„Był zawzięty, nie odpuszczał łatwo przeciwnikom” – fani Włókniarza Częstochowa wspominają Lee Richardsona


13 maja br. obchodziliśmy 11. rocznicę śmierci Lee Richardsona. Doszło do niej po meczu 5. kolejki Enea Ekstraligi w sezonie 2012 we Wrocławiu. Wówczas miejscowa Betard Sparta rywalizowała z PGE Marmą Rzeszów.

Brytyjczyk, jako zawodnik gości, w trzecim biegu tego pojedynku uczestniczył w wypadku, który był tragiczny w skutkach. Żużlowca od razu przewieziono do szpitala, gdzie niestety nie udało się go odratować. Lee zmarł, a późniejsza sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu było wielonarządowe obrażenia klatki piersiowej, pęknięte płuco i wewnętrzne krwawienie.

Oprócz rzeszowskiej Marmy, za czasów swojego życia, popularny „Rico” startował m.in. dla Włókniarza Częstochowa (lata 2006-2009). Przyczynił się do wywalczenia przez „Biało-Zielonych” dwóch medali Drużynowych Mistrzostw Polski, srebrnego (2006) i brązowego (2009). W okresie reprezentowania „Lwów”, łącznie z bonusami, zgromadził 570 punktów (491+79). Choćby z tych powodów postanowiliśmy porozmawiać z kilkoma kibicami Włókniarza. Poprosiliśmy ich o refleksje związane z postacią Lee Richardsona, jak również wypadkiem, który zakończył się dla utytułowanego rajdera śmiertelną tragedią.

Lee wspominam jako przesympatycznego, uśmiechniętego, pozytywnego chłopaka. Był on zawodnikiem bardzo lubianym we Włókniarzu, zawsze miał grono wiernych kibiców. Był zawsze przygotowany w 100% do zawodów. Zostawiał swoje serce na torze. Było widać, że jazda na żużlu nie jest tylko jego pracą, ale także wielką pasją – mówi nam Magdalena, która kontynuuje – Pamiętam doskonale ten mecz (Sparty z Marmą – przyp. red.). Oglądałam go na żywo w telewizji. Nawet przez myśl mi wtedy nie przeszło, że konsekwencje tego upadku mogą być tak tragiczne w skutkach. Lee leżąc na torze, trzymał się za nogę i myślałam, że skończy się najwyżej na gipsie. Wiadomość o jego śmierci gruchnęła na mnie jak grom z jasnego nieba. Nie dowierzałam, znieruchomiałam z emocji, a później wybuchłam płaczem.

Magda przyznaje, że, za sprawą startów Richardsona w częstochowskim zespole, zaczęła darzyć jeszcze większą sympatią Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów z 1999 r. – Na pewno okres występów Lee we Włókniarzu miał wpływ na moje postrzeganie tego zawodnika. Zyskał jeszcze większą moją sympatię, bo jemu naprawdę zależało na jak najlepszym wyniku. Był zawzięty, nie odpuszczał łatwo przeciwnikom. Zapamiętałam go z uśmiechem na twarzy i taki już na zawsze pozostanie w mojej pamięci – zakończyła.

Wspominam go jako skromnego chłopaka uśmiechniętego, kochającego swoją żonę, dzieci. Lee najlepsze swoje lata spędził jako częstochowski lew zdobywając srebro i brąz DMP z naszym Włókniarzem. Był on bardzo solidnym punktem „Lwów” – stwierdza z kolei Tomasz, po czym dodaje – Gdy dotarła do mnie wiadomość o śmierci Lee, poczułem ogromy smutek, żal, że odszedł od nas wspaniały sportowiec, skromny chłopak, który miał jeszcze przed sobą spory okres kariery żużlowej. Uważam, że śmierć Lee, czy innych zawodników powinna dawać do myślenia żużlowym władzom, aby starać się zapewnić już pełne bezpieczeństwo na torach. Bardzo słusznym rozwiązaniem było choćby wprowadzenie dmuchanych band w czasie zawodów. Lee na zawsze pozostanie w naszych „biało-zielonych” sercach.

Ostatnim naszym rozmówcą jest Damian, który również bardzo mile i ciepło wspomina żużlowca rodem z Hastings. – Lee wspominam bardzo dobrze. Jak każdy zawodnik miał wzloty i upadki, ale był solidnym rajderem, który ku uciesze kibiców dawał wiele powodów do radości. Był bardzo sympatycznym człowiekiem, otwartym, uśmiechniętym. Miał ten zadzior na torze, nie odpuszczał , walczył do samego końca. Był nazywany nawet „królem bonusów”. Powiem szczerze, że gdy dowiedziałem się o tym wypadku, byłem w szoku. Początkowo myślałem jednakże, że wyjdzie z tego. Ale gdy okazało się, że niestety Lee od nas odszedł, nie mogłem uwierzyć, iż ten fakt stał się prawdziwy. Moim zdaniem śmiertelne wypadki na żużlowych torach powinny dawać wiele do myślenia, żeby na każdej nawierzchni było już bezpiecznie. Już od dłuższego czasu co prawda mamy progres w postaci dmuchanych band – wyznał Damian.

Norbert Giżyński

Foto. Grzegorz Przygodziński

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *