Pierwsze dni stycznia, oprócz informacji o rosyjskim gazie i śniegu, przyniosły szokujące wieści z naszego “podwórka”. Mam na myśli komunikaty o pijanej, pięcioletniej dziewczynce i trzyletnim chłopcu, który zażył amfetaminę.
Jak doniosły media, przebywającą pod opieką rodziców dziewczynkę, zdradziły wyraźne objawy upojenia alkoholowego. Natychmiast zabrano ją do szpitala i poddano obserwacji. Przesłuchano matkę i postawiono jej zarzut narażenia dziecka na utratę zdrowia. Tatusia udało się przesłuchać dopiero po dwóch dniach, kiedy wytrzeźwiał.
Nie wiadomo, czy dziewczynce świadomie podawano alkohol, czy też piła w chwili nieuwagi rodziców. Najwyraźniej jednak było im kompletnie obojętne, co w czasie libacji robi ich dziecko. Przypadek można uznać za przejaw absolutnej inercji intelektualnej. Nie zadziałały również żadne hamulce psychologiczne ani niezawodny, jak choćby u zwierząt, instynkt nakazujący chronić potomstwo.
Podobne okoliczności miały miejsce w tym drugim przypadku. Uczestnicy imprezy sylwestrowej, w tym rodzice trzylatka, zadbali o niezbędne akcesoria, tj. pięćdziesiąt tabletek ekstazy i dwieście działek amfetaminy. Chłopczyka przywieziono do szpitala z objawami zatrucia i poddano kuracji. Teraz policja sprawdza, czy narkotyk podano dziecku świadomie, czy zażył go bez wiedzy rodziców.
Tak czy siak przyznać trzeba, że tego rodzaju informacje są wyraźnym sygnałem, iż dzieje się coś niedobrego. Wyłączając występujący zawsze w każdym społeczeństwie margines społeczny zastanawia fakt, że coraz częściej młodzież przechwala się, jak to dzisiaj na imprezach daje się “w beret”, a później “w żyłę”. Bez cienia żenady opowiadają o tym studenci, zdawałoby się – światła młodzież. Coraz częściej, w dobrym tonie jest zapalić trawkę na towarzyskim spotkaniu, na którym bawi się potomstwo tzw. elit.
Trudno się później dziwić, że wychowani na takich wzorcach matka czy ojciec kilkuletniego dziecka cierpią na deficyt odpowiedzialności i nie widzi nic złego w tym, że naraża swoją pociechę na kontakt z jakimś szemranym towarzystwem, które w mieszkaniu przechowuje narkotyki.
Przypominam sobie, że odkąd z rodziną zacząłem w wakacje jeździć nad polskie morze, działał mi na nerwy widok małolatów z butelką piwa w ręku spacerujących po deptakach. Ale jeszcze bardziej irytował mnie brak reakcji ze strony dorosłych, którzy udawali, że tego nie widzą. Złościłem się na nich i na samego siebie, choć nie raz miałem ochotę ostro warknąć. Wiedziałem jednak, że gdybym zareagował, przechodnie spojrzeliby na mnie jak na wariata.
ARTUR WARZOCHA