W czwartek wieczorem zwykle oglądam „Pospieszalskiego”. Tematyka programu „Bliżej” zapowiadanego na 17 stycznia zaintrygowała mnie w sposób szczególny, chciałem wysłuchać argumentów przedstawicieli organizacji, której się wymarzył „naród” śląski.
Przez całe moje życie uważałem, że Śląsk leży w Polsce. Podobnie, jak: Mazowsze, Warmia, Kujawy, Mazury czy Podhale. Nigdy też, nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że mieszkam na Śląsku. Moda na folklor była – w czasach mego dzieciństwa – bardzo powszechna, wszystkie, więc wczesnoszkolne bale zaliczałem w strojach ludowych, krakowskich, a jakże! Pamiętam moją czapkę z papieru i kolorowej, czerwono-granatowej, marszczonej bibuły, z dużym gęsim piórem, udającym pawie. Pamiętam moje koleżanki w haftowanych cekinami gorsetach. Tańczyło się, może raczej próbowało tańczyć, krakowiaka. Śpiewało o góralach, co to owies zasiali i o tych, co żyto; o Krakowiance, co to „(…) miała chłopca z drewna, a dziewczynkę z wosku, wszystko po krakowsku”. To oczywiste, że po krakowsku. Bo niby, jak inaczej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, w mieście związanym wielowiekową tradycją z Małopolską? Nikt nie próbował wmawiać nam śląskości, nikt nie agitował za nią. Gwarę śląską słyszało się przy okazji pielgrzymek Ślązaków na Jasną Górę, albo w czasie szkolnej wycieczki (organizowanej na przykład z okazji Dnia Dziecka) do chorzowskiego „wesołego miasteczka”. Ślązacy również o nas, mieszkańcach Ziemi Częstochowskiej, myśleli i myślą nadal w kategoriach „oni” a nie „my”. Póki, co, skazani jesteśmy na wspólne województwo, ale przecież ciągle mamy ambicję i ciągle ufamy, że uda się nam wrócić do statusu sprzed ostatniej reformy administracyjnej. Jednak ani nas Częstochowian, ani naszych sąsiadów: Zagłębiaków, Ślązaków czy żyjących dalej od nas, nikt i nic nie zwalnia z myślenia o Polsce, jako wspólnocie wszystkich Polaków. Nikt i nic nie zwalnia z odpowiedzialności za Polskę także tych, którym się uroiło, że mają prawo zakłamywać prawdę historyczną. Zmieniać, naginać fakty tak, by służyły im i ich niebezpiecznym celom.
Tymczasem za skromne 10 milionów złotych, powstaje w Muzeum Śląskim wystawa, o scenariuszu, której były Marszałek województwa śląskiego Adam Matusiewicz mówi: „skrajnie proniemiecki”. Z tego, co usłyszeliśmy w programie, nie jest to zdanie odosobnione. Historyk Andrzej Krzystyniak dodaje, że scenariusz wystawy jest ahistoryczny. Takiego sposobu prezentowania historii Śląska, broni w programie Leszek Jodliński (dyrektor Muzeum Historii Śląska) wyznając z rozbrajającą szczerością: „(…) mamy szanse na zrekonstruowanie historii(…)”. Wtóruje mu inny gość programu „Bliżej” – Jerzy Gorzelik – członek Zarządu województwa śląskiego, przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska. Ten sam, który w wywiadzie dla Polskiego Radia z 29 XI 2010 r. powiedział: „Jestem Ślązakiem, nie Polakiem. Nic Polsce nie przyrzekałem. Nie czuję się zobowiązany do lojalności wobec tego państwa”.
Czy po tym, co usłyszeliśmy i zobaczyliśmy w programie można mieć jeszcze jakiekolwiek wątpliwości, co do intencji Jerzego Gorzelika i celów Ruchu Autonomii Śląska?
I wreszcie, jak długo zarządzająca województwem śląskim – wspólnie z Ruchem Autonomii Śląska – Platforma Obywatelska, wzmacniająca pozycje RAŚ i jego przewodniczącego, udawać będzie, że nie wie, o co chodzi?
Bezpośrednia presja lokalnych polityków PiS na nowego Marszałka sejmiku śląskiego, spowodowała, że podjął on decyzję o rozpisaniu konkursu na nowego dyrektora Muzeum Śląskiego. Trzeba dalej przyglądać się, czy aby nie są to działania pozorowane, bo przecież koalicja PO-RAŚ trwa nadal, zaś sam dyrektor Jodliński prawdopodobnie stanie do walki o funkcje dyrektora.
Andrzej Skorek