W czwartek (8 lutego) w budynku Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie odbyła się konferencja prasowa z okazji zbliżającej się premiery sztuki pt. „Seks dla opornych”. Ta będzie mieć miejsce w sobotę (10 lutego).
Na spotkaniu nie mogło zabraknąć władz częstochowskiej instytucji na czele z p.o. dyrektora Magdaleną Woch. W konferencji wzięli też udział Marek Ślosarski (reżyser spektaklu oraz odgrywający rolę Henry’ego) i Agata Ochota-Hutyra (grająca postać Alice). Za muzykę odpowiada Michał Walczak. Z kolei obowiązki dotyczące scenografii i kostiumów należą do Aleksandry Idowiak, studentki czwartego roku – na tym kierunku – w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.
„Seks dla opornych” (w przekładzie Hanny Szczerkowskiej) to dzieło autorstwa kanadyjskiej dramatopisarki Michele Riml. Opowiada ona historię małżeństwa z 25-letnim stażem – Alice i Henry’ego. Akcja sztuki dzieje się w drogim hotelu we Włoszech. Częstochowski Teatr zapowiada ją, jako „pikantną z bardzo zabawnym tekstem”. Jednocześnie twórcy inscenizacji oceniają ją, jako „komedię romantyczną”.
O spektaklu rozmawiamy z reżyserem, Markiem Ślosarskim, który już teraz zaprasza wszystkich miłośników występów teatralnych na nadchodzącą premierę.
Przed nami premiera spektaklu pt. „Seks dla opornych”. Na początku chciałbym poprosić o krótkie przedstawienie czego będzie ta sztuka dotyczyła?
– Właśnie najczęściej się mnie pytają o tę kwestię. Poszła bowiem fama, że będzie to spektakl o seksie (wszak to słowo jest zawarte w tytule). Jednocześnie otrzymuję pytanie typu: „Czy były bariery?”, „Czy trzeba było się przełamywać z partnerem, jeśli chodzi o granie”. Ja cały czas odpowiadam przewrotnie, że sztuka opowiada nie o seksie, jako takim. To jest opowieść o nas, ludziach, kobietach i mężczyznach. Że jakby „coś” zgubili podczas długoletniego związku małżeńskiego i próbują to właśnie odnaleźć. Pojawia się tutaj z kolei pytanie „Jak?”. Myślę, że widzowie odpowiedź na to znajdą na spektaklu, podglądając nas aktorów, grających w sztuce, przez przysłowiową „dziurkę od klucza”, jak to wygląda w tych trudnych życiowych sytuacjach.
Jak już Pan na konferencji prasowej zaznaczył, z języka angielskiego słowo „seks” oznacza „płeć”. Czy zatem ma ona na celu porównanie obu płci?
– Tak. „Seks” oczywiście po angielsku oznacza „płeć”, która dzieli się na kobietę i mężczyznę. To charakteryzuje także kwestię, dotyczącą tego, co dzieje się między kobietą a mężczyzną. Oryginalny tytuł nosi nazwę „Sexy Laundry”, która oznacza niejako „pranie brudów domowych”. Tłumaczka przełożyła to na „Seks dla opornych”, czyli na tytuł nieco bardziej „chodliwy”, jeśli chodzi o afisz i teatr. Tak czy inaczej ta sztuka przedstawia nas wszystkich.
W czasie tej samej konferencji Pani Dyrektor Magdalena Woch wspomniała, że z propozycją realizacji tego spektaklu przybył Pan do Teatru im. Adama Mickiewicza jakiś czas temu. W końcu się udało…
– Tak. Bardzo się cieszę tym faktem. Pamiętam, że jeszcze przed wakacjami zeszłego roku rozmawialiśmy z władzami Teatru na ten temat. Powiedziałem wówczas, że mam w planach zaprezentowanie sztuki, fajnej choćby pod względem gry aktorskiej. W pewnym momencie nadszedł odpowiedni moment, żeby można było wpasować ten mały, dwuosobowy, spektakl w propozycję tutejszego teatru na małej scenie. Nagle dyrekcja się do mnie zwróciła z zapytaniem, czy to podtrzymujemy. Ja oczywiście odpowiedziałem, że tak. Ucieszyłem się, bo miałem i mam możliwości pracy przy tym spektaklu, jak również w nim samym.
Pan jest reżyserem tej sztuki, jak również odgrywa w niej jedną z ról. Czy trudno było Panu pogodzić obie funkcje?
– Powiem szczerze, że nie jest to łatwe. Jeżeli bowiem pełni się funkcję osoby patrzącej z boku na całość, a więc reżysera, inaczej się to wszystko widzi. Mam wtedy do całości swego rodzaju dystans, mogę pewne rzeczy przewidzieć czy też w jakichś momentach zareagować; zupełnie inaczej do tego podejść. W tym przypadku musiałem natomiast rzeczywiście godzić takie kwestie, jak „bycie w trakcie” i niekiedy tzw. „wychodzenie poza”. Żeby właśnie nabrać dystansu. To nie jest proste. Jednakże było to dla mnie niesamowite doświadczenie. Pocieszam się tym, że oprócz tzw. „ładnej oprawy” tego wszystkiego, pewnych pomysłów co do niektórych scen i ich ciągłości, scenariusz jest naprawdę fajnie napisany. Dla mnie i całej ekipy nie było ważne, czy siedzę z prawej czy z lewej strony, czy stoję w danym momencie czy też nie. Ważne były nasze ukazane emocje. To przede wszystkim budowaliśmy.
Teraz proszę o Pańską ocenę postaci, którą Pan gra, czyli Henry’ego. Jakby Pan ją scharakteryzował?
– On sam o sobie mówi: „jestem inżynierem, nie poetą”. To postać stojąca mocno na nogach, dla której biznes jest bardzo ważny, tak samo jak kariera zawodowa. W pewnym momencie sztuki dowiaduje się, że ktoś inny, a nie on, dostaje awans w pracy, wyrażając przy tym swoje małe niezadowolenie. Jest zatem człowiekiem mającym duże ambicje. I w tym całym natłoku życia, świata, problemów, zapomniał o tym, co należy dać drugiej osobie w związku. To jest to, o czym sami niekiedy zapominamy. O wręczeniu kwiatów. O tym, że jest obok druga osoba, która ma jakieś pragnienia, oczekiwania, choćby nawet te najprostsze, budujące związek. Henry nie jest złym człowiekiem. On po prostu został wciągnięty w „życiową machinę związku”. O tym ta sztuka opowiada, i o tym jak z tego „wyjść”. Wszyscy na Henry’ego patrzą, jak na „biednego misia”. A przecież on również ma jakieś oczekiwania i pragnienia i musi sobie dawać z tym radę.
Na koniec naszej rozmowy proszę powiedzieć, dlaczego warto przyjść na spektakl? Jak zachęciłby Pan mieszkańców naszego miasta i okolic, miłośników teatru do przyjścia na premierę spektaklu.
– Szanowni Państwo, bardzo zachęcam do obejrzenia premiery „Seksu dla opornych”. Jeżeli chcą Państwo popodglądać życie przez „dziurkę od klucza”, zobaczyć jak to wygląda w związku na scenie, może nawet ujrzeć tym samym swoje relacje małżeńskie, międzyzwiązkowe, albo przy okazji odbyć jakąś mają terapię, to niezwykle serdecznie zapraszam.
Dziękuję bardzo serdecznie za rozmowę.
– Dziękuję.
Norbert Giżyński
Foto.: Norbert Giżyński