Lech Kaczyński, kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta wezwał w ubiegłym tygodniu swojego rywala – Donalda Tuska – do debaty na temat państwa. Od razu usłyszał odpowiedź od adresata swojej prośby, który w pierwszym zdaniu gwałtownie odmówił i przypomniał, że jest z Kaczyńskim umówiony na debatę po wyborach parlamentarnych, tuż przed wyborami prezydenckimi.
Sławna już, na całą Europę, sprawa rury gazowej na dnie Bałtyku obnażyła faktyczny obraz sytuacji międzynarodowej, w jakiej znajduje się obecnie Polska. Przy okazji, czarno na białym widać wreszcie, przynajmniej część prawdy o różnych dziwnych powiązaniach, interesach, tudzież słabościach, szczególnie tych, które charakteryzują polską politykę międzynarodową, a może raczej elity, które od jakiegoś czasu działają w dyplomacji. Ale, po kolei.
Już niedługo czeka nas wyborcze “triduum”: 25 września wybieramy nowy Sejm i Senat; 9 października odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich, a 23 października – co jest raczej pewne – pójdziemy do urn po raz trzeci, by ostatecznie rozstrzygnąć, kto zostanie prezydentem RP.
Zbliża się czas “WIELKIEGO SŁANIA. “Polacy wiedzą doskonale, że jak sobie pościelą, tak się wyśpią. Upały miną i nie wystarczy “zarzucić się” zgrzebnym prześcieradłem. Kiedy już będziemy sobie ścielić, ustąpią upały i umysły polskie wrócą (taką mam nadzieję) wrócą do równowagi i roztropności.
Chyba każdemu Polakowi serce rośnie i łza wzruszenia się w oku kręci, kiedy przy okazji obchodów Sierpnia 1980 roku wspomina tamten czas. No, może nie każdemu Polakowi, bo są przecież i tacy, którym – w ich porządku – świat wtedy zawalił się zupełnie i od tej pory nic już nie było takie proste i oczywiste. Pewnie wielu wtedy zrozumiało, że przyszedł dla nich ten smutny moment obserwacji agonii systemu, który przy pomocy sowieckiego Wielkiego Brata, z takim mozołem przez lata budowali.
Jak zwykle bywa – im bliżej wyborów, tym coraz ciekawiej prezentują się barwy kampanii, a ponieważ w tym roku sytuacja jest całkiem nietypowa, bo na placu boju stają kandydaci do parlamentu i urzędu prezydenckiego, to najwyraźniej przyszła pora na zupełnie zaskakujące sytuacje i – pewnie – niekonwencjonalne zachowania samych zainteresowanych.
Kto by przypuszczał, że kampania wyborcza Włodzimierza Cimoszewicza w tak wstępnej fazie wejdzie w tak ostry wiraż? Toć wystarczyło ledwie parę zdań jego byłej asystentki o matactwach podczas składania oświadczeń majątkowych i przyszła kariera polityczna kandydata SLD na prezydenta może legnąć w gruzach.
Znakomity polski twórca Zbigniew Herbert nazwał przed laty ten miesiąc sierpień – koroną dwunastu miesięcy polskich. Korona, sama w sobie, jest symbolem wolności, dlatego tak zaciekle była usuwana ze wszystkich insygniów i znaków narodowych przez komunistów.
Pękł ostatni twardziel na lewicy. Marszałek Włodzimierz Cimoszewicz nie wytrzymał presji własnej popularności i ogłosił, że – wbrew wcześniejszym deklaracjom o politycznej emeryturze – zamierza kandydować. Miały go do tego skłonić gorące namowy prezydenta i prezydentowej, tysiące głosów poparcia dla jego osoby i, co jest w sumie dość ryzykownym stwierdzeniem, obrzydzenie do polityki w obecnym wydaniu. Tak czy owak marszałek, choć tego nie wypowiedział, zrealizował sławne hasło Lecha Wałęsy: “Nie chcę, ale muszę!”.
Z wielkim zainteresowaniem śledzę od jakiegoś czasu poczynania działaczy tzw. “PeDe”, czyli dawnej Unii Wolności i części SLD, czy jak kto woli – Partii Demokratycznej, czy też jeszcze, jak kto woli inaczej – “demokraci.pl”. Niewielu, bowiem chodzi po tym padole, którzy potrafią połapać się w tej nad wyraz skomplikowanej frazeologii partyjnej, która, w przypadku wywołanego do tablicy ugrupowania, jest nie mniej pogmatwana jak osobowość jej “charyzmatycznego” przewodniczącego, tzn. Władysława Frasyniuka.
Rocznik 1986 ma wyjątkowego pecha. Na nim Ministerstwo Oświaty wypróbowuje, już po raz drugi, swoje nowatorskie projekty. Najpierw gimnazjum, teraz nowe matury. Przeżyją najsilniejsi.
Zawsze bardzo interesowały mnie relacje polsko – rosyjskie, szczególnie te, które miały miejsce po 1989 roku. Już wówczas zastanawiałem się, choć poziom mojej świadomości z zakresu międzynarodowych stosunków politycznych był bardzo skromny, jaki był faktyczny odbiór ze strony Związku Radzieckiego tego, że Polska wydostała się z jego strefy wpływów?
Dlaczego od kilkunastu dni niesie się istna kanonada ataków na partię Prawo i Sprawiedliwość oraz jej kandydata na prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego? Odpowiedź jest jasna: PiS przoduje w rankingach poparcia a prezydent Warszawy umacnia swoją pozycję lidera w wyścigu do Pałacu Prezydenckiego.
Słowo “tolerancja” ma rodowód łaciński i oznacza wyrozumiałość dla cudzych poglądów, wierzeń lub postępków, mimo iż są odmienne od tego, co się uważa za ogólnie słuszne lub właściwe. Tolerancja to po prostu wyrozumiałość dla odmienności.
Straszne gromy świętego oburzenia ciskane są w kierunku prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, profesora Leona Kieresa za stwierdzenie, że znalazł dokumenty, świadczące o tym, iż w najbliższym otoczeniu Jana Pawła II funkcjonował ksiądz – agent SB.
Należało się spodziewać, że zmiana lidera wśród partii politycznych, które konkurują w rankingu poparcia społecznego wywoła zamieszanie. Tak właśnie stało się w ostatnich dniach, kiedy CBOS ogłosił, że najwyższym wskaźnikiem sympatii cieszy w kwietniu Prawo i Sprawiedliwość.
Konwencja konstytucyjna Prawa i Sprawiedliwości przyniosła, (oprócz treści programowych, rzecz jasna) dwie dodatkowe wiadomości. Pierwsza, zła skierowana została dla konkurencji politycznej PiS-u, zawiera prognozę stanięcia tychże ugrupowań do niezwykle trudnego pojedynku wyborczego, ze świetnie przygotowanym przeciwnikiem. Druga wiadomość, przeznaczona dla opinii publicznej jest dobra i dotyczy zapowiedzi podjęcia przez tę partię (i jest to jedyna, jak do tej pory taka inicjatywa) wysiłku gruntownego przebudowania podstaw ustrojowych przeżartego korupcją i bezprawiem państwa.
Jeszcze na dobre nie umilkły głosy krytyki pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, szefa PiS, za jego wypowiedź sprzed paru miesięcy, obwieszczającą koniec III RP i potrzebę budowania IV Rzeczypospolitej, a już większość polityków przyznaje mu rację. Wśród niech są również ci, którzy z prezesem Kaczyńskim w kontekście tej wypowiedzi, jeszcze nie tak dawno darli koty, jak na przykład szef PO, Donald Tusk.
Kiedy patrzę na kolejne przegrupowania, występujące na rodzimej scenie politycznej, to dochodzę do wniosku, że generalnego podziału należałoby dokonać pomiędzy tymi, którzy (bez względu na proweniencję) mają coś nowego i sensownego do powiedzenia i tych, którzy aczkolwiek niekoniecznie, jednak zawsze są gotowi do słowotoku. Piszę tak, bo jak widzę aktualny, kolejny już proces przepoczwarzania się Unii Wolności z jednej partii w drugą, (tym razem ma się to nazywać chyba Partią Demokratyczną), któremu to procesowi przewodniczy pełen nieziemskiej ekspresji Władysław Frasyniuk, to zaczynam zastanawiać się, czy on naprawdę wierzy, że na ten manewr da się nabrać opinia publiczna, czy tylko tak udaje?
… a także od Dworaka, Solorza, Laskowskiego, Styczyńskiego, Waltera i innych, chcę powiedzieć, że jest mi niezmiernie przykro, iż Pan Prezydent Wałęsa, nie wiedząc, kto zacz, obrzucił mnie był w ubiegłym tygodniu tak mało finezyjnym Maklera e-mailem.
Monitoring na przystankach, na bieżąco podawane informacje o opóźnieniach autobusów i tramwajów, bilety elektroniczne, nowe linie tramwajowe i nowy tabor, eleganckie wiaty, nowoczesne systemy kierowania ruchem na skrzyżowaniach… UFF, aż dech zapiera. To wszystko jawi się jak kadry wyjęte z filmu science-fiction.
Nie bez satysfakcji czytam doniesienia prasy o nasilających się w hipermarketach kontrolach, prowadzonych przez Państwową Inspekcję Pracy. Myślę, że wreszcie potraktowano ten problem z należną powagą.
Z danych GUS-u za rok 2004 wynika, że 60 procent polskiego społeczeństwa żyje poniżej minimum socjalnego, 8 mln Polaków – poniżej granicy ubóstwa, a 5 mln w skrajnym ubóstwie.
Im dłużej trwa zamieszanie wokół sprawy wyniesienia przez Bronisława Wildsteina listy nazwisk z archiwum IPN, tym coraz większe zdziwienie mnie ogarnia, gdy obserwuję reakcję niektórych polityków i publicystów.