Rozmowa z częstochowskim złodziejem kieszonkowym.
Rozmowa z częstochowskim złodziejem kieszonkowym.
– Czy złodziejstwo jest fachem?
– Oczywiście.
– Są różne techniki włamań – na pasówkę, rympałt.
– Są, ale ja się tym nie zajmuję.
– A czym konkretnie?
– Jestem kieszonkowcem, czyli krawcem. To takie slangowe określenie.
– Jak się to robi?
– Tak się to robi, żeby to miało ręce i nogi (śmiech). To jest fach, którego wyjaśnić się nie da.
– To powiedzmy, gdzie to się robi?
– O pewnych rzeczach się nie mówi.
– Ale np. w tramwajach, autobusach, na targowiskach. Tam gdzie jest tłok, ścisk.
– Powiedziałem, że jestem kieszonkowcem i z tego żyję.
– I da się z tego wyżyć?
– Ciężko.
– Umie pan pewnie zdjąć niepostrzeżenie z ręki zegarek, jakiejś upatrzonej ofierze?
– Niestety, robią to inni fachowcy.
– A są tacy w Częstochowie?
– W Częstochowie są fachowcy wszystkich dziedzin.
– A czy jest złodziejska elita?
– O takich rzeczach się nie mówi.
– Ilu może być w Częstochowie kieszonkowców?
– Humorystycznie mówiąc – tylko ja. Nic więcej na ten temat ode mnie pan nie usłyszy.
– Kiedy pierwszy raz pan ukradł?
– W wieku 11 lat. Ukradłem w szkole książkę i długopis. Zakopałem je, ale później przyznałem się do kradzieży, bo głupi byłem. Teraz jestem mądrzejszy i w życiu nie przyznam się, że cokolwiek ukradłem. Choćby mnie kroili, pójdę w zaparte.
BF