Tegoroczna Gala Lodowa w Częstochowie przeszła już do historii. Impreza miała miejsce w piątek (23 lutego). W zawodach zwyciężył Ronny Weis. Drugi był Mateusz Kowalczyk. Podium uzupełnił natomiast Marcin Sekula. Zaraz po turnieju rozmawialiśmy z Mateuszem Kowalczykiem, dla którego był to powrót do żużlowego ścigania po siedmiu latach. Wychowanek Włókniarza Częstochowa mówił nam m.in. o przebiegu gali oraz kwestii, że wspomniany wcześniej Weis i drugi z reprezentantów Niemiec w zawodach, Richard Geyer korzystali… z innych kół, a także przymocowanych do nich kolców. Nie zabrakło również bieżących tematów, m.in. dotyczących tego, czym aktualnie zajmuje się popularny „Kowal”.
To Twój powrót do lodowego żużla po bardzo długim czasie. Pierwszy start po tak długim czasie i już zająłeś drugie miejsce. Czy jednak jest jakiś u Ciebie niedosyt w związku z tym, że jednak trochę brakło do uplasowania się na pierwszej pozycji w zawodach?
– To mój powrót dokładnie po siedmiu latach. Po raz ostatni w tego typu imprezie startowałem bowiem w 2017 r. w Opolu. Jest mały niedosyt, aczkolwiek fajnie, że udało mi się stanąć na drugim stopniu podium. Nie wiem jednakże dlaczego koledzy z Niemiec na swoje motocykle nie chcieli założyć jednakowych opon tak jak my wszyscy pozostali uczestnicy. Było to małe niedopatrzenie. Wszyscy chcieliśmy, żeby jechali oni na takich samych oponach jak reszta. Nie zgodzili się na to. Przystano ostatecznie na ich warunki, bo nikt na pewno nie chciał – ze względu na kibiców – okrajać obsady zawodów.
W każdym razie ten ruch był dla nas, niesprawiedliwy. Wiadomo oczywiście, że tego typu imprezy to zwłaszcza dobra zabawa i wielka frajda, ale przecież każdy musi się zachowywać fair w stosunku do reszty. Wszyscy inni zawodnicy przygotowywali ten sam rodzaj opon, a tu nagle taka niespodzianka wyskoczyła.
Odnośnie biegu finałowego, w którym byłem drugi, musimy to wszystko przeanalizować sobie na spokojnie, co się tam dokładnie wydarzyło. Ale skoro na starcie dotknął któryś z zawodników w pierwszym podejściu wyścigu dotknął taśmy i został za to upomniany, powinien być cofnięty o 5 metrów, tak jak Marcel (Kajzer – przyp. red.) w gonitwie jedenastej. Prawda?
Zgadza się. Właśnie mimo wszystko dość sporo emocji przyniosły ostatnie, piątkowe zawody. Przyznam szczerze, że sam obejrzałem wiele Gal Lodowych w Częstochowie, ale nie pamiętam, że było na nich aż tyle upadków, nagłych wykluczeń czy właśnie takich sytuacji, jak w jedenastym biegu w przypadku Marcela Kajzera. Wprawdzie dotknął w pierwszym podejściu wyścigu taśmy – za co pierwotnie został wykluczony – ale wiadomo, że tego typu towarzyskie zmagania rządzą się swoimi prawami. W związku z tym Marcel mocno się dopominał u sędziego, aby został dopuszczony do startu w powtórce. W końcu arbiter poszedł mu na rękę i pozwolił zawodnikowi wystąpić w drugiej odsłonie gonitwy. Jednak – jak już zresztą sam podkreśliłeś – musiał się cofnąć o parę metrów za taśmę startową…
– Dokładnie tak. Być może dłuższa przerwa w organizowaniu takich imprez (w tym roku Gala Lodowa w Częstochowie odbyła się po raz pierwszy od siedmiu lat – przyp. red.) spowodowała, że wychodziły jakieś nieporozumienia w trakcie zawodów. Tak jak jednak mówię, w takowych turniejach liczy się przede wszystkim zabawa. Cieszę się, że dopisali kibice, którzy bardzo dobrze bawili się na trybunach. Tak czy inaczej – w razie chęci planowania kolejnych tego typu zmagań – organizatorzy na pewno będą musieli wyciągnąć wnioski na przyszłość, żeby te błędy po prostu wyeliminować.
Fajnie jest wrócić po kilku latach na motocykl żużlowy?
– Oczywiście. Fajne jest to, że po tylu latach można wrócić i pojeździć sobie, choćby na lodzie; w dodatku z fajnym akcentem. Człowiekowi brakuje żużlowej jazdy. Przyznam się, że starałem się tego w jakiś sposób unikać, ale jak widać nie jest to wcale łatwe. No i cieszę, że mogłem mieć jeszcze okazję do pojeżdżenia.
Wracając jeszcze do samych zawodów. W finałowym biegu, przegrałeś z Ronnym Weisem, którego zresztą pokonałeś w fazie zasadniczej turnieju, a konkretnie w biegu piątym. Czego zatem zabrakło w ostatnim wyścigu dnia? Może szybkości w momencie startowym?
– Tak. Myślę, że wszystko w tym biegu rozstrzygnął start. Niemieccy żużlowcy na tych oponach, które doczepili do swoich motocykli, zazwyczaj mieli w piątek na częstochowskim lodowisku tzw. lepszy „dociąg”. Dzięki temu lepiej dojeżdżali do łuków. Ronny Weis potwierdził to w Wielkim Finale, bowiem bardzo dobrze wstrzelił się w start. Przewaga Niemca w ostatniej gonitwie nad resztą stawki, w tym mną, była widoczna, znacząca.
Powiedziałeś przed chwilą, że wraz z osobami współpracującymi z Tobą przeanalizujecie sobie na spokojnie całe zawody w Twoim wykonaniu. Czy to może oznaczać, że jeszcze wrócisz do żużla i to klasycznego? Nie mówię tutaj koniecznie o powrocie zawodniczym, ale myślisz może np. o pracy menadżera żużlowego bądź też w teamie jakiegoś zawodnika?
– Mam dwóch synów, którzy obecnie jeżdżą na motocrossie. Nie wiem zatem czy mi odpuszczą. Podejrzewam bowiem, że oni – widząc moje występy w różnych galach lodowych – być może będą chcieli spróbować swoich sił w jeździe na żużlu w przyszłości.
Wygląda więc na to, że może nadejść taka chwila, że „wyślesz” swoich synów na motocykl żużlowy na stadion przy ul. Olsztyńskiej, a jeszcze wcześniej – na miniżużlowy motor na obiekt przy ul. Brzegowej, także w Częstochowie…
– Jeśli będą chcieli, będą mieli taką ochotę, to myślę, że jak najbardziej.
Czym obecnie zajmuje Mateusz Kowalczyk?
– Aktualnie prowadzę firmy w branżach ochroniarskiej oraz hotelarskiej. Działalności gospodarcze mam zarejestrowane w Polsce. Cały czas działamy. Na brak nudy nie narzekam.
Przed nami sezon 2024 w żużlu klasycznym. Podejrzewam, że w dalszym ciągu śledzisz na bieżąco sytuację w klubie Włókniarz Częstochowa, którego jesteś zresztą wychowankiem, jak i wyniki, osiągane przez „Lwy” w PGE Ekstralidze. Biorąc pod uwagę zbudowany skład przez częstochowski zespół, jak Ty – jako osoba będąca w żużlu od lat – widzisz szanse „Biało-Zielonych” na medal Drużynowych Mistrzostw Polski w tym roku?
– To jest żużel. Wiele zależy od tego, jak się dla danej drużyny ułoży początek sezonu, jak w niego wejdzie. Póki co nie chciałbym konkretnie tutaj typować, czy ostatecznie Włókniarz znajdzie się w górnej, środkowej lub dolnej części tabeli. W każdym razie ja zawsze podchodzę optymistycznie podchodzę do tego, jak w danym roku zaprezentuje się Włókniarz czy inne drużyny, z którymi też byłem dawniej związany. Wszystkim życzę jak najlepiej.
Może być tak, że wystrzeli choćby dwóch zawodników w ekipie, a ona sezon zakończy sukcesem. Tak jak mówiłem, w żużlu wszystko się może zdarzyć. Wiemy jak to generalnie wygląda.
Mimo że nieco się od żużla odciąłeś, tak czy inaczej w dalszym ciągu jesteś na swój sposób związany z Włókniarzem Częstochowa?
– Zdarzy mi się niekiedy skontaktować z kimś z klubu Włókniarz. Podobnie zresztą jak z klubem H.Skrzydlewska Orła z Łodzi, gdzie właśnie mam centralę jednej ze swoich firm. Przez jakiś czas współpracowaliśmy z Panem Witoldem Skrzydlewskim. Często tak jest, że nawet gdy człowiek nie działa na co dzień w żużlu, to zawsze w większym lub mniejszym stopniu może być powiązany z żużlowymi klubami. W związku z tym z miłą chęcią utrzymuję kontakty ludźmi ze świata speedway’a.
Dziękuję Ci bardzo za rozmowę.
– Dziękuję.
Rozmawiał: Norbert Giżyński
Foto. Grzegorz Przygodziński