Przyznam, że zmianę warty na stanowisku szefa SLD obserwowałem ze średnim zainteresowaniem. Nie, żeby było mi zupełnie obojętne to, kto pokieruje w najbliższym czasie partią aktualnie sprawującą, albo jak mówią złośliwi: “trzymający” władzę w Polsce, bo los mojej Ojczyzny i Rodaków nie jest mi przecież obojętny. Jednak bez żalu wyłączyłem telewizor, gdy podano, że na “placu boju” o fotel przewodniczącego pozostał Krzysztof Janik, utożsamiany z całym okresem przywództwa w SLD swojego skompromitowanego poprzednika Leszka Millera oraz Marek Dyduch, który zapowiedział, że w ramach nowego otwarcia zajmie się…”odczarowaniem” czasów PRL.
Przyznam, że zmianę warty na stanowisku szefa SLD obserwowałem ze średnim zainteresowaniem. Nie, żeby było mi zupełnie obojętne to, kto pokieruje w najbliższym czasie partią aktualnie sprawującą, albo jak mówią złośliwi: “trzymający” władzę w Polsce, bo los mojej Ojczyzny i Rodaków nie jest mi przecież obojętny. Jednak bez żalu wyłączyłem telewizor, gdy podano, że na “placu boju” o fotel przewodniczącego pozostał Krzysztof Janik, utożsamiany z całym okresem przywództwa w SLD swojego skompromitowanego poprzednika Leszka Millera oraz Marek Dyduch, który zapowiedział, że w ramach nowego otwarcia zajmie się…”odczarowaniem” czasów PRL.
Po takiej deklaracji zarówno delegatów na zjazd jak i kandydatów na przewodniczącego zrozumiałem, że nie może być mowy o żadnej reformie wewnątrz SLD i partia ta, jak pokazują sondaże (w tym ten ostatni, dający jej ledwie 10 proc. poparcia), znalazła się na równi pochyłej i może być z nią tylko jeszcze gorzej.
Nie chciałbym by Państwo zarzucili mi fałszywy ton tej wypowiedzi, więc od razu zastrzegam, iż powyższa wiadomość nie jest dla mnie żadnym zmartwieniem. Przeciwnie. Uważam, że jesteśmy w jakimś sensie świadkami pewnej “sprawiedliwości dziejowej”, w ramach której na oczach opinii publicznej ukarana zostaje buta i pycha liderów formacji rządzącej. Można to również potraktować jako moralne zadośćuczynienie dla tych, których wcześniejszy wysiłek i pracę dla Ojczyzny Leszek Miller definitywnie przekreślił w momencie gdy sięgał po władzę.
I choć może za wcześnie jeszcze na tego rodzaju podsumowania, to jednak ośmielę się ekipie Leszka Millera postawić trzy fundamentalne zarzuty. Pierwszy dotyczy spraw formacyjnych, czyli jakości elit tej partii, które wypromował były już przewodniczący Miller. Na dobrą sprawę ten problem nawet nie nadaje się do poważnego komentarza, bo – może poza nielicznymi wyjątkami – mieliśmy głównie do czynienia z aferami na szczytach władzy, bądź z kompletnym blamarzem osób, desygnowanych przez premiera na wysokie stanowiska rządowe.
Drugi dotyka sfery historyczno – społecznej, a mianowicie pewnych nawyków sprawowania władzy wśród działaczy mocno jeszcze zakorzenionych w czasach PRL, jak i problemu wymiany pokoleń. Mówiąc ogólnie tworząc rząd Leszek Miller postawił na stary, sprawdzony aparat “pezetpeerowski”, jednak nie zadbał o to, by zalepić tworzącą się coraz większą dziurę pokoleniową między partyjną wierchuszką a młodzieżówką SLD.
Sprawa trzecia dotyczy najbardziej delikatnego problemu, czyli kultury politycznej i mam tu na myśli styl zachowań działaczy partii wobec przeciwników politycznych. Ujmując to jednym zdaniem: SLD udowodniło na własnym przykładzie, że wobec przeciwników politycznych nigdy nie wolno obnosić się z chamstwem i pogardą, bo może to być broń obosieczna.
Na zakończenie mogę powiedzieć tyle, że działacze SLD nie wykazali się jednak instynktem samozachowawczym, bo wszystko na to wskazuje, że wybór Krzysztofa Janika, co prawda pozwoli scementować na kilkanaście miesięcy grupę rządzącą w państwie, ale nie zreformuje samej partii. Zatem nawet w tak dramatycznej sytuacji SLD wybrało mamonę a nie swoją polityczną przyszłość.
ARTUR WARZOCHA