“W tym wszystkim najistotniejsze jest to, by po prostu być sobą”. Rozmowa z Kasią Moś, wokalistką i reprezentantką Polski w finale 62. Konkursu Piosenki Eurowizji


Nierzadko dzieje się tak, że cieszący się ogólnokrajową, czy nawet ogólnoeuropejską sławą muzycy osiadają w niewielkich, lokalnych miejscowościach. Również i nasz region może pochwalić się taką osobistością – mowa o Kasi Moś, piosenkarce, która w 2017 roku reprezentowała Polskę w finale 62. Konkursu Piosenki Eurowizji, od pewnego czasu mieszkającej w Rudniku Wielkim w gminie Kamienica Polska. Korzystając z bliskiego sąsiedztwa, postanowiliśmy z nią porozmawiać i dowiedzieć się, co zainspirowało ją do bycia muzykiem oraz w jaki sposób spędza Święta Bożego Narodzenia.

Na początek proszę powiedzieć, jak doszło do tego, że postanowiła Pani zająć się muzyką?

– Powiedziałabym, że w moim przypadku jest to wyssane z mlekiem mamy i taty. (śmiech) Rodzice są muzykami. Od najmłodszych lat jeździłam na festiwale, na których grał mój tata. Przez 25 lat był pierwszym skrzypkiem w Kwartecie Śląskim, jednym z bardziej znanych zespołów kameralnych w Polsce i Europie, więc ja i mój brat od pierwszych chwil życia mieliśmy bliską styczność z muzyką klasyczną. Moja mama była altowiolistką, jednak gdy przyszliśmy na świat, poświeciła się domowi. Od początku wiedziałam, że chcę zajmować się muzyką, podobnie jak mój brat, Mateusz. Zaczęłam od skrzypiec, na których grałam przez 3 lata, później przeniosłam się na wiolonczelę i tak przez kolejnych 9 lat męczyłam siebie i nauczycieli w Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej I i II stopnia im. Fryderyka Chopina w Bytomiu. (śmiech) Po maturze dostałam się na Wydział Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach do klasy śpiewu. W domowych warunkach śpiewałam od kiedy pamiętam. W wieku 14 lat trafiłam na lekcję do pani Elżbiety Chlebek. Śpiew był moją największą pasją – czułam, że to jest to, co sprawia mi ogromną radość. Śpiew mnie po prostu od zawsze fascynował i tak jest do dzisiaj, a chwile spędzone na lekcjach wokalnych są moimi najlepszymi wspomnieniami. Szkoła nie była mi “najbliższa”, a granie na wiolonczeli niezbyt mnie pociągało. Chwile spędzone u pani Eli były czasem totalnego odprężenia i zapomnienia. Myślę, że dała mi ona najwięcej jako pedagog i nauczyciel. Była osobą , która nie tylko ukształtowała mnie muzycznie, ale też mentalnie i emocjonalnie.

Co wymieniłaby Pani jako swój największy sukces, a co jako największą porażkę?

– Nie podchodzę w ten sposób do życia. Mogę powiedzieć, z czego jestem najbardziej dumna. Po pierwsze, z projektu Moniuszko 200. Jest to 11 pieśni, które przerobiliśmy na współczesny język wypowiedzi i myśli muzycznej. Pomysł na przearanżowanie któregoś ze wspaniałych klasyków po raz pierwszy pojawił się w mojej głowie jeszcze za czasów studiów. Myślałam wtedy o Wojciechu Kilarze. W końcu nastał rok 2019, który ogłoszono Rokiem Stanisława Moniuszki, ponieważ była to 200. rocznica urodzin kompozytora. Wtedy trach – to jest ten moment, wcielamy projekt w życie. Za aranżacje i kompozycje pieśni odpowiadają dwaj wybitni instrumentaliści – mój brat Mateusz Moś oraz nasz przyjaciel, pianista Mateusz Kołakowski. Spośród ponad 260 napisanych przez Stanisława Moniuszkę pieśni wybraliśmy jedenaście. Każda z nich jest inna i prezentuje inny gatunek muzyczny, zresztą zgodnie z muzycznymi korzeniami każdego z nas – Mateusz Kołakowski związany jest z jazzem, mój brat z klasyką, a ja zdecydowanie z rozrywką – płyta jest zatem niezwykle eklektyczna. Wspólną klamrę stanowi rewelacyjna orkiestra miasta Tychy AUKSO, prowadzona przez naszego tatę, Marka Mosia. W ostatnim czasie jestem również dumna ze współpracy z Leszkiem Możdżerem i nagranego raptem parę tygodni temu utworu Zapomnij. To niezwykłe, że doświadczyliśmy tak ciepłego odbioru naszej piosenki, której autorem jest Mateusz Krautwurst. Jestem szczęśliwa i zaszczycona, że tak wybitny pianista jazzowy zgodził się, by nagrać wspólny utwór. Jeżeli chodzi o porażki, to wydaje mi się, iż każda sytuacja w życiu, która nie poszła po naszej myśli, jest dla nas lekcją – czasami dzięki potknięciom jesteśmy tym, kim jesteśmy. Często to upadek sprawia, że się rozwijamy i wzmacniamy. 

Nie mogę nie zahaczyć o temat Eurowizji, a konkretnie, 62. Konkursu Piosenki Eurowizji. Proszę powiedzieć, co spowodowało, że zdecydowała się Pani wziąć udział w tym konkursie?

– Po raz pierwszy do preselekcji zostałam zgłoszona w 2006 roku. Współpracowałam wówczas z panem Robertem Jansonem. W wieku 15 lat nagrałam demo, które trafiło w jego ręce. Wtedy uznał, że jestem jeszcze za młoda na “karierę”. Poprosił o podesłanie kolejnego nagrania, gdy odrobinę dorosnę. I tak w wieku 17 lat kolejne CD trafiło do rąk kompozytora. Owocem tej współpracy była napisana przez pana Roberta piosenka I Wanna Know, która dostała się do krajowych eliminacji Eurowizji. To była krótka wspólna droga, gdyż utwory nie były moją muzyczną bajką. Dziesięć lat później zgłosiliśmy się do Konkursu Piosenki Eurowizji, choć nie pamiętam dokładnie, jak do tego doszło. Mógł to być splot różnych wydarzeń, ale też chęć wypromowania naszej debiutanckiej płyty – Inspination. I tak z utworem Addiction dostaliśmy się do konkursu. Występ i utwór spotkał się z niezwykle przychylnym odbiorem. Fani Eurowizji pisali, abyśmy zgłosili się również w kolejnym roku. Parę miesięcy później pojechałam do Holandii z polecenia Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego na tzw. camp, dotyczący tworzenia piosenek eurowizyjnych. Nawiązałam tam współpracę z jednym z producentów, z którym spotkałam się później w Londynie. Tam powstał utwór Flashlight, który wygrał polskie preselekcje. I tak dostąpiliśmy zaszczytu reprezentowania Polski na konkursie w Kijowie. Wspaniale wspominam miasto i ludzi – od razu po przyjeździe zaskoczyło mnie, jak bardzo radosne i otwarte jest to miejsce. Ukraina była dla mnie barwnym, rewelacyjnym , wolnym, europejskim krajem, a to, co dzieje się tam teraz, jest smutne, okrutne i przerażające… Nie mogę przestać o tym myśleć.

A propos Flashlight – proszę opowiedzieć coś więcej o tym utworze, np. o procesie jego powstawania.

– Tak, jak wspominałam, ten utwór powstał na czymś w rodzaju dwudniowych warsztatów. W tym czasie z dwójką producentów stworzyliśmy parę piosenek – jedną z nich była Flashlight. Po jej nagraniu panowie powiedzieli, żebym po powrocie do Polski zgłosiła ten kawałek do Konkursu Piosenki Eurowizji, ponieważ ich zdaniem idealnie się do niego nadawał. Wtedy uważałam, że niekoniecznie będę miała na to ochotę… Po powrocie do kraju jednak rozmawiałam m.in. z naszą managerką, z moim bratem i doszliśmy do wniosku, że warto spróbować. Jak pokazuje historia – opłacało się! (śmiech)

Z racji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, dopytam  czy zdarza się Pani brać udział w koncertach bądź grać utwory o tematyce religijnej?

– Poza graniem kolęd i pastorałek w okresie okołoświątecznym raczej mi się to nie zdarza. W ciągu roku nie gramy w kościołach, chyba, że na Wielkanoc, ale i wtedy nasz repertuar składa się raczej z piosenek świątecznych. 

Skoro mówimy o świętach, nie wypada mi nie zapytać o Pani święta. Proszę powiedzieć, co dla Pani znaczą Święta Bożego Narodzenia? Czy w Pani rodzinie są jakieś szczególne świąteczne tradycje?

– Raczej nie. Powiedziałabym nawet, że naszą tradycją świąteczną jest to, że nie ma “twardych” tradycji świątecznych. (śmiech) Mamy dużo zwierząt, to dla nich kupiliśmy dom w Rudniku Wielkim, wreszcie mają więcej przestrzeni, mogą wariować cały dzień. Święta spędzamy w wąskim gronie i mamy skromną liczbę potraw, w dodatku (pewnie przez świąteczne koncertowanie) nie śpiewamy kolęd, nad czym ubolewa moja babcia. Pamiętam za to, że raz w wigilię zagraliśmy specjalnie dla dziadków kolędy w rodzinnym kwartecie – tata, mama, Mati i ja. To było bardzo wzruszające – miłe wspomnienie, niestety jednorazowe. Co roku oglądamy świąteczne filmy – Kevina samego w domu i cykl o Griswoldach. Bardzo lubię święta, ten lampkowy klimat, choinkę oraz to, że ze wszystkich stron słychać muzykę świąteczną. W okresie zimowym najbardziej martwią mnie psy przy budach, na łańcuchach, bez możliwości ogrzania się. Jeżeli mogę zaapelować do wszystkich: nie przechodźmy obojętnie i reagujmy. Nie pozwólmy zamarznąć choćby jednej istocie. 

Zbaczając nieco z tematu muzyki – dokopałem się do ciekawostki, zgodnie z którą niejako otarła się Pani o karierę aktorską, a mianowicie, że zagrała Pani Kordelię w Królu Learze w ramach festiwalu “Sacrum Profanum” w Teatrze “Łaźnia Nowa” w Krakowie. Proszę opowiedzieć o tym coś więcej.

– Aktorską… a skąd! (śmiech) To była klasyczna, współczesna musical-opera , której kompozytorem był Paweł Mykietyn – jeden z najwybitniejszych twórców światowej muzyki współczesnej. Praca przy Królu Learze nie była naszą pierwszą, gdyż wcześniej zagrałam Judasza w jego Pasji wg św. Marka. Miałam jednak małą aktorską przygodę – wystąpiłam w filmie Świat pełen niespodzianek, nakręconym przez Kinder Niespodziankę, w którym zagrałam nauczycielkę. Film powstał co prawda w zeszłym roku i już był emitowany w telewizji, ale niebawem ma być po raz pierwszy wyświetlany w kinach. Póki co, była to moja pierwsza i jak do tej pory jedyna możliwość sprawdzenia się w roli “aktorki”. 

Zahaczyłbym teraz o kwestię nieco bardziej prywatną. Proszę powiedzieć, czym zajmuje się Pani w czasie wolnym, tzn. takim, w którym nie zajmuje się Pani muzyką?

– Opiekuję się psami i kotami, chodzę na siłownię, czytam książki, a także pracuję nad nowymi piosenkami i ich tekstami. 

Zmierzając powoli do końca – czy w najbliższym czasie możemy się spodziewać jakichś nowych utworów bądź projektów?

– Tak. W tym roku wraz z zespołem wydaliśmy płytę Karin Stanek, która, podobnie jak Moniuszko 200, zawiera 11 kompozycji, które przerobiliśmy “na swoją modłę” i 25 listopada, a więc bardzo niedawno, odbyła się premiera ostatniego singla z tego krążka wraz z teledyskiem – Wierny wiatr. Pracujemy też nad kolejnymi coverami oraz zupełnie nowymi kompozycjami. 

Co poradziłaby Pani muzykom, a zwłaszcza wokalistom, którzy dopiero rozpoczynają swoją karierę?

– Żeby nikogo nie udawać i po prostu być sobą, być prawdziwym. Prawda, zarówno w sztuce, jak i w życiu, jest najważniejsza. Ogólnie rzecz biorąc, nie lubię radzić, ponieważ każdy musi przejść swoją drogę i sam wyciągnąć wnioski z popełnianych błędów, które, paradoksalnie, są bardzo potrzebne. Podobnie zresztą jest z porażkami – im więcej razy się po nich podniesiemy, tym jesteśmy silniejsi. Najgorzej, gdy ktoś przechodzi przez ścieżkę usłaną różami bez kolców, bo kiedy w dorosłym życiu przytrafi mu się pierwsza porażka, może się już z niej nie podnieść. Błędy i porażki są zatem o tyle dobre, że przygotowują nas do życia i pomagają zrozumieć różne jego aspekty. Ale, jak już wspomniałam, to, co w tym wszystkim jest najistotniejsze, to właśnie, by po prostu być sobą.  

Rozmawiał Michał Siciński 

fot.: Dominika Cuda

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *