XXXV Memoriał im. Bronisława Idzikowskiego i Marka Czernego
Norweg z polskim paszportem, Rune Holta został zwycięzcą jubileuszowego, bo XXXV Memoriału żużlowego im. Bronisława Idzikowskiego i Marka Czernego. Kibice trochę żałowali, że na starcie imprezy zabrakło wcześniej awizowanych gwiazd – Anglików Marka Lorama i Joe Screena, poturbowanego Szweda Andreasa Jonssona oraz startującego w półfinale Indywidualnych Mistrzostw Świata w Holsted, Australijczyka Jasona Lyonsa. Pewnie oni nadali by całemu widowisku jeszcze lepszą oprawę.
Nie zawiedli jednak inni. Przede wszystkim krajowi zawodnicy, z medalistą ostatnich mistrzostw Polski juniorów Januszem Kołodziejem, brązowym medalistą ubiegłorocznych mistrzostw świata juniorów Rafałem Okoniewskim, czy też jednym z weteranów naszego speedwaya, Piotrem Świstem na czele. Cóż z tego, skoro na Holtę nie było tym razem silnych. Norweg wygrywał jak chciał i kiedy chciał. Nawet, gdy zostawał na starcie, na dystansie mijał rywali niczym slalomowe tyczki. W wyścigu trzecim zawodnik rodem z Półwyspu Skandynawskiego w iście porywającym stylu ograł najpierw Mariusza Staszewskiego, a potem Tomasza Jędrzejaka.
– Dla mnie ta impreza była okazją do wypróbowania nowych motocykli. Tuż po występie w Częstochowie wybieram się do Danii i Szwecji, aby tam wesprzeć swoje ligowe kluby. Potem już myślami będę przy Grand Prix Słowenii w Krsku i oczywiście spotkaniu ligowym Włókniarza Candeli z Polonią Piła, w którym nie jesteśmy bez szans na zwycięstwo – mówił uradowany zwycięzca imprezy.
Obok Holty na podium mógł także stanąć inny reprezentant gospodarzy, Artur Pietrzyk. W biegu dwudziestym wychowanek Włókniarza jednak przeszarżował i upadł, grzebiąc w ten sposób szansę na uplasowanie się w czołowej “trójce” memoriałowego turnieju.
– Walka szła na całego. Popełniłem błąd i stało się to, co się stało. To nie była niczyja winna, tylko chwila nieuwagi z mojej strony – tłumaczył się po całym zdarzeniu Pietrzyk, sklasyfikowany ostatecznie na ósmym miejscu w zawodach.
Sporo braw od wyrobionej częstochowskiej publiczności dostali wspomniani Rafał Okoniewski i Janusz Kołodziej. Okoniewski w niczym nie przypominał zagubionego zawodnika z meczu ligowego Włókniarza Candeli z Unią Leszno.
– Rzeczywiście, dzisiaj jestem w zupełnie innym nastroju niż ostatnio. W ligowej konfrontacji liczyliśmy, że uda się nam pokonać Częstochowę. Tak się nie stało, choć skład personalny mamy bardzo silny. Tym razem warunki na torze znacznie różniły się od tych, które były tu kilka tygodni temu. Mnie one odpowiadały, co widać po wyniku – stwierdził sympatyczny leszczynianin, który zajął drugie miejsce.
Najwyraźniej zaskoczony świetnym wystepem był za to młodziutki Janusz Kołodziej. Co prawda w juniorskim gronie ten nastolatek dał już o sobie znać wielokrotnie, ale ściganie się z seniorami to zupełnie inna para kaloszy.
– Trzecie miejsce w tym turnieju niezmiernie mnie ucieszło – komentował swój występ Kołodziej. – A to choćby z racji tego, że przyjechałem pod Jasną Górę z wyremontowanym silnikiem. Nie wiedziałem, co z niego można wydusić i czy czasami w ogóle nie odmówi posłuszeństwa. Na szczęście te moje obawy okazały się przedwczesne. Wszystko było jak należy.
Blisko “pudła” był Grzegorz Walasek i gdyby nie wpadka w wyścigu dziewiątym pewnie wdrapałby się na nie. Poniżej oczekiwań jeździł za to Karol Malecha, ewentualny zastępca Pietrzyka w wyjściowym zestawieniu ligowym Włókniarza. Mizernie wypadł także start częstochowianina Tomasza Jędrzejaka, obecnie w barwach Atlasu Wrocław.
ANDRZEJ ZAGUŁA