Kontra w centrum – ANDRZEJ BŁASZCZYK
Czytałem ostatnio, po raz kolejny zresztą “Mitologię Greków i Rzymian” Zygmunta Kubiaka. Jest to trochę odmienne ukazanie mitów niż w bardziej łagodnej, baśniowej wersji Jana Parandowskiego. Nie brakuje tu okrucieństwa, lęku i kosmicznej grozy.
Jednak przyglądając się losom i dramatom ówczesnych ludzi, bogów i półbogów wyłaniających się gdzieś z mrocznych obszarów kultury mykeńskiej, możemy dojść do wniosku, że tak naprawdę to niewiele się zmieniło. Konkretnie, niewiele się zmieniło w nas samych. Kierujemy się podobnymi namiętnościami, mamy podobne lęki, nadzieje, wartości i antywartości. Jeśli w dobie telewizyjnych oper mydlanych, sitcomów i bigbrotherów zdobędziemy się na czyn niezwykły, to znaczy poczytamy Homera, Sofoklesa, Pindara albo jeszcze kogoś innego, tylko się w tym przekonaniu utwierdzimy. Jesteśmy ulepieni z tej samej gliny co starożytni. Oczywiście pod względem technicznym sporo się od tamtych czasów zmieniło. Zamiast porozumiewać się przy pomocy znaków dymnych, mamy telefony komórkowe, współcześni konstruktorzy lotni i promów kosmicznych mają dostęp do znacznie lepszych surowców niż konstruktor Dedal, ojciec pechowego Ikara, zaś współczesna puszka Pandory, zawierająca wszystkie nieszczęścia tego świata byłaby pewnie zrobiona ze stopów tytanu i zabezpieczona elektronicznym alarmem. Gdyby więc rzeczona Pandora w niezmiernej głupocie swojej próbowała ją otworzyć, to ona miałaby przerąbane, a nie my, czyli ludzkość. Oczywiście pewne cenne rzeczy odeszły nieuchronnie. Na przykład hodowla gryfów i oswajanie centaurów. Za to znakomicie rozwija się hodowla strusi. Jak to w historii – coś za coś. Jednak mimo upływu kilku tysięcy lat, w nas samych zmieniło się niewiele albo zgoła nic. Ta sama żądza władzy, to samo pożądanie bogactwa. Z mniej ciemnej strony jednak to samo poszanowanie męstwa, prawości, rodziny, interesów narodu, to chyba też przetrwało. Ta ciągłość i stabilność od antyku, poprzez chrześcijaństwo, które uczyniły nas tym kim jesteśmy, jako konserwatystę napełnia mnie umiarkowanym optymizmem. Tak się akurat złożyło, że moja lektura “Mitologii” zbiegła się w czasie z wynikami badań na temat “tolerancji”, przeprowadzonej przez prestiżowe ośrodki naukowo – uniwersyteckie. Wyniki okazały się dla zwolenników postępu nader przygnębiające.
Pytania takie, jak “Czy w Sejmie powinien wisieć krzyż?”, “Czy samobójstwo winno być potępione?” i kilka innych, które miały zbadać w sposób wiarygodny stopień “tolerancji” w organizmach respondentów, wykazały, że polityka “politycznej poprawności” poczyniła bardzo mizerne postępy. Co ważne, w duchu konserwatywno – narodowym wypowiadała się najradykalniej młodzież, uczniowie szkół średnich i studenci. Okazało się zatem, że intensywna kampania mediów lewicowych i liberalnych, że tokowanie tzw. autorytetów moralnych, że systematyczne próby robienia ludziom wody z mózgu nie tylko nie przynoszą pożądanych efektów, ale nie ma przyszłości. Oczywiście, ten stan rzeczy stał się powodem do lamentów różnych usługowych ekspertów oraz ideologów, ale dla ludzi posługujących się zdrowym rozsądkiem jest to informacja krzepiąca. Prowadzi ona także do refleksji, że pewne najistotniejsze wartości, takie jak rodzina, honor, prawda, poczucie godności, interes wspólnoty narodowej, patriotyzm mają charakter trwały i nie da się ich ani przemilczeć ani zakrzyczeć. Nasza antyczno-chrześcijańska cywilizacja wbudowała nam to w geny. Można mieć przynajmniej nadzieję, że tak jest.
Nadzieja ta jest oparta o kilka tysięcy lat ciągłości obyczajów, zachowań, myśli. Tzw. polityczna poprawność niosąca ze sobą aborcję, eutanazję, równe prawa dla zboczeńców i kilka innych bzdur, mniej lub bardziej groźnych, jest na przestrzeni wieków tylko mgnieniem oka, kiepskim żartem historii, nowoczesną odmianą stalinizmu, ideologią grupy wrzaskliwych, groteskowych kapłanów. Minie, zostawiając po sobie w historii nieznaczny ślad i niezbyt przyjemny zapach.
Dan. 17.06.2002
ANDRZEJ BŁASZCZYK