Więzienie za konserwę
Brat przeszedł przez Irak, Iran do Anglii. Brał udział w walkach jako skoczek spadochronowy, szczególnie wspomniał inwazję w Arnheim. Przeżył wojnę i ocalał dzięki modlitwie mamy. Nie miała ona jednak szczęścia dożycia dnia, w którym otrzymaliśmy wiadomość, że brat, Władek, żyje, ponieważ zmarła dzień wcześniej.
Mój ojciec był kowalem. Nauczył się tego zawodu aż w Irkucku. Pracował w rzeźni. Pierwsza myśl, to radość, bo kto pracuje w masarni nie może być głodny! Było jednak inaczej. Nikt nie mógł się powstrzymać przed skrywaną konsumpcją w czasie pracy, ale również przed ryzykiem jakie podejmował, decydując się na wyniesienie smalcu czy konserwy z terenu zakładu. Karą było więzienie lub łagier. Ojciec postanowił szukać innego sposobu na przetrwanie. W owym czasie gospodarstwa rolne – kołchozy były pozbawione jakiejkolwiek obsługi, ponieważ mężczyźni zostali zmobilizowani do wojska. Brak było mechaników, kowali, którzy umieliby naprawić wykorzystywany tam różny sprzęt rolniczy. Znał się na kowalstwie i złożył w kołchozie swoją propozycję zatrudnienia. Został przyjęty z otwartymi ramionami. Problem jednak polegał na trudnościach zapłaty, gdyż pieniądze nie miały żadnej wartości. Uzgodniono więc, że otrzyma zapłatę w postaci zboża. W tym czasie wiadro kartofli – około 6 kg – miało wartość 700 rubli, mąka – razowa z pełnego przemiału, bo była to pszenica zmielona na żarnach – miała wartość 3600 rubli. Było to bardzo dobre wynagrodzenie, ponieważ przeciętnie robotnik zarabiał 1200 rubli. Oprócz tego przydzielono mu mieszkanie – ziemiankę i wyżywienie. Ziemianka, w której mieszkaliśmy miało “tylko” jedną wadę: głównymi jej “gospodarzami” były prusaki i stonogi! Podstawowymi artykułami żywnościowymi był: chleb – upieczony z odpadów ziaren zbożowych, nabiał, kartofle, warzywa. Mieliśmy możliwość otrzymania ryb z miejscowego stawu i jedliśmy w miarę dobrze.
Praca w rzeźni
Ja pracowałem z początku w gospodarstwie rolnym przy rzeźni, 12 km od naszego miejsca zamieszkania. Do moich obowiązków należało dowożenie wody do stołówki z odległej o 3 km rzeki oraz zapewnienie odpowiedniej ilości drewna do kuchni. Wykonywanie obowiązków latem było znośne, gorzej było jednak zimą. Miałem do dyspozycji zaprzęg – dwa woły i sanie z beczką na wodę. Pracowałem w tym czasie w różnych miejscach. Z ojcem w kuźni kołchozowej, ale niedługo, bo okazało się, że jest to dla mnie zbyt trudne. Po niespełna roku przerwy zdecydowałem się jednak na naukę rzemiosła kowalskiego u ojca w kuźni kołchozowej. Okazało się, że jestem zdolnym uczniem. Po pół roku dano mi już osobę do pomocy i samodzielnie naprawiałem maszyny, urządzenia rolnicze.
Powrót do Ojczyzny
Nadszedł rok 1946, a z nim nadzieja powrotu do ukochanej Ojczyzny. Radziecko-polska komisja uzgodniła, że ziemie odzyskane, dawniejsze Prusy Wschodnie – obecnie Zachodnia Polska – zostaną zasiedlone Polakami wywiezionymi przymusowo na Syberię. W 1946 r., w kwietniu, wracaliśmy w wagonach towarowych, podobnie jak poprzednio, ale teraz nie były one zamknięte i nie było też uzbrojonej eskorty żołnierzy. Po drodze oglądaliśmy ogrom zniszczeń wojennych. Trudne to były początki nowego życia, ale bez porównania lepsze od tego cośmy przeżyli.
Uzupełnienie:
Pisałem o mojej siostrze Franciszce i jej trójce dzieci. Nie dane im było wrócić do Ojczyzny, zmarli. Siostra i jej dwóch synów pozostali na zawsze “na nieludzkiej ziemi”, pozostała tylko córka, obecnie mieszka w Grabownicy Starzyńskiej k. Sanoka.
Brat mojego szwagra, Tadeusz Trześniewski, został skazany za niepodpisanie obywatelstwa ZSRR na 10 lat ciężkiego więzienia. Wytrzymał tylko 9 miesięcy. Jego żona została sama z czworgiem dzieci, a mimo to zaopiekowała się jeszcze jednym dzieckiem po zmarłej (wspomnianej wyżej) bratowej Frani. Oni cudem przeżyli, wrócili do Polski. Obecnie mieszkają w Dzierżoniowie, oprócz córki Franciszki. Najmłodszy brat mojego szwagra, Bolesław, również tam zmarł, ale nie w więzieniu.
Wspomnę jeszcze o moich rodzicach. Wróciliśmy ze ZSRR w 1946 roku. Oboje rodzice byli chorzy. Matka zmarła w 1948 roku, a ojciec w 1951. Spoczywa on na cmentarzu w Szczecinie. Natomiast matka koło Gorzowa Wielkopolskiego, w miejscowości Ściechów, do której nas przywieźli, po tułaczce w dalekiej Syberii.
Kiedy przeczytałem te z trudem napisane przeze mnie słowa stwierdziłem, że jest to tak niewiele w porównaniu ze wszystkimi problemami, udrękami, zdarzeniami, które miałem nieszczęście przeżywać. Szczęście, że w ogóle doczekałem powrotu. Dziękuję Panu Bogu, że dane mi było w 1999 roku spisać choć niektóre fakty.
JÓZEF HAMERLA