Rozmowa z przewodniczącym Zarządu NSZZ „Solidarność” Regionu Częstochowskiego JACKIEM STRĄCZYŃSKIM
Panie Przewodniczący, na początku proszę przyjąć moje gratulacje z powodu wyboru na przewodniczącego Zarządu Regionu Częstochowskiego NSZZ „Solidarność” na kolejną, trzecią już kadencję. Przed Panem nowe wyzwania, ale podsumujmy najpierw poprzednią kadencję.
– W ciągu ostatnich pięciu lat dużo udało się zrealizować. Kadencja rozpoczęła się od Zjazdu Krajowego „Solidarności” w Częstochowie, którego mieliśmy zaszczyt być organizatorem. Ten 29. Zjazd z pewnością przejdzie do historii; był na nim wybierany na nową kadencję Przewodniczący Komisji Krajowej. Teraz dobiega ona końca i aktualnie jesteśmy na etapie wyborów. Przeprowadziliśmy już wybory w niższych strukturach, począwszy od komisji zakładowej, a skończywszy na sekretariatach branżowych; tuż po wyborach parlamentarnych, w październiku bieżącego roku, odbędą się wybory Komisji Krajowej i Przewodniczącego.
Czas mijającej kadencji był pracowity, ale przyniósł owoce…
– Z pewnością był to dobry czas dla „Solidarności”. Pewna część osiągnięć, które Polacy uzyskali dzięki rządom Zjednoczonej Prawicy, to realizacja również postulatów „Solidarności”, o których mówiliśmy przez wiele lat. Pragnę podkreślić, że nasz głos do jednych trafiał, do innych – nie, jedni chcieli rozmawiać z nami o sprawach ludzi pracy, inni – nie. Ci inni, to Platforma Obywatelska i Polskie Stronnictwo Ludowe, które – niestety – sprawowały rządy w naszej ojczyźnie. Natomiast obecna władza Rzeczypospolitej słucha głosu Związku Zawodowego „Solidarność”, czyli Polaków, ludzi pracy. Bo przypomnijmy sobie, a pamięć mamy dobrą, jeszcze niedawno, osiem lat temu, za rządów PO-PSL pracowało się za 2,50–3,00 zł na godzinę i dlatego walczyliśmy o to, aby płaca minimalna w wymiarze miesięcznym, jak i godzinowym, była godziwa. I to się udało zrealizować. I to trzeba ludziom przypomnieć i uzmysłowić, szczególnie młodym, którzy w tej chwili pójdą na wybory i nie pamiętają tamtejszych relacji zarobkowych, kiedy dla ich rodziców szczęściem była praca za uwłaczające stawki: 2,50–3,00 zł na godzinę. Co więcej, bezrobocie było na tak wysokim poziomie, że znalezienie stałej pracy było niezwykle trudne i gros ludzi zarabiało na skromne życie na tzw. umowach śmieciowych, bez składek na ZUS i świadczeń zdrowotnych. Stąd naszym istotnym postulatem było wyeliminowanie umów śmieciowych i to też się udało. Funkcjonujące wcześniej przepisy dawały pracodawcom-oszustom wolną rękę w zatrudnianiu; pracownik pracował na czarno, a dokumenty były przygotowane i były podmieniane przy zapowiadanych kontrolach Państwowej Inspekcji Pracy, bo przypomnę, PIP musiała swoją kontrolę zgłaszać na dwa tygodnie wcześniej i przedstawić jeszcze zakres kontroli. W tej chwili wszystko się zmieniło i PIP wchodzi do zakładu pracy bez swojej awizacji.
Podsumujmy. Płaca minimalna mocno wzrosła, tzw. umowy śmieciowe prawie zniknęły…
– Tak, choć faktycznie umowy śmieciowe jeszcze się zdarzają. Ale rośnie płaca minimalna, także stawka godzinowa, młody pracownik, do 26. roku życia, jest zwolniony z podatku (PIT Zero). Wreszcie, co dla „Solidarności” było ważne, rząd PiS zniósł narzucony przez PO i PSL podwyższony wiek przejścia na emeryturę. Chyba wszyscy pamiętają, że koalicja PO-PSL kazała kobietom i mężczyznom pracować do 67 lat i odrzuciła też projekt obywatelski „Solidarności”, dotyczący wycofania się z tej nowelizacji. Władza PO-PSL ponad trzy miliony podpisów wrzuciła po prostu do kosza. Dopiero rząd Prawa i Sprawiedliwości i Pan Prezydent Andrzej Duda zmienili ustawę i przywrócili wiek emerytalny – 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Kolejna sprawa zmierza ku dobremu rozstrzygnięciu. To emerytury stażowe – złożyliśmy projekt w ramach inicjatywy obywatelskiej i prowadzimy z rządem rozmowy, które są bardzo zaawansowane i bardzo obiecujące. Projekt jest już w Sejmie.
I jeszcze wspomnę o emeryturach pomostowych dla pracujących w warunkach szczególnych i szczególnie uciążliwych i niebezpiecznych. Można było z nich skorzystać jedynie do początku 1999 roku. Nie mogliśmy się z tym zgodzić, bo przecież nadal są zakłady, gdzie ludzie pracują w warunkach szczególnych. Ktoś pomyślał, że nowoczesność i technika wyeliminują szkodliwość warunków pracy, ale mocno minął się z prawdą, a pracowników oszukano. Po burzliwych debatach, w tej chwili emerytury pomostowe nie mają już charakteru wygaszającego. W czerwcu bieżącego roku podpisana została umowa z „Solidarnością”, potem Sejm większością głosów Prawicy przegłosował nowelizację ustawy. Zdecydowanie gorzej było w Senacie, gdzie przeciw emeryturom pomostowym było aż 50 senatorów z Koalicji Obywatelskiej, PSL i Polski 2050. Dodam, i co każdy wie, że właśnie te partie głośno krzyczą o prawach dla kobiet i trudnych warunkach pracy, ale jak przychodzi do podjęcia decyzji, to głosują przeciwko kobietom i pracownikom. Szczęśliwie udało się dobrnąć do końca i w tej chwili pod ustawą jest już podpis Prezydenta Andrzeja Dudy. Przybliżę dokładniej, że to rozwiązanie dotyczy m.in. kobiet w ciąży oraz na urlopach macierzyńskich i wychowawczych, społecznych inspektorów pracy, pracowników w wieku przedemerytalnym, członków Rad Pracowniczych czy działaczy związkowych. Ustawa powstała na kanwie rozmów Solidarności z rządem i daje m.in. zwiększenie ochrony pracownikom podlegającym szczególnej ochronie przed rozwiązaniem stosunku pracy, czyli w przypadku toczącej się sprawy o przywrócenie do pracy wprowadzenie zabezpieczenia w formie możliwości wykonywania pracy aż do wydania wyroku sądu. Bo jak dotąd pracodawca mógł zwolnić niewygodnego dla siebie działacza związkowego, a ten miał dwa rozwiązania – zgodzić się z decyzją pracodawcy albo iść do Sądu Pracy i czekać na decyzję Sądu. I choć wyroki są raczej na korzyść pracowników, to procesy trwały latami i wówczas zwolniony działacz wraz z rodziną pozostawał bez środków do życia.
Nowa ustawa to zmieniła?
– W tej chwili, jeśli dojdzie do zwolnienia działacza związkowego mającego szczególną ochronę i sprawa trafi do sądu, sąd ma obowiązek nakazać zatrudnienie zwolnionego w ramach zabezpieczenia procesowego, aż do prawomocnego wyroku sądu. To daje ochronę faktyczną, a nie teoretyczną. Oczywiście, jeżeli ktoś, na przykład, przychodzi do pracy po spożyciu alkoholu czy defrauduje pieniądze, to taki działacz nie zasługuje na ochronę szczególną.
Macie Państwo jeszcze jakieś sukcesy?
– To był owocny czas i dobra współpraca z rządem Prawa i Sprawiedliwości, który wspiera ludzi pracy. Dzięki temu udało się jeszcze wypełnić kolejny z 21 postulatów gdańskich, chodzi o przywrócenie pluralizmu związkowego. W tej chwili jest możliwość tworzenia, wstępowania do organizacji zakładowych NSZZ „Solidarność” pracowników i funkcjonariuszy policji, służby więziennej. Takie organizacje związkowe już mamy. Bo dlaczego wcześniej mieli to zabronione? Czyż oni nie są pracownikami, którzy również mogą wybierać między dotąd jedynie słusznymi związkami branżowymi (OPZZ), a innymi centralami związkowymi?
Czyli „Solidarność” rośnie w siłę?
– Liczba członków delikatnie wzrasta. Nie ma skoku, bo rynek pracy budują małe, często jedno-dwuosobowe zakłady, stąd tam związki nie mają racji bytu.
Co przed „Solidarnością”?
– Na pewno nie odpuścimy emerytur stażowych, bo jest to solidarnościowy projekt obywatelski. Jednak aby skorzystać z takiego przywileju, będą musiały być spełnione warunki: przepracowane lata składkowe i uzbierany kapitał na najniższą emeryturę. Nie chcemy, aby państwo do tego dokładało, ale prawo do skorzystania z takiej emerytury jest konieczne, bo są różne sytuacje zdrowotne i osobiste. Co ma zrobić pracownik, jeśli lekarz nie wyrazi zgody na jego pracę? Zatem jeśli spełniałby kryteria emerytury stażowej, powinien mieć prawo do skorzystania z takiego rozwiązania. Tu musimy podkreślić, że emerytura jest przywilejem, to nie jest obowiązek. Jeśli pracownik chce dalej pracować, to pracodawca nie powinien wymuszać przejścia na emeryturę. Jako związek zawodowy mamy obowiązek chronić godność i prawa pracownicze. Naszymi adwersarzami są pracodawcy i rząd. Nie utożsamiamy się z żadną partią czy pracodawcami, musimy realizować własne cele. Tylko albo się to da robić, albo trzeba o to walczyć. Albo trzeba po dobroci, drogą negocjacji, albo trzeba wyjść na ulicę lub użyć innych środków, z których potrafimy korzystać. Mam nadzieję, że październik przyniesie sukces dla tych, z którymi nam się w miarę dobrze rozmawia i udaje się nasze postulaty wypełniać i urzeczywistniać. Bo jeśli tak nie będzie, to będzie trudno. Dla Polski i Polaków. Proponowałbym, aby młodzi ludzie, którzy nie mają świadomości, jak było przed rządami Prawa i Sprawiedliwości, za czasów rządu koalicji Platformy Obywatelskiej z Polskim Stronnictwem Ludowym, kiedy trzeba było pracować za 3,00 zł na godzinę i jeszcze kłaniać się w pas pracodawcy, porozmawiali ze swoimi rodzicami, dziadkami. Przecież rządy Prawa i Sprawiedliwości zdecydowanie poprawiły sytuacje materialne rodzin, rodziców i dzieci. Rząd Zjednoczonej Prawicy nie mówił, jak Rostowski – minister finansów w rządzie Donalda Tuska: że „piniendzy nie ma i nie będzie”. Nie mamy teraz głodnych dzieci, mogą one korzystać z wyjść do filharmonii, teatru czy kina, bo rodzice mają pieniądze. Łatwo się przyzwyczajamy do dobrego i zapominamy, ale niestety o ten dobrobyt trzeba było walczyć. I to, że go mamy, to nie znaczy, że będziemy mieć. Musimy cały czas tego pilnować.
Jak wolności…
– Tak, pilnować jak niepodległości i dbać o to, aby to, co wywalczyliśmy, także jako związek zawodowy: wynagrodzenia, regulaminy, układy zbiorowe – trwało. I trzeba mieć w pamięci, że za PO-PSL dla Polaków nie było „piniendzy”, bo zostały one ukradzione z OFE.
Słyszymy, że młodzi nie chcieliby płacić podatków, składać na ZUS, ale czas szybko płynie i różnie bywa w życiu, przytrafiają się choroby, wypadki, niestety życie jest nieprzewidywalne. Gdy się jest młodym, to pieniądze szybko się wydaje i nie myśli się o tym, co będzie później. Lepiej mieć tego świadomość.
„Solidarność” to też pamięć o polskiej historii, o walce z komuną. Częstochowska „Solidarność” pamięta o bł. księdzu Jerzym Popiełuszce, o Żołnierzu Wyklętym, kpt. Stanisławie Sojczyńskim „Warszycu”. Teraz krystalizuje się idea upamiętnienia katowni przy ul. Popiełuszki w Częstochowie, gdzie NKWD i UB znęcało się i mordowało żołnierzy Armii Krajowej. Ma tam powstać Muzeum – Centrum Pamięć i Wolność. Jak Państwo się na to zapatrujecie?
– Trzeba pamiętać, że nie byłoby tego, co jest dzisiaj, gdyby nie rok 80., gdy narodziła się „Solidarność”. Było przecież kilka zrywów niepodległościowych, które się nie udały. A po 1945 roku, bywało i tak, że ci, którzy w 1920 roku cieszyli się z „Cudu nad Wisłą”, z pokonania bolszewików, to potem niejeden z nich sprzedał się i służył tym bandytom, którzy w 1920 roku walczyli z Polakami. Kolejne lata: ‘56, ‘70, ‘76 to były kolejne kroki zrywów niepodległościowych, okupione krwią, zawsze krwawo tłumione przez komunistów.
Ten ciąg walki o niepodległość to także zrywy Powstania Listopadowego i Powstania Styczniowego…
– W 1980 roku udało się. I prawdą jest, że prorokiem roku 80. był nasz Święty Jan Paweł II, który jako papież w 1978 roku, po przylocie do Polski, wypowiedział znamienne słowa: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej Ziemi”. Wracając do budynku przy ul. Popiełuszki. Chcieliśmy do niego wejść, kiedy miasto go opuściło. Tam była ubecka katownia, gdzie – wiele na to wskazuje – są zakopane ciała zakatowanych, zamordowanych ludzi. Kiedy 7–8 lat temu chcieliśmy wejść, ale nie pozwoliły na to władze miasta, straszono nas, że tam to biegają metrowe szczury. Wejście – nielegalnie – umożliwił nam mój przyjaciel. Zrobiliśmy filmy, zdjęcia i okazuje się, że piwnice wyglądają jak z lat powojennych. Są tam oryginalne cele, z drzwiami z judaszami. Mamy też zeznania świadków, którzy byli w tym budynku osadzeni i torturowani. Zwracaliśmy się do władz miasta, parlamentarzystów, aby ten budynek zabezpieczyć przez zniszczeniem czy sprzedaniem ludziom, którzy by go unicestwili. Wówczas zniknąłby jakikolwiek ślad, że w Częstochowie taka ubecka katownia, takie czarne miejsce na mapie Częstochowy – było. Zwróciliśmy się o pomoc do parlamentarzystów, aby ten budynek objąć opieką konserwatora i wpisać do rejestru zabytków. I to się udało, i ze sprzedaży, o czym marzyły obecne władze miasta, wyszły nici. Pomysł posła Szymona Giżyńskiego o utworzeniu muzeum, filii Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL w Warszawie przy ul. Rakowickiej, bardzo nam się spodobał. Nic lepszego nie można sobie wyobrazić, to pomysł, który w szczególny sposób uhonoruje miejsce kaźni bohaterów z Częstochowy. Jeśli my tego nie zrobimy, nie zachowamy tej pamięci dla potomnych, zaprzepaścimy ją. To jest nasze, historyczne zadanie i mam nadzieję, że zostanie ono wykonane. Nie ma innej możliwości. I po to też idziemy zagłosować w wyborach, aby można było to również zrealizować, aby plany się urzeczywistniły i były fundusze na Muzeum – Centrum Pamięć i Wolność.
Dziękuję za rozmowę
URSZULA GIŻYŃSKA