LATO MAGNESEM DLA KIBICÓW


Lekcja futbolu dla wszystkich

W długiej historii polskiego futbolu było wielu reprezentantów, którzy weszli na trwałe do kronik nie tylko naszego, ale światowego piłkarstwa. Z pewnością jest wśród nich wychowanek mieleckiej Stali, 104-krotny reprezentant Polski, król strzelców mundialu z 1974 roku, Grzegorz Lato.
Lato przynajmniej kilka razy w swoim życiu zmieniał zdanie. Gdy kończył przygodę z futbolem, niemal zarzekał się, że nie interesuje go praca w roli szkoleniowca, przynajmniej jeśli chodzi o seniorską piłkę. Słowa jednak nie dotrzymał. Ligowe drużyny Stali Mielec, Olimpii Poznań, Amiki Wronki – w nich dość dokładnie poznano rękę trenerską Laty.
W trakcie kariery nie zabierał głosu na temat polityki. W książce pt. “Lato”, pióra Macieja Polkowskiego, dziennikarza “Przeglądu Sportowego”, nasz bohater mówił dosadnie na jej temat: – Polityką w zasadzie się nie zajmuję (…). Szkoda nerwów.
Dziś nerwy pan Grzegorz trzyma chyba na wodzy. Ponad 135 tys. głosów oddanych na niego w ostatnich wyborach do parlamentu spowodowało, że jedna z legend naszego futbolu zasiadła na fotelu senatorskim. Politykę zostawmy jednak w spokoju, bo łączenie jej ze sportem nie każdemu wychodziło na dobre.
Do Częstochowy Grzegorz Lato przyjechał na zaproszenie pana Zbigniewa Juszczyka, właściela firmy “Magnes”. W sąsiedztwie sklepu firmowego przy ul. Armii Krajowej zorganizowano spotkanie eks-piłkarza z kibicami.
Tematem rozmów z gościem była oczywiście piłka nożna i najróżniejsze jej konotacje. Symaptycy futbolu z Częstochowy byli dociekliwi. Lato odpowiedzieć musiał na dziesiątki pytań; trudnych, łatwych, czasami nawet niepopularnych. Nie zabrakło oczywiście tematów aktualnych – komentarza do występu polskich piłarzy na mistrzostwach świata w Korei i Japonii, oceny selekcjonera Jerzego Engela, aktywności w kampaniach reklamowych Jerzego Dudka i spółki.
Rychło okazało się, że spotkanie z Grzegorzem Lato zamieniło się w żywą, kilkugodzinną lekcję futbolu. Nikt co do tego nie miał wątpliwości.
A oto zapis dialogów Grzegorza Laty z sympatykami futbolu, wśród których nie zabrakło także dziennikarza “Gazety Częstochowskiej”. Zaczęło się od mocnego uderzenia…
– Czy trener Engel powinien w dalszym ciągu piastować funkcję trenera reprezentacji Polski?
– Nie wiem. Ja nie jestem od oceniania trenera Engela. Oceniać go będzie zarząd Polskiego Związku Piłki Nożnej. Mam nadzieję, że ocena wystawiona selekcjonerowi okaże się obiektywana, pozbawiona niepotrzebnych emocji, wyważona.
– Czy Jerzy Engel popełnił błędy w przygotowaniach zespołu narodowego do mundialu?
– Oczywiście, że popełnił. Każdy, kto oglądał mistrzostwa widział, iż takie błędy były. To oczywiście będzie analizowane. W każdym razie materiału do przemyśleń jest dużo.
– Czy w przypadku zdymisjonowania Jerzego Engela jego następcą mógłby zostać Henryk Kasperczak?
– Henio to mój dobry kolega. Poza tym świetny fachowiec. Mam o nim bardzo dobre zdanie. Dał sobie radę we Francji, z powodzeniem pracował z reprezentacjami afrykańskimi. Był z nimi na mundialu. Teraz jest związany z krakowską Wisłą. Gdy byłoby trzeba decydować, czy on może być opiekunem naszej kadry, powiedziałbym – tak, jestem za objęciem kadry przez Henia.
– A może pan sam mógłby poprowadzić biało-czerwonych?
– Musiałbym zrezygnować z mandatu senatorskiego. A przecież poparło mnie tak wielu obywateli. Nieładnie byłoby ich zawieść, nie zrobić tego, na co oni czekają. Przecież przed wyborami coś im obiecywałem i mam zamiar z tych obietnic się wywiązać.
– Przysłuchuje się pan krytycznym komentarzom pod adresem trenera Jerzego Engela i władz Polskiego Związku Piłki Nożnej autorstwa pańskiego kolegi, bramkarza Jana Tomaszewskiego?
– Przysłuchuję i chciałbym zacytować Jasiowi przysłowie: “Nie pamięta wół, jak cielęciem był”. Janek, gdy sam był zawodnikiem, robił takie numery, że w głowie się nie mieści. Uciekał z bramki, zachowywał się jak tchórz. Czyżby o tym zapomniał. Ja nie zapomniałem. Krytyka, owszem, jest potrzebna, ale krytyka konstruktywna. Nie taka, jaką serwuje nam wszystkim nasz reprezentacyjny bramkarz. Gdy prezesem był Marian Dziurowicz, nie pozostawiał na nim suchej nitki. Gdy teraz, gdy u steru władzy w PZPN-ie jest Michał Listkiewicz oraz Zbigniew Boniek nic się nie zmieniło. Dalej krytykuje. Krytykuje, mam wrażenie, byle krytykować.
– No tak. Ale piłkarze sami zapracowali na tę krytykę. Przed mistrzostwami, wspólnie z trenerem Engelem, zajmowali się zbijaniem kasy, a nie budowaniem formy na mistrzostwa.
– Takie zachowanie zdecydowanie potępiam. Zawodnicy nasi byli rozpieszczani, to fakt. Już sam awans uznali za wielki sukces. Tak nie powinno być. Pieniądze powinno się płacić, ale po wykonaniu konkretnego zadania postanowionego na mistrzostwach. Nie wcześniej. W przeciwnym razie będziemy mieli rozpieszczonych aktorów, a nie ambitnych zawodników, którzy dla Polski chcą zostawić na boisku trochę zdrowia. Nie wiem, czy w Korei wszyscy chcieli je zostawić. Tak to widziałem.
– A propos gwiazd. Czy widzi pan je w obecnej reprezentacji Polski? Czy grają w niej piłkarze, których można określić mianem wybitnych?
– Nie za bardzo. W porządnym, markowym klubie, mam na myśli Liverpool, gra Jerzy Dudek. Jest jednym z najlepszych golkiperów na świecie i to pozostaje poza dyskusją. Choć na temat brmakarzy mam swoją teorię. Nie ma dobrych bramkarzy, są tylko źle trafieni. Inni nasi futboliści to przeciętni piłkarze. Takich w ligach europejskich jest bez liku.
– Reprezentacja za pana czasów miała gwiazdy?
– Oczywiście. Wtedy jednak były inne czasy. Nie mogliśmy wyjeżdżać na Zachód, bo po mistrzostwach świata w ówczesnym RFN, kilku z nas zostałoby sprzedanych na pniu. Propozycji mieliśmy całe morze.
– Czy w reprezentacji naszego kraju powinien występować Euzebiusz Smolarek, syn doskonale panu znanego Włodzimierza Smolarka?
– Tak, bo to talent jakich mało w naszej piłce. Chłopak ma papiery, by zostać dobrym zawodnikiem. Pewnie, gdyby nie jego perturbacje zdrowotne i jakieś dziwaczne historie pozasportowe, pojechałby na te mistrzostwa. Że “Ebi” broni barw reprezentacji Polski, spora w tym zasługa naszych działaczy, którzy wiedząc, że w przypadku choć jednego występu w biało-czerwonych barwach, nie może już zagrać na przykład dla Holandii. “Ebiego” udało się “spalić” w naszej młodzieżówce. Szkoda, że podobnie nie udało się uczynić z Mirosławem Klose. On też mógł strzelać gole dla swojej pierwszej ojczyzny. Tutaj się przecież urodził. Na dodatek piłkę w naszej lidze kopał jego ojciec.
– Kto zostanie mistrzem świata w roku 2002?
– Nie wiem. Jest tyle niespodzianek, że trudno postawić na jednego pewniaka.
– Senegal pana zaskoczył?
– Bardzo. Mają naprawdę dobry zespół. Wszyscy jednak piłkarze z tego kraju występują na boiskach francuskich. Nie są to więc jacyś przypadkowi kopacze. Widać to po kulturze ich gry, wyszkoleniu, taktyce.
– Co pan powie na temat inwektyw, jakimi obrzucili dziennikarzy niektórzy z naszych reprezentantów?
– To wielce naganna sprawa. Prasa to potęga, niewiarygodnie skuteczny oręż w kształtowaniu pewnych opinii. Nie może być tak, że futboliści wypinają się na dziennikarzy, pyskują. To nie te czasy, co kiedyś. Ja nie mówię, aby panowie z prasy, radia czy telewizji mieli do dyspozycji zawodników 24 godziny na dobę. Tak oczywiście nie może być. Ale godzinę, dwie dziennie nasi reprezentanci muszą znaleźć na to, aby powiedzieć ludziom w kraju o tym, jak się czują przed meczem, czy po jego zakończeniu. Tego żąda opinia publiczna, czytelnicy, kibice.
– Spotyka się pan z kolegami z boiska?
– Tak, mamy nawet taką drużynę, Orły Górskiego, ale teraz jestem po operacji Achillesa i chwilowo brakuje mnie w tej jedenastce. Co do spotkań poza boiskiem. Mamy Klub Reprezentanta Polski, do którego należą piłkarze mający na koncie więcej niż 65 spotkań w narodowych barwach. Ja ze względu na to, że jestem rekordzistą, piastuję w tym klubie funkcję prezesa. Często organizujemy sobie takie posiadówki. Dyskutujemy o różnych rzeczach, głównie jednak o futbolu. Jest nas chyba czternastu, o ile się nie mylę. Po mundialu przyjmiemy do swoich szeregów Tomasza Wałdocha, bo on wypełnił limit.
– Odwiedza pan trenera Kazimierza Górskiego?
– Wszyscy reprezentanci odwiedzają. Zdarza się nawet, że bywam u trenera kilkanaście razy w roku. To zacny człowiek.
– A Jacek Gmoch, który prowadził reprezentację w mistrzostwach świata w Argentynie, w 1978 roku?
– W Argentynie mieliśmy świetny zespół. Gmoch się jednak pogubił. Zaczął tworzyć dziwne teorie, że ten nie może grać z tym. Po prostu przekombinował. Cztery lata wcześniej był “bankiem” danych trenera Górskiego. Zbudował go niemal perfekcyjnie. Dopiero później zdałem sobie sprawę, że wychodząc na boisko wiedziałem o każdym piłkarzu z drużyny przeciwnej niemal wszystko. W którą stronę robi drybling, jak gra głową i kilka innych rzeczy. Gmoch dałby się pokroić za sukcesy w piłce. Gdy zaczął pracować w Grecji, okazał się fachowcem wielkiej klasy. Tam go cenią, bo triumfów z zespołami z Grecji ma bez liku.
– Przypomina sobie pan jakieś zabawne wydarzenie z występów w reprezentacji?
– Było ich wiele, ale skoro jesteśmy przy Gmochu… Założyliśmy się kiedyś z Jackiem Gmochem o 5 tys. zł, o to, czy zje żywego ślimaka winniczka. 5 tys. zł to w latach 70-tych była solidna wypłata. Spodziewałem się, że ten winniczek nie przejdzie Jackowi przez gardło. A jednak przeszedł i to przeszedł dosyć gładko.
– Z kim spał pan najczęściej w pokoju podczas licznych zgrupowań i meczów wyjazdowych?
– Z “Diabłem”, czyli Andrzejem Szarmachem.
– Pamięta pan swój ostatni mecz w reprezentacji?
– Pamiętam, bo przyleciałem na niego aż z Meksyku. Ledwo zdążyłem na stadion w Warszawie. To był rok 1984, potyczka z Belgami, przegrana zresztą 0:1.
– Jaki stadion i jaka publiczność zrobiła na panu największe wrażenie?
– Tutaj nie będę oryginalny. Gdy 100 tysięcy ludzi ryknęło na “Śląskim” w Chorzowie – Jeszcze Polska nie zginęła… Wtedy dreszcze chodziły po całym ciele. Nawet Holendrzy mówili mi, że to był taki kocioł, który paraliżował nogi.
– Jak ocenia pan poziom polskiej ligi?
– Nie jest wysoki. Kiedyś był znacznie wyższy, a to ze względu na to, że najlepsi nie mogli opuszczać kraju. To się rozumie samo przez się.
Pytań skierowanych do Grzegorza Laty było znacznie więcej. Te, które zaprezentowaliśmy, wydały się nam jednak najbardziej ciekawe. Mamy nadzieję, że czytelnikom “GCz” także.

ANDRZEJ ZAGUŁA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *