Mirosław Zwoliński, pasjonat i znawca Jury Krakowsko-Częstochowskiej oraz samej Częstochowy, emerytowany pracownik Biura Projektowo-Konstrukcyjnego Huty Częstochowa, harcmistrz ZHP, instruktor kształcenia kadr przewodnickich z 13 uprawnieniami przewodnickimi, także po 5 parkach narodowych, autor 11 książek o tematycznie związanych z subregionem częstochowskim województwa śląskiego, w tym o powstaniu styczniowym w regionie częstochowskim, legendach jurajskich, opisał szczegółowo 42 kamienice w Alejach N. M. P. W rozmowie nawiązujemy do ostatniej publikacji pt. „Królestwo pstrąga w Złotym Potoku”, na temat 140-letniej nieprzerwanie trwającej historii hodowli pstrąga w Złotym Potoku. Książkę wydało w 2022 roku Wydawnictwo Poligram, składa się z 50 stron, jest bogato ilustrowana, zawiera liczne zdjęcia archiwalne.
Witam serdecznie. Posiada Pan rozliczne pasje. Praca zawodowa wymagała od Pana zapewne wykorzystania innych umiejętności i talentów niż realizacja zainteresowań. Ma Pan rodzinę. Musi Pan być świetnym organizatorem? Czy jest Pan skłonny podzielić się z Czytelnikami, jak Pan temu wszystkiemu z sukcesem podołał?
– Dzień dobry. Przyznam że z dużymi trudnościami udawało się to wszystko pogodzić, dzięki zrozumieniu rodziny.
Dlaczego zajął się Pan tematem „Królestwa pstrąga”, czyli historii hodowli pstrąga w Złotym Potoku?
– Złoty Potok z całym kompleksem leśnym jest jakby Ojcowski Park Narodowy w miniaturze. Zresztą to przyszły Jurajski Park Narodowy ma liczyć ok. 4 000 ha. Złoty Potok jest tak atrakcyjny, chyba nie ma takiej dziedziny, która nie byłaby tam obecna. Na potwierdzenie mogą posłużyć endemity i relikty przyrody występujące na tym terenie. Sama pstrągarnia natomiast, była pierwszą na świecie i największą sztuczną wylęgarnią ryb łososiowatych na świecie!
My tu mieszkamy i niewiele wiemy o złotopotockiej „pstrągarni”?
– To jest tylko pstrągarnia, ale jej geneza i historia jest piękna przez osoby, które ją zainicjowały w 1881 i w nią inwestowały. Hrabia Edward Aleksander Raczyński z podpoznańskiego Rogalina, kiedy pojął za żonę Marię Beatrix Krasińską został dziedzicem Złotego Potoku, przyjechał do Potoka i przekonał się, że jest tu gleba V czy VI klasy i niewiele da się na takiej uprawiać. „Co ja tu za rolnictwo zrobię?” – pomyślał – „No, ale mam tu źródła i lasy”. Postawił więc na szkółkarstwo i na tę właśnie hodowlę. Tym bardziej że wydajność źródeł wynosiła 30 litrów na sekundę.
Nie to co teraz…
– Eeeee, teraz pracownik pstrągarni co drugi dzień chodzi sprawdzić czy Źródła Elżbiety w ogóle biją, bo Źródła Zygmunta są nadal wydajne. Inżynier Michał Girdwoyń naliczył tych źródeł około 70., słynny ichtiolog i pszczelarz rodem z Wilna, kiedy tu przyjechał, był zauroczony tym miejscem i tu stworzył dzieło swojego życia. Za ten projekt pstrągarni został nagrodzony medalem na wystawie warszawskiej – projekt własny pstrągarni. Kiedy tu przyjechał, był zauroczony tym miejscem.
– Pamiętam jak wyglądały Źródła Zygmunta kiedy byłem dzieckiem i wiem jak wyglądają obecnie. A Źródła Elżbiety są głęboko ukryte w lesie. Żeby do nich dojść trzeba się naszukać.
– Są dwie odnogi, staw nazwano później Elżbieta, a ten przed pstrągarnią: Zygmunt. Tam spiętrzono wody, to był bardzo mądry zabieg, bo pomimo że płyta denna się obniża w kierunku pstrągarni, to lustro wody podniesiono jeszcze o półtora metra wyżej i spad doprowadzono do dwóch metrów ponad lustro wody stawów w pstrągarni.
Pewnie żeby wodę natlenić?
– Tak. Tak też zresztą działa to do tej pory. Pod każdym spadem ustawiano kamienie wapienne i woda się natleniała. Pstrąg to jest ryba górska, więc należało jej stworzyć warunki zbliżone do górskich. Obecnie strumyk leniwie nie napotykając kamieni nie rozpryskuje się i nie natlenia. Obecnie właściciel stosuje dodatkowo specjalne urządzenia, zwane aeratorami, które wspomagają natlenianie wody… Górska ryba musi mieć dużo tlenu…
…i czystej wody…
– Oczywiście.
Jak przebiegała praca nad powstaniem książki? Czy dużo czasu zajęło zbieranie materiałów?
– Książka wprawdzie nie jest obszerna, zawiera jednak wiele dotychczas mało znanych faktów. Udało mi się dotrzeć do Krzysztofa Karonia. Był synem przedwojennego zarządcy, po wojnie kierownika pstrągarni, Władysława Karonia. Był z wykształcenia leśniczym, pracował jako gajowy koło Przyrowa. Kiedy poprzedni zarządca pstrągarni, Jerzy Misterko, zrezygnował, zatrudniono wówczas Władysława Karonia. Krzysztof urodził się w 1941 „na wodach”. Po wojnie studiował rybołówstwo, wydawało się to naturalne, skoro w dotychczasowym życiu stale miał kontakt z wodą i rybami, niejako tą tematyka „nasiąkł”, zresztą jego siostra też się w podobnej tematyce specjalizowała, była nawet wiceministrem rolnictwa. I Krzysztof Karoń przedstawił mi informacje z czasów przedwojennych. Otóż kiedy nastała okupacja niemiecka, w pstrągarni nic nie zmieniono, tylko wyhodowane ryby służyły jako pożywienie niemieckim żołnierzom. Niemcy nic nie inwestowali w pstrągarnię, ale przysłowiowo „położyli na niej łapę”. Zmniejszyli ilość hodowanych gatunków, ze względu na powstałe trudności z karmą, bo oprócz pstrągów, co warto wspomnieć, hodowano też inne ryby jako paszę, karmę dla pstrągów, np. karasie, brzany, płocie.
Czy tylko to jadają pstrągi? Są rybami mięsożernymi?
– Niezupełnie, małe rybki zjadają larwy łątki. Inżynier Girdwoyń opracował metodę pozyskiwania paszy z mielonego końskiego mięsa z uboju. Na większą skalę korzystali z niej właśnie Niemcy podczas okupacji, pozyskiwali mięso ze zdrowych koni, które uległy okaleczeniu i były następnie bite w rzeźni. Małe rybki karmiono zaś śledzioną, w przypadku jej braku podawano im móżdżek i żółtko.
Wracając zaś do początków hodowli, pierwsze pstrągi sprowadzono z Ameryki. Mówiło się wówczas o pstrągu amerykańskim. Być może jest on tożsamy z tym, którego obecnie nazywamy pstrągiem tęczowym. Był też pstrąg źródliskowy (źródlany), potokowy, ale tęczowy jest najbardziej opłacalny z kilku powodów, względy ekonomiczne decydowały. Nikt nie dołoży do interesu.
To nie była przecież hodowla hobbystyczna, to nie akwarium.
– Bynajmniej. Inżynier Michał Girdwoyń, kiedy przyjechał do Złotego Potoka i zobaczył tę skałę z krzyżem, bezleśną enklawę, którą płynął strumyk, to tak się zachwycił, że tu przebywał długimi okresami. To był pasjonat, on chciał tu stworzyć jakieś dzieło swojego życia. Początkowo interesował się pszczołami, napisał pracę o pszczołach i budowie ula. Potem ożenił się na Żmudzi, założył eksperymentalną hodowlę ryb. Ale przez 25 lat, do 1906 roku był tu stale zatrudniony, ciągle żył tymi pstrągami. W późniejszym okresie nie przebywał tu już na stałe, ale dojeżdżał koleją warszawsko-wiedeńską do Częstochowy. Tytułował się jako dyrektor, pobierał pensję 500 rubli i zwrot kosztów dojazdu pociągiem do Warszawy. Ale kiedy tu przyjechał, powiedział: „biorę”, napisał w swoich zapiskach, że jest to gospodarstwo „wyrozumowane”. W 1881 sypano groble, napełnienie stawów wodą też musiało zająć rok lub nawet 2 lata, jako że nie można było wody całkowicie zastawić, połowę można zastawić, ale druga połowa musi „lecieć”. Tak więc hodowlę rozpoczęto w 1882.
Proszę ujawnić jakieś ciekawostki zawarte w treści publikacji? Może anegdoty?
– U podnóża wzniesienia z hotelem „Kmicic” znajduje się staw…
Amerykan?
– Amerykan. Proszę zwrócić uwagę: nie „Amerykanin””, ale „Amerykan”, nazwa własna pisana z dużej litery. To się właśnie wiąże z tym pstrągiem. Tak sobie staw miejscowa ludność gwarowo nazwała. Tak się początkowo pstrąg tu rozwijał, powierzchnia lustra wody wynosiła 160 arów. W rekordowym okresie było 48 stawów, tylko że początkowo pstrągarnia zaczynała się od tzw. sosny Girdwoynia, potężna sosna 310 mm obwód pierśnicy, posadzona na okoliczność założenia pstrągarni. Jeden staw był bardzo duży, nazwano go Świętokrzyski, od krzyża zwieńczającego pobliską skałę.
W 1857 na 3-miesięczny pobyt wypoczynkowy zjechała się cała rodzina Krasińskich do Złotego Potoka. Taki zjazd rodzinny, raz jeden jedyny: generał Wincenty Krasińskiego i jego syn Zygmunt (poeta, jeden ze słynnych 3 wieszczów), Eliza, dzieci cała czwórka. Zakończony niefortunnie śmiercią najmłodszej córeczki Elżbiety 12 września 1857, najprawdopodobniej na galopujące suchoty. Były one klątwą Krasińskich, a potem też Raczyńskich.
Edward Raczyński, założyciel słynnej galerii rodzinnych portretów w Rogalinie, przebywając tutaj, utrzymywał kontakty z Faustynem Świderskim, który mieszkał w Mzurowie w sąsiedniej gminie Niegowa. Był on nieprzeciętnym dowcipnisiem i humorystą, pieczętował się też herbem Ślepowron, pisał humorystyczne wierszyki i rysował równie dowcipne grafiki, kiedy się podpisywał, rysował bociana, który zamiast dzioba miał korkociąg. Pewnego razu przyjechał w odwiedziny do Potoka kareta zaprzężoną w cztery woły.
Na skale z krzyżem wykuty jest od strony w skale Żarek 4-polowy herb Krasińskich, Ślepowron. Tak sobie zażyczył generał Wincenty, aby go w ten sposób upamiętniono. Świderski przybywszy do Potoka kazał się tam opuścić na platformie by umieścić pod tymże herbem swojego autorstwa następujący wierszyk”
„Czemuż gapicie się mazgaje,
Że hrabia herb Chrystusowi daje?
Czyni to według wszelkiej etyki,
Choć nie znał wywodów heraldyki.”
A propos stawu Amerykan, nad nim Zygmunt Krasiński ronił łzy kiedy umarła jego ukochana córeczka Elżunia, bardzo to przeżył. Stąd staw początkowo nazywany był Stawem Gorzkich Łez. Zamówił u Ferrante Marconiego litery, które umieszczono jako inskrypcję na tzw. drzwiach do grobu. Trumienka córki Elżbietki jest bardzo dobrze zachowana, złotą nicią nabijane supły, mieści się w większej trumience.
Około 20 lat po uruchomieniu pstrągarni hodowlane ryby zaczęły rosnąć coraz to mniejsze, czyli coraz mniej opłacalne, coraz wolniej rosły. Doszło do chowu wsobnego, to znaczy rozmnażane ryby stawały się coraz bardziej ze sobą spokrewnione, brakowało bowiem obcego materiału genetycznego.
Misterko podszepnął hrabiemu, że trzeba coś z tym zrobić. Sprowadzono więc w maju 1924 roku z USA (Metford w stanie Oregon) ikrę, w czym wydatnie pomógł zaprzyjaźniony amerykański senator. 1 m3 zamrożonej ikry przybył statkiem „Lituania” do Gdańska, stamtąd przez Lubliniec i Częstochowę dotarł koleją do Julianki (wtedy stacja nazywała się Potok Złoty). Ładunek obłożony był skrzynią o podwójnych ścianach, pomiędzy którymi znajdowały się trociny i lód. Po drodze kilkakrotnie dokładano lodu, żeby ikra nie obumarła Cała operacja zakończyła się bardzo pomyślnie, tzn. wskutek pleśniawki utracono niewielką, bo 5%, część tej ikry.
Ciekawa wydaje się chata góralska na Piszczkowie, czyli w miejscu, w którym obecnie pstrągarnia się znajduje…
– Następca Misterki, pan Władysław Karoń, początkowo mieszkał w domach włościańskich na terenie obecnego Zespołu Pałacowo-Parkowego w Złotym Potoku. Ale jako że w Częstochowie działało w tym czasie Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, którego pan hrabia był wiceprezesem. Towarzystwo poprosiło hrabiego aby przeznaczył im jakieś miejsce, gdzie mogliby zbudować bacówkę. Sprowadzono więc górali z Zakopanego, którzy zbudowali typową chatę góralską na terenie pstrągarni, nazwano ją potem „rybakówką”. Na parterze zamieszkał bowiem Karoń (miał zatem odtąd dużo bliżej do pracy), a na piętrze zorganizowano 6 miejsc noclegowych do dyspozycji Towarzystwa Tatrzańskiego.
Czy „rybakówka” odegrała jakąś szczególną rolę?
– Po wybuchu wojny służyła też jako zamieszkania dla 4 osobowej rodziny profesora Bogdana Schechtela, deportowanej z Wielkopolski. Tak się oni zżyli z rodziną Karoniów, że po wojnie żona profesora Schechtela, Bogna, umożliwiła synowi Karonia, Krzysztofowi, swojemu chrześniakowi nota bene, przeniesienie z Olsztyna do Poznania na studia rolnicze o profilu związanym z hodowlą ryb.
W „rybakówce” ukrywał się przed grożącym mu aresztowaniem również dr Henryk Szarski, pracował wówczas jako robotnik stawowy. Z inicjatywy księdza Stanisława Wdowickiego ze Złotego Potoku schronienie w domu tym znaleźli także uczestnicy powstania warszawskiego, m. in. rodzina Milewskich (z przedwojenną aktorką Anną Milewską), pianistka Nadzieja Podlewska z mężem Leonem (profesorem Uniwersytetu Poznańskiego), dr Mieczysław Chojnacki (historyk) i Stanisław Wysocki (plastyk).
Gdzie można kupić Pana najnowszą książkę?
– Obecnie jest już niemal niedostępna, bardzo szybko się sprzedała, a i jej nakład nie był gigantyczny.
Czy jest Pan skłonny ujawnić swoje dalsze plany?
– Zostałem poproszony o opisanie pozostałych znaczących częstochowskich kamienic, znajdujących się przy innych arteriach komunikacyjnych niż Aleje. Jest to jednak bardzo obszerny temat, wymaga tytanicznej pracy. „Wic” w tym, że mam już materiał, który gromadzę od 47 lat… Traktuję to też jako poważne zobowiązanie – jeżeli je podejmę, to potem już nie wycofam się. Mam już swoje lata i nie jestem zdecydowany, czy powinienem angażować się w tak wymagającą pracę.
Bardzo dziękuję za rozmowę i poświęcony nam czas.
– Dziękuję także.
Rozmawiał: Maciej Świerzy