Stanisław Imieniński* jest postacią niecodzienną. Urodził się w 1940 roku w Radomsku. Do klasy – w częstochowskim Liceum Sztuk Plastycznych – chodził razem z Jerzym Dudą-Graczem. Na tym zakończył swoją artystyczną edukację. Przez 20 lat był pracownikiem Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Przedsiębiorstwa Geodezyjno – Kartograficznego. Przez 3 lata uczył rysunku w szkole specjalnej, 12 – w Miejskim Domu Kultury. Ale to nie wykształcenie tworzy artystę, trzeba nim się po prostu urodzić. A Imieniński się urodził. – Stachu to jest KTOŚ; na jego wernisaż w Muzeum Częstochowskim przyjechał cały autokar i kilka samochodów gości z Radomska – usłyszałam opinię o malarzu.
16 listopada, piątek, godz. 8.50: – Pani przyjedzie do nas do “Herkulesa” – usłyszałam w słuchawce telefonu. – Bo my już zatarasowaliśmy wejście i robimy blokadę. Ma tu się ktoś pojawić, jakaś komisja z Warszawy. Nie wiemy już co robić, nic się nie zmieniło…
16 listopada, piątek, godz. 9.30; hol akademika “Herkules”, gdzie udało nam się przedrzeć przez zastawione rusztowaniem drzwi. – Chcemy się wreszcie dowiedzieć, czy są dla nas jakieś pieniądze. Chcemy porozmawiać z kimś kompetentnym z Politechniki – mówią przedstawiciele ekip remontowych. – Oficjalnie, to nie jest żadna blokada; cały czas przecież remontujemy obiekt (jeden z pracowników przykleja w tym czasie równiutko i starannie taśmę ochronną przy okienku portierni, potem będzie malował fragment ściany…). – To taki strajk włoski.
Usuwanie azbestu ze środowiska, to jedno z najpoważniejszych zadań oczekujących nas na progu XXI w. O potencjalnym niebezpieczeństwie przypomniała nam niedawna tragedia amerykańska – zburzeniu WTC towarzyszyło przedostanie się do powietrza drobnych włóknin azbestowych – wdychane z powietrzem atakują płuca, grożą tworzeniem w nich nowotworów.
Była fabryka. Funkcjonowała ona w sercu miasta przez blisko sto lat. W czasach powrotu do gospodarki rynkowej jej przydatność okazała się zerowa. Upadła. I dziś w sercu miasta mamy górę złomu, odpadów budowlanych, skażoną ziemię…
Rok temu, 3 sierpnia 2000 r., w centrum Katowic pies zaatakował czteroletnie dziecko. Na ciele małego Konrada lekarze znaleźli 80 ran po ukąszeniach; szczęściem większość z nich była powierzchowna. To wydarzenie stało się bodźcem dla Wydziału Kontroli Śląskiego Urzędu Wewnętrznego. Na terenie naszego województwa przeprowadzono kontrolę dotyczącą przestrzegania przez hodowców obowiązków wynikających z ustawy, z dnia 21 VIII 1997 r. o ochronie zwierząt.
Zmarznięta i przemoczona “rzucam” się z przystanku w dół, na schody tunelu, przy al. Wyzwolenia. Stąd truchtem na górę udaję się na kolejny przystanek, tym razem autobusowy. Po kilku minutach przyjeżdża autobus i przewozi mnie, wraz z rzeszą innych pasażerów… jeden przystanek. Tu znowu bieg. Padać nie chce przestać, nieprzyjemny chłód drapie w plecy. I znowu przystanek tramwajowy. Mijają kolejne minuty. Wreszcie podjeżdżają dwa wagony i zziębnięci ludzie zajmują w nich miejsca. Jadą do pracy, do szkoły. Jest poniedziałek, 19 listopada, dochodzi godzina 9-ta.
Kiedy cztery dni wcześniej odwiedziłam szefostwo częstochowskiego Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego dowiedziałam się, iż ze statystyk wynika, że “awarie mają tendencję spadkową”. Z wyciągniętej dokumentacji można było wywnioskować, że faktycznie awarii jest stosunkowo niewiele. Wynikało też z niej jasno, że ja i nasi czytelnicy mamy wyraźnego pecha i na wszelkie przerwy w funkcjonowaniu miejskiej komunikacji trafiamy po prostu permanentnie. Jasnowidze jakie, czy co…
Na zaproszenie prezydenta Częstochowy Wiesława Marasa, w sali sesyjnej Urzędu Miasta, w ubiegłym tygodniu, zebrali się mieszkańcy lokali komunalnych, bądź ci, którzy o takie mieszkania się ubiegają. Tuż przed oficjalnym spotkaniem na korytarzach Urzędu tłum ludzi głośno wyrażał swoje niezadowolenie.