Pierwsze dni stycznia, oprócz informacji o rosyjskim gazie i śniegu, przyniosły szokujące wieści z naszego “podwórka”. Mam na myśli komunikaty o pijanej, pięcioletniej dziewczynce i trzyletnim chłopcu, który zażył amfetaminę.
Prezent urodzinowy, jaki 20. grudnia dostał od Polaków, premier Kazimierz Marcinkiewicz zapamięta z pewnością do końca życia. Otóż sześćdziesiąt trzy procent społeczeństwa (badania OBOP) wyraziło poparcie dla szefa rządu i tym sposobem stanął on na czele polskich polityków darzonych największym zaufaniem. Przed Świętami Bożego Narodzenia dowody sympatii premier odczuje jeszcze nie raz i na pewno będą to przyjemne akcenty, które umilą mu czas spędzony, zapewne, w gronie rodzinnym, przy wigilijnym stole.
Dla goniących wiecznie za tzw. “newsem” dziennikarzy warszawskich (i nie tylko warszawskich), minister Ludwik Dorn to, bez wątpienia, ciężka sztuka do zgryzienia. Może to nieładnie wyrażać się tak o mężu stanu, jednym z kilku najważniejszych polityków w Polsce, ale trudno lepiej wyrazić relacje w jakie wchodzi z żurnalistami ten niezwykle inteligentny i posiadający olbrzymią wiedzę, człowiek.
Nie trzeba było być wielkim znawcą politycznej materii, by przewidzieć, że “miodowy miesiąc” rządu premiera Marcinkiewicza szybko się skończy. Ledwie trzydzieści dni z okładem wystarczyło, by do ataku przystąpił, najpierw Andrzej Lepper ze swoją Samoobroną, potem Roman Giertych w imieniu LPR. Oczywiście, nie wspomnę o Platformie Obywatelskiej, która wraz z SLD głosowała przeciwko udzieleniu votum zaufania temu gabinetowi i od początku kreuje się na opozycję, do tego wyjątkowo zatwardziałą.
Moja Babcia miała moherową czapkę. Nawet nie pamiętam dokładnie jak wyglądała i jaki miała kolor. Ale wiem, że taką miała. Za to dobrze pamiętam wszystko to, co zdołała ocalić od zapomnienia moja dziecięca pamięć; każdą słodką chwilę spędzoną u Dziadków, każde święta, każdą bombkę na choince, zapach potraw, niebotyczne, stare kredensy, magiczny, pełen zakamarków strych, albumy z przedwojennymi fotografiami w kolorach sepii – inny, ciekawy świat.
Podobno decyzja o nałożeniu przez Rosję embarga na polskie mięso, a później na polskie warzywa i owoce najbardziej zasmuciła samych Rosjan. Znawcy tematu twierdzą, że polska żywność cieszy się u rosyjskich konsumentów dużym powodzeniem, a nasza wieprzowina stała się synonimem jakości. Jednak, jak to zwykle w stosunkach polsko-rosyjskich bywa, dla Kremla nie liczą się odczucia obywateli, a politykę można uprawiać nawet kosztem podniebienia.
Dziennik “Financial Times” w ostatnich dniach wyraźnie polubił polskie problemy i wziął na tapetę nowy rząd Kazimierza Marcinkiewicza, a konkretnie minister finansów, Teresę Lubińską. Pani minister, skądinąd profesor ekonomii, wypowiedziała się nieprzychylnie na temat inwestycji czynionych w Polsce przez sieci supermarketów, określając je jako “nie mające znaczenia dla wzrostu gospodarczego”.
“Dzisiaj potrzeba Polsce i światu ludzi mocnych sercem, którzy w pokorze służą i miłują.” (Jan Paweł II – Sopot, czerwiec 1999 r.)
“Słowo “Ojczyzna” posiada dla nas takie znaczenie pojęciowe i uczuciowe zarazem , którego zdaje się nie znają inne narody Europy i świata”. (Jan Paweł II – Warszawa, Belweder, czerwiec 1979 r.)
Mówienie, że przed rządem mniejszościowym Kazimierza Marcinkiewicza stoi dzisiaj arcytrudne zadanie, to truizm. Wiedzą o tym wszyscy: szef rządu, liderzy PiS-u, na czele z Jarosławem Kaczyńskim, opozycja. Trudno byłoby również wtedy, choć z nieco innych względów, gdyby nowy gabinet powstał przy współudziale PO. Ale najbardziej frapującym pytaniem jest: dlaczego PO dobrowolnie wybiera ławy opozycji, obok SLD, PSL, LPR i Samoobrony?
Zdaje się, że mam zaszczyt pisywać w jednej z nielicznych gazet, ukazujących się między Renem a Bugiem, której redakcja postanowiła w tej kampanii nie uprawiać ostentacyjnej promocji kandydata na prezydenta RP – Donalda Tuska. Fakt ten godny jest podkreślenia, bo tym heroicznym czynem można dzisiaj mocno podpaść paru możnym ośrodkom opiniotwórczym, narazić się na zarzut sprzyjania siłom zaprzaństwa i ciemnoty, tudzież na ostracyzm ze strony kolegów “po piórze”, zatrudnionych w wysoko nakładowych pismach, drukowanych na eleganckim papierze.
Ostatnie wybory parlamentarne w Częstochowie bez wątpienia należą do partii Prawo i Sprawiedliwość. Nie dość, że ugrupowanie to wprowadza do polityki, obok znanych już lokalnej opinii publicznej liderów, nowe postacie, to jeszcze zdobyło więcej mandatów poselskich niż prognozowano. Jakby tego było mało – częstochowski PiS błyszczy dzisiaj silnym, a co ważniejsze, własnym blaskiem na tle województwa śląskiego, bo tu, za wyjątkiem właśnie Częstochowy i Bielska Białej, w wyborach zwyciężyła Platforma Obywatelska. Wygrana partii braci Kaczyńskich w okręgu częstochowskim ma jeszcze jedną, znamienną cechę. Otóż, jest również osobistym sukcesem tutejszego lidera tego ugrupowania, posła Szymona Giżyńskiego.
Lech Kaczyński, kandydat Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta wezwał w ubiegłym tygodniu swojego rywala – Donalda Tuska – do debaty na temat państwa. Od razu usłyszał odpowiedź od adresata swojej prośby, który w pierwszym zdaniu gwałtownie odmówił i przypomniał, że jest z Kaczyńskim umówiony na debatę po wyborach parlamentarnych, tuż przed wyborami prezydenckimi.
Sławna już, na całą Europę, sprawa rury gazowej na dnie Bałtyku obnażyła faktyczny obraz sytuacji międzynarodowej, w jakiej znajduje się obecnie Polska. Przy okazji, czarno na białym widać wreszcie, przynajmniej część prawdy o różnych dziwnych powiązaniach, interesach, tudzież słabościach, szczególnie tych, które charakteryzują polską politykę międzynarodową, a może raczej elity, które od jakiegoś czasu działają w dyplomacji. Ale, po kolei.
Już niedługo czeka nas wyborcze “triduum”: 25 września wybieramy nowy Sejm i Senat; 9 października odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich, a 23 października – co jest raczej pewne – pójdziemy do urn po raz trzeci, by ostatecznie rozstrzygnąć, kto zostanie prezydentem RP.
Zbliża się czas “WIELKIEGO SŁANIA. “Polacy wiedzą doskonale, że jak sobie pościelą, tak się wyśpią. Upały miną i nie wystarczy “zarzucić się” zgrzebnym prześcieradłem. Kiedy już będziemy sobie ścielić, ustąpią upały i umysły polskie wrócą (taką mam nadzieję) wrócą do równowagi i roztropności.
Chyba każdemu Polakowi serce rośnie i łza wzruszenia się w oku kręci, kiedy przy okazji obchodów Sierpnia 1980 roku wspomina tamten czas. No, może nie każdemu Polakowi, bo są przecież i tacy, którym – w ich porządku – świat wtedy zawalił się zupełnie i od tej pory nic już nie było takie proste i oczywiste. Pewnie wielu wtedy zrozumiało, że przyszedł dla nich ten smutny moment obserwacji agonii systemu, który przy pomocy sowieckiego Wielkiego Brata, z takim mozołem przez lata budowali.
Jak zwykle bywa – im bliżej wyborów, tym coraz ciekawiej prezentują się barwy kampanii, a ponieważ w tym roku sytuacja jest całkiem nietypowa, bo na placu boju stają kandydaci do parlamentu i urzędu prezydenckiego, to najwyraźniej przyszła pora na zupełnie zaskakujące sytuacje i – pewnie – niekonwencjonalne zachowania samych zainteresowanych.
Kto by przypuszczał, że kampania wyborcza Włodzimierza Cimoszewicza w tak wstępnej fazie wejdzie w tak ostry wiraż? Toć wystarczyło ledwie parę zdań jego byłej asystentki o matactwach podczas składania oświadczeń majątkowych i przyszła kariera polityczna kandydata SLD na prezydenta może legnąć w gruzach.
Znakomity polski twórca Zbigniew Herbert nazwał przed laty ten miesiąc sierpień – koroną dwunastu miesięcy polskich. Korona, sama w sobie, jest symbolem wolności, dlatego tak zaciekle była usuwana ze wszystkich insygniów i znaków narodowych przez komunistów.
Pękł ostatni twardziel na lewicy. Marszałek Włodzimierz Cimoszewicz nie wytrzymał presji własnej popularności i ogłosił, że – wbrew wcześniejszym deklaracjom o politycznej emeryturze – zamierza kandydować. Miały go do tego skłonić gorące namowy prezydenta i prezydentowej, tysiące głosów poparcia dla jego osoby i, co jest w sumie dość ryzykownym stwierdzeniem, obrzydzenie do polityki w obecnym wydaniu. Tak czy owak marszałek, choć tego nie wypowiedział, zrealizował sławne hasło Lecha Wałęsy: “Nie chcę, ale muszę!”.
Z wielkim zainteresowaniem śledzę od jakiegoś czasu poczynania działaczy tzw. “PeDe”, czyli dawnej Unii Wolności i części SLD, czy jak kto woli – Partii Demokratycznej, czy też jeszcze, jak kto woli inaczej – “demokraci.pl”. Niewielu, bowiem chodzi po tym padole, którzy potrafią połapać się w tej nad wyraz skomplikowanej frazeologii partyjnej, która, w przypadku wywołanego do tablicy ugrupowania, jest nie mniej pogmatwana jak osobowość jej “charyzmatycznego” przewodniczącego, tzn. Władysława Frasyniuka.
Rocznik 1986 ma wyjątkowego pecha. Na nim Ministerstwo Oświaty wypróbowuje, już po raz drugi, swoje nowatorskie projekty. Najpierw gimnazjum, teraz nowe matury. Przeżyją najsilniejsi.