Z Moniką Richardson rozmawia Tatiana Cichocka
Jak się czujesz w roli redaktor naczelnej takiego pisma jak “Zwierciadło”?
Rewelacyjnie. Chodzę po ulicy z uśmiechem na twarzy. Co chwila mam jakiś pomysł na artykuł, wywiad, temat miesiąca. Wszystko to skrupulatnie spisuję, później często dokonuję autocenzury i dzielę się z redakcją tylko najbardziej uporczywymi ideami.
Masz ustalony tryb życia, czy każdy dzień to improwizacja?
Każdy dzień jest dość dokładnie zaplanowany. Odprowadzam Tomka do szkoły (czasem udaje mi się namówić na to męża, ale to już prawdziwe święto), karmię Zosię i odwożę do niani. Piję kawę, siadam do komputera. Robię przerwę na telefony, prasówkę, zrobienie obiadu. Potem odbieram Zosię i Tomka i mam cztery święte godziny, tylko dla dzieci. A potem znowu komputer, telefon, wieczorne telewizyjne newsy i lokalne talk-show, czasem udaje mi się wyrwać do kina czy opery. Tak jest w Anglii. W Warszawie dziećmi opiekuje się ciocia Dorota i pani Renatka, ja wychodzę z domu, gdy jeszcze śpią i wracam, gdy już śpią. Wiem, że są w dobrych rękach.
Rozumiem, że między innymi dzięki wsparciu bliskich ludzi godzisz te wszystkie obowiązki?
Czy wspominałam, że mój mąż jest aniołem? Wspaniale zajmuje się dziećmi i jeśli tylko nie lata gdzieś nad Atlantykiem, jest z nimi. No i teściowie, rodzice, przyjaciele, liczne nianie.
Jak się prowadzi dom w Anglii, a pracuje w Warszawie?
W Warszawie mamy mieszkanie przy Alei Niepodległości. Jamie go nie lubi, bo nie słychać śpiewu ptaków i w okolicy nie ma lasu, ja czuję się w nim świetnie, jako typowy człowiek miasta. W Anglii mieszkamy na wsi, ostatnio przyjechał do nas mój brat i dostał depresji z powodu nadmiaru tlenu, zbyt czystej wody i dzwoniącej w uszach ciszy.
Nie męczy Cię to podwójne życie?
Przeciwnie, w Polsce pracuję na pełnych obrotach, w Anglii odpoczywam i jestem matką i żoną. Dla mnie układ idealny.
Jakie miejsca czy sytuacje skłaniają Cię do refleksji i zatrzymania w biegu?
Takie, w których czuje się myśli wielu pokoleń ludzi, miejsca, które są mądrzejsze od nas i trwalsze niż nasze życie. Watykan, w którym byliśmy z mężem w zeszłym roku, na pewno jest takim miejscem. I na pewno takim miejscem jest Jasna Góra. Mój mąż i dzieci nigdy jeszcze nie były w Częstochowie. Ja pamiętam powolne dochodzenie do jasnogórskiego sanktuarium podczas pielgrzymki wiele lat temu. Jak mówiła mi ostatnio Susana Mrożek, przed Bogiem trzeba stanąć samemu. Nasze człowieczeństwo to powód do wielkiej dumy. Warto o tym pamiętać, podejmując kompromisy dnia codziennego. A do Częstochowy przyjedziemy kiedyś z całą rodziną.
Twój mąż i dzieci odczuwają fakt, że oprócz programu w telewizji, prowadzisz też gazetę?
Tego się chyba łatwo domyślić. Działamy na granicy ryzyka. Choroba któregoś z nas, niezaplanowana wizyta przyjaciół czy spóźniony samolot to piramidalne komplikacje, których skutki odczuwamy przez wiele dni. W naszym życiu jest mało miejsca na spontaniczność. Nie możemy zabrać dzieci i polecieć z Jamiem na Barbados, bo akurat jest miejsce w samolocie. Albo pojechać na piknik, albo na wycieczkę w góry. Coś za coś. Za to histerycznie dbamy o to, by dzieci nie czuły się zostawione same sobie. To nasza mała obsesja i Tomek ma czasem dosyć: “Mamo, nie będę ci mówił, co ulepiłem z plasteliny w szkole, przed chwilą powiedziałem to tatusiowi. Teraz będę się bawił”.
Trudno Ci było podjąć decyzję zostania naczelną?
Od dawna marzyłam o tym, żeby zostać dziennikarzem piszącym. Telewizja to bardzo zaborcze medium, kocham ją i chcę w niej pracować, ale od jakiegoś czasu przestała mi wystarczać. Praca w piśmie to zupełnie inny świat. Najważniejsze jest chyba to, że tak bardzo w tej pracy przydaje się otwarty i giętki umysł, oczytanie, wrażliwość, na którą w telewizji rzadko kiedy mogę sobie pozwolić. Nie było mi trudno podjąć tę decyzję. Byłam zaszczycona, że to właśnie “Zwierciadło” chce przyjąć mnie do swojego zespołu.
Bałaś się takiego skoku na głęboką wodę?
Trochę tak. Nie potrafiłabym zaniedbać swojej rodziny. Nie chciałam rezygnować z telewizji. Ale myślę, że nie tylko ja się bałam. W końcu mojemu przyjściu towarzyszyło wiele znaków zapytania. Jestem, owszem, pracowita i ambitna, ale też mało dyspozycyjna, rozpięta między dwoma światami i nawet nie było pewności, czy potrafię pisać. Myślę że ryzyko było obopólne, a czy nasze wzajemne oczekiwania się sprawdziły? Moje tak, z nawiązką. Trafiłam do wspaniałego zespołu, uczę się robić wywiady prasowe, dowiaduję się codziennie nowych fascynujących rzeczy na temat prowadzenia pisma, jego strony graficznej, marketingu, promocji. T
Co cię zaskoczyło, okazało się łatwiejsze, a co trudniejsze, niż myślałaś?
Codziennie coś mnie zaskakuje. Najbardziej chyba to, jak wiele jest na rynku wspaniale piszących, nikomu nieznanych dziennikarzy, którzy za własne pieniądze podróżują po całym świecie, tropią bohaterów swoich opowieści, odkrywają zupełnie nowe światy, a wszystko to w zamian za satysfakcję opublikowania owoców ich pracy w piśmie. A także to, jak wielu jest w całym kraju doskonałych fotografików z instynktem, pasją, wrażliwością artysty, którzy pozostają w cieniu kilku znanych nazwisk, bo nie zależy im na sławie.
Co na etapie wchodzenia w rolę naczelnej jest dla ciebie najtrudniejsze?
Przystosowanie się do sposobu pracy. System pracy dziennikarza prasowego jest całkowicie inny niż system pracy w telewizji. Pismo jest ze swojej natury organizmem funkcjonującym wolniej, ale też takim, do którego się wraca. Program telewizyjny ma olśnić, zostawić wrażenie, najczęściej nie ma czasu na szlifowanie języka, drobiazgów scenograficznych czy czystości kadru. Ważny jest moment, temperatura rozmowy, gest, sytuacja. Pismo, szczególnie miesięcznik, stać na sprzeciw wobec medialnej powierzchowności, stać na ruch pod prąd. Nasi czytelnicy zaglądają do numeru wielokrotnie, sami wybierają odpowiedni moment, nie są uzależnieni od pór emisji. Dlatego tekst może dotrzeć głębiej, nie musi stawiać na szybki efekt, ma prawo mówić o rzeczach trudnych. Priorytetem jest rzetelność i przemyślana, ale wciąż ciekawa, forma.
Czym dzisiaj jest “Zwierciadło”?
Jest ostatnim przyczółkiem mądrości na rynku pism kobiecych. Nie obraża inteligencji czytelniczek. Nie oszukuje ich. Otwiera nowe światy, zadaje proste pytania o emocje, o prawdę w relacjach, o to, co najważniejsze. Jest Mekką, do której ściągają autorzy i fotograficy zmęczeni jarmarcznym, pozbawionym znaczenia przepychem i banałem serwowanym w tzw. prasie kobiecej.
Masz świadomość tego, kto czyta twoją gazetę?
Nasza statystyczna czytelniczka jest inteligentna, oczytana, mieszka w dużym mieście, chodzi do teatru i kina, czyta książki, nieźle zarabia. Mam też odrobinę wiedzy, którą nabyłam korespondując z czytelnikami online. “Zwierciadło” jest czytane bardzo wnikliwie. W całej Polsce są tysiące osób, które czekają z niecierpliwością na każdy następny numer i czytają go “od deski do deski”. Czasem jest to jedyne pismo z tej półki, jakie kupują. Takiego kredytu zaufania nie wolno zawieść i to, jak łatwo się domyślić, nie jest moją zasługą. Będę starać się nie zawieść tych oczekiwań.
Twoim zdaniem skąd u nas tendencja, by naczelnymi miesięczników luksusowych były osoby z telewizji? By zwiększyć sprzedaż?
Proszę pozwolić, że posłużę się słowami mojej koleżanki po fachu, Małgorzaty Domagalik: “Żaden czytelnik nie kupi gazety tylko dlatego, że jej naczelna jest znana z telewizji. Gazeta bowiem musi być naprawdę atrakcyjna, żeby nakład się rozchodził.”
Tatiana Cichocka