. funkcję szefa żużla w Częstochowie przekazał Marianowi Maślance. Pogrzeb zasłużonego działacza miał miejsce 30 listopada na częstochowskim cmentarzu Kule. Roman Makowski miał 66 lat. W rozmowie z nami postać sternika wspomina obecny prezes „Biało-Zielonych”, Michał Świącik.
Jaką osobą był Roman Makowski?
– Na pewno był on osobą bardzo pogodną, ale jednocześnie bardzo wrażliwą na to, co działo się w żużlu. To znaczy, Roman bardzo przeżywał to co działo się we Włókniarzu, czy to za jego kadencji, czy wcześniejszych bądź późniejszych prezesów, także mojej. Był po prostu człowiekiem o bardzo dużej wrażliwości, czym też przypłacał zdrowiem przez lata. W trakcie pogrzebu Romana Makowskiego, Marian Maślanka (prezes Włókniarza w latach 1998-2011 – przyp. red.) wspomniał, że rezygnacja Romana ze stanowiska prezesa Włókniarza – po sezonie 1997 – spowodowana była właśnie ową wrażliwością. Wydarzyło się wtedy też coś, z czym musiał się zmierzyć. Chodzi o to, że, po tamtym sezonie, Włókniarz, jako niedawny mistrz Polski z 1996 r., nagle spadł z 1. Ligi.
Resumując, był bardzo dobrym i przede wszystkim rodzinnym człowiekiem. Dużo bowiem mówił o swojej rodzinie. Sporo wspominał o siostrach, o sytuacjach, jakie pojawiały się w jego domu. Gdy do mnie dzwonił, potrafił – mówiąc w przenośni – godzinami opowiadać „co słychać”. Niezwykle pozytywna postać.
Prezesura śp. Romana Makowskiego trwała stosunkowo krótko (około 3 lat), ale obfitowała w spore sukcesy. W 1996 roku za jego kadencji Włókniarz zdobył przypomniane przez Pana Drużynowe Mistrzostwo Polski, a także drużynowo mistrzostwo juniorów w naszym kraju. Z kolei zawodnik Włókniarza, czyli Sławomir Drabik, w tamtym czasie został Indywidualnym Mistrzem Polski. Już to na pewno wiele mówi o jego prezesurze.
– Zgadza się. Wtedy jednak panowały zdecydowane inne czasy w żużlu i samym klubie, aniżeli obecnie. Ja sam wówczas starałem się być blisko Włókniarza, działając w nim. To były lata jakby budowania nowych standardów w polskich klubach żużlowych. Roman świetnie sobie z tym radził. Jako prezes przyszedł do Włókniarza po kadencji Tomasza Chrapońskiego (w 1995 r. – przyp. red.). W tamtym okresie w nazwę klubu wszedł też ciekawy sponsor, jakim była firma „Malma”, produkująca m.in. makarony.
Roman podjął się tego zadania. Ze Stanów Zjednoczonych, gdzie wcześniej mieszkał, „przywiózł” pewne pomysły, które realizował już w Polsce na nowym, demokratycznym rynku. Wspaniale odnajdywał się w ówczesnych warunkach. W 1996 r., jako Włókniarz, posiadaliśmy dobry skład, co zaowocowało niespodzianką z naszej strony na koniec rozgrywek o Drużynowe Mistrzostwo Polski. Roman Makowski oczywiście był obecny na wszystkich meczach. Nie mogło go tym bardziej zabraknąć na najszczęśliwszym dla nas, a więc rewanżu o złoto DMP w Toruniu (13 października 1996 – przyp. red.).
Rok 1996 był dla nas niezwykle udany. Świadczyło o tym szczególnie mistrzostwo kraju w jeździe drużynowej w kategorii seniorów, jak i juniorów. Ale niestety kolejny, 1997, już taki udany nie był. Wtedy bowiem spadliśmy o klasę ligową niżej. To chyba był pierwszy – i jedyny – taki przypadek w historii polskiego żużla, że świeżo upieczony mistrz Polski w następnym sezonie spadł do niższego poziomu ligowych rozgrywek. Roman bardzo to przeżył. Wylała się na niego fala hejtu (choć w tamtym czasie najprawdopodobniej inaczej się to nazywało). Nie wytrzymał tego nacisku, napięcia. Postanowił zatem zrezygnować z dalszego działania. Przez wiele późniejszych lat ubolewał nad faktem, że kiedy Włókniarz spadał w 1997 r. z 1. Ligi, niektóre osoby, wrogo do niego nastawione, nie pamiętały już o sukcesach, do jakich Roman doprowadził sezon wcześniej.
Tak czy inaczej, zdołał przetrwać ten niezwykle ciężki dla siebie czas, za co należały mu się ogromne słowa uznania i szacunku. Po tym, jak z tego wszystkiego się otrząsnął, potrafił służyć dobrą radą swojemu bezpośrednio następcy, czyli Marianowi Maślance. Później cennych wskazówek udzielał także i mnie. Nie ukrywam, że miałem z Romanem bardzo dobry kontakt. Jak już mówiłem, często do siebie dzwoniliśmy, rozmawialiśmy. W 2016 roku otrzymałem też od niego szczere pisemne podziękowanie za to, że udało mi się dźwignąć i odbudować cały żużel w Częstochowie. Włókniarz tak samo był i jego tzw. „perełką w oku”
Ta jego prezesura może była krótka, ale znakomita. Wprawdzie nie skończyła się sportowo, tak jak sobie Roman tego życzyłby, lecz przez różny splot wydarzeń nie dano mu później szansy, aby mógł bezpośrednio podnieść z kolan nasz klub. Udało mu się tego dokonać jednak niejako ręką Mariana Maślanki. Wszak to Roman wyznaczył Mariana na kolejnego prezesa
Jak już Pan kilkakrotnie wspomniał, w czasie uroczystości pogrzebowych śp. Pana Romana, na temat osoby prezesa Włókniarza z lat 1995-1998 przemówienie wygłosił jego następca, Marian Maślanka. Mówił, że Pan Roman Makowski to była osoba, która dawała przykład innym. Wszak z wielką pasją działał w środowisku żużlowym. Pan również parę razy podkreślił to podczas naszej rozmowy. Czy zatem można powiedzieć, że była to także postać, od której można było się wiele nauczyć?
– Roman był na pewno naszym najbliższym przyjacielem. Dużym optymistą. Człowiekiem, który w biznesie otwierał pewne tematy dla wielu ryzykowne. On się tego nie bał. Nie tylko je otwierał, ale przede wszystkim starał się je realizować, w większości sytuacji udawało mu się to. Naszą przyjaźń zaskarbiał swoją przebojowością, pozytywnym podejściem do sportu.
Co do kwestii, zawartej pytaniu, z całą pewnością okres, kiedy Roman był prezesem Włókniarza, w dużej mierze był bardzo dobry dla częstochowskiego żużla. I jak najbardziej z tamtego czasu na pewno trzeba wyciągać jak najwięcej pozytywów. Pamiętajmy, że nie miał zbyt długiego czasu, możliwości, pracy w klubie. Jednak to, co zrobił z Włókniarzem, jest bardzo dobrym elementem, z którego trzeba czerpać wiedzę i to co jak najkorzystniejsze.
Pamiętam, że w jednej w naszych rozmów sprzed siedmiu lat – po awansie do PGE Ekstraligi na sezon 2017 – mówił Pan, że od obu dawnych Prezesów Włókniarza Romana Makowskiego i Mariana Maślanki, usłyszał Pan: „Nie odrzucaj tego, co przynosi Ci los w sporcie”. Rozumiem, że to motto miało i ma bardzo duży wpływ na Pańską działalność na rzecz sportu żużlowego w Częstochowie?
– Tak. Kolegowałem się mocno z Marianem i również mocno z nim przez lata współpracowałem. Jeszcze dawniej miałem okazję współpracować także z Markiem Gadzinowskim, wieloletnim kierownikiem drużyny, dyrektorem klubu. Również wybitna postać w częstochowskim żużlu.
Zarówno Roman Makowski, jak i Marian Maślanka wywarli ogromne wrażenie na mnie, jak i innych działaczach. Obydwaj też wykonali ogrom pracy na rzecz klubu. Idąc za ich przykładem postanowiłem „przyjąć” ten awans do Ekstraligi. Pamiętajmy bowiem, że w Polskiej Lidze Żużlowej w 2016 roku zajęliśmy trzecie miejsce. Z kolei drużyny, które uplasowały się wyżej od nas nie spełniały warunków, by startować w PGE Ekstralidze w sezonie 2017 (Lokomotiv Daugavpils i Orzeł Łódź – przyp. red.). Zaproponowano zatem nam udział w najwyższej klasie rozgrywkowej. Mogliśmy wtedy oczywiście odmówić. Jednakże po ciężkich namysłach zdecydowałem się porozmawiać jeszcze m.in. z Marianem i Romanem. Jako pierwszy właśnie Marian mi powiedział to zdanie: „Michał, nie odrzucaj tego, co Ci los przyniesie, bo drugi raz może się to już nie zdarzyć”. Ja to doskonale pamiętam.
Wziąłem to sobie mocno do serca. Dzięki temu, jako Włókniarz, jesteśmy w takim miejscu, gdzie jesteśmy. Ta wskazówka Romana oraz Mariana miała pozytywny wpływ. Wiele mi ona wtedy pomogła, nakierowała. W tamtym czasie tez wiele innych osób podpowiadało mi, żebyśmy jednak nie „wchodzili” wtedy do Ekstraligi. Teraz, po latach, się cieszę, że podjąłem inną wtedy decyzję. A Marianowi i śp. Romanowi dziękuję niezmiernie, że tak mocno dopingowali mnie w tym, żeby podjąć się wysiłku startu w Ekstralidze.
Czy będziecie Państwo, jako Włókniarz Częstochowa upamiętać osobę śp. Romana Makowskiego? Np. w formie indywidualnego turnieju memoriałowego, czy w postaci biegu podczas jakichś zawodów, organizowanych przez klub?
– My jesteśmy jednym z takich klubów, które stale pamiętają o byłych zawodnikach, działaczach. Chyba mało jest generalnie takich klubów. Dla Romana na pewno jest miejsce dla ludzi związanych z Włókniarzem w jego historii, w której będziemy je upamiętniać. Musimy też pamiętać o innych postaciach, takich jak np. Marian Kaznowski, którego niedawno również pożegnaliśmy. On też był wielką postacią częstochowskiego żużla. Znakomity zawodnik, działacz, sędzia międzynarodowy.
Myślę, że trzeba będzie zatem zorganizować taką ogólną inicjatywę, gdzie będziemy wspominać te wszystkie postacie, choćby przy okazji jakiegoś turnieju. Być może rozszerzymy częstochowski Memoriał (im. Bronisława Idzikowskiego i Marka Czernego – przyp. red.) o kolejne osoby związane z naszym klubem, które będziemy chcieli upamiętnić. Na jednej z ostatnich edycji był zresztą przeprowadzony dodatkowy bieg, poświęcony pamięci wszystkim zmarłym postaciom, powiązanym z Włókniarzem. Trzeba też pamiętać, że sam Memoriał skierowany jest wyłącznie w stronę zawodników „Lwów”, którzy zginęli na torze.
Ostatnio odszedł od nas Waldemar Piechocki, tak samo zacna postać w historii Włókniarza. I też musimy o nim pamiętać. Podobnie jak o pierwszym Indywidualnym Mistrzu Polski, w „biało-zielonych” barwach, Stefanie Kwoczale. Wracając do Romka, w moim sercu zawsze będzie głęboko, w annałach historii Włókniarza również. Nie zapomnimy o nim nigdy i będziemy kultywować pamięć o Romanie Makowskim.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
– Dziękuję również.
Rozmawiał: Norbert Giżyński
Foto.: Waldemar Deska
Na zdjęciu: Roman Makowski (stoi pierwszy z lewej) wraz z drużyną Włókniarza Malma Częstochowa po zdobyciu trzeciego w historii klubu tytułu Drużynowego Mistrza Polski (1996 r.) na murawie nieistniejącego już Stadionu KS Apator im. Mariana Rosego w Toruniu.