„…oficer o wielkiej przyszłości, o najwspanialszych cechach charakteru, wybitny obserwator…”
12 maja rodzą się nietuzinkowi ludzie. – W moim życiu dwie ważne osoby tego dnia się urodziły: mój śp. Tata oraz moja Żona – stwierdza autor artykuły Maciej Świerzy. Również bohater dzisiejszego wspomnienia, pilot wojskowy Mariusz Wodzicki, przyszedł na świat tego dnia w 1915 roku, w rodzinie Jana i Marii z domu Kuzoń, którzy mieszkali przy ul. Limanowskiego 50, w częstochowskiej dzielnicy Raków.
Jako dorastający młody człowiek pobierał naukę w częstochowskim męskim Gimnazjum im. Romualda Traugutta w latach 1929–1935. Zakończył edukację w tej szkole zdając tzw. gimnazjalny zwyczajny egzamin dojrzałości typu humanistycznego przed Państwową Komisją Egzaminacyjną powołaną przez Kuratorium Okręgu Szkolnego Krakowskiego (egzamin ten nazywano potocznie „małą maturą”). Jako patriota oraz człowiek wysportowany i obdarzony dobrym zdrowiem chciał związać swoje dorosłe życie ze służbą wojskową, stąd po ukończeniu gimnazjum rozpoczął służbę w elitarnej Szkole Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu. Po przydzieleniu do 3 Szwadronu Szkolnego uzyskał stopień starszego ułana. Od stycznia 1937 szkolił się w Dęblinie w Szkole Podchorążych Lotnictwa CWOL („Szkoła Orląt”). W XX-leciu międzywojennym służba wojskowa w kawalerii czy lotnictwie uchodziła za elitarną i kandydaci do nich musieli wykazać się spełnieniem bardzo wymagających kryteriów.
W Dęblinie, szkolony na obserwatora bombowców lekkich, przydzielony został do 1 Eskadry Szkolnej, przeniesiony od października 1937 do 4 Eskadry Szkolnej, która w toku zmian została przemianowana na Eskadrę Szkolną SPL nr 6. Ukończył Szkołę Orląt z 92. lokatą w ramach XII promocji. Należy wyjaśnić, że była to przedostatnia przedwojenna promocja. XIII promocja została przyspieszona ze względu na nadciągającą wojnę w 1939 roku. W literaturze można czasem spotkać się z określeniem XIV promocji, nazywanej „niedoszłą”, odnoszącą się do rocznika pilotów, którzy rozpoczęli szkolenie w styczniu 1939. Ze względu na wybuch wojny nie mogło ono zostać zakończone w Polsce…
Mariusz Wodzicki 20 kwietnia 1939 roku rozpoczął swoją praktykę w 22 Eskadrze Liniowej 2 Pułku Lotniczego Kraków. Po jej ukończeniu otrzymał promocję do stopnia podporucznika ze starszeństwem 1 sierpnia 1939 roku. Podczas kampanii wrześniowej Wodzicki wykonał 6 lotów bojowych na froncie: 5 wypraw bombowych i jeden lot na dalekie rozpoznanie (niektóre publikacje podają inną liczbę: 10 lotów bojowych). 3 września 1939 w dwóch nalotach 21 i 22 Eskadra odbyły 6 lotów bojowych w okolice Radomska, wyszukując i niszcząc czołgi 1 i 4 Dywizji Pancernej, zadając Niemcom straty szacowane na około 30% zniszczonych i poważnie uszkodzonych wozów bojowych, przy własnych stratach 6 maszyn. Na jeden dzień zablokowało to dostawy paliwa i amunicji dla wroga. W czasie tych działań wojennych M. Wodzicki jako obserwator wchodził w skład 3-osobowej załogi samolotu PZL 23 B „Karaś”, który był bombowcem lekkim (niestety do czasów obecnych nie zachował się ani jeden egzemplarz maszyny). 18 września 1939, na rozkaz Dowódcy II Dywizjonu Brygady Bombowej, którym był mjr pil. Jan Biały, przekroczył granicę z Rumunią i przez obozy m.in. w Focsani, Babadag i Tulcei dnia 7 października 1939 roku przedostał się do Bukaresztu. Następnie przez Ateny, na pokładzie statku M/S Pułaski 24 października 1939 roku dotarł do Marsylii. We Francji otrzymał początkowo przydział do Centrum Wyszkolenia Lotnictwa w Lyon-Bron. W niedługim czasie, na wieść o tworzonych w Anglii polskich dywizjonach bombowych, zgłosił się na ochotnika do wyjazdu na Wyspy Brytyjskie. W ten sposób znalazł się w grupie pilotów, którzy jako jedni z pierwszych Polaków po Kampanii Wrześniowej dostali się na Wyspy.
20 grudnia 1939 rozpoczął szkolenie wstępne w bazie RAF Eastchurch, natomiast w dniu swoich 25. urodzin przydzielono go na szkolenie obserwatorów w 1st Observer School w Prestwick. Po jego ukończeniu (z wynikiem 76,5 %, określonym jako „średni” – warto mieć na uwadze, że obcy język szkolenia jest zawsze dodatkowym utrudnieniem; po edukacji w Polsce M. Wodzicki miał opanowany język niemiecki), 20 sierpnia 1940 został przydzielony jako nawigator do 301 Dywizjonu Bombowego Ziemi Pomorskiej im. Obrońców Warszawy (w stopniu P/O czyli Pilot Officer, odpowiednik polskiego podporucznika), 3 dni później baza Dywizjonu została przeniesiona z Bramcote do Swinnderby.
Pierwsza misja bojowa Mariusza Wodzickiego w szeregach RAF miała miejsce po kapitulacji Francji, 18 września 1940, było nią bombardowanie portu Boulogne, znajdującego się na wschodnim brzegu Kanału La Manche (w języku francuskim słowo to oznacza „rękaw” lub „mankiet”). Była to bardzo ważna misja, ponieważ w porcie znajdowały się barki desantowe przygotowywane do inwazji na Wielką Brytanię (po 2 tygodniach od tej daty, jak również i po miesiącu, odbył już drugi i trzeci lot bojowy, w to samo miejsce). Lot wykonała 3-osobowa polska załoga na pokładzie bombowca Fairey Battle. Samoloty te lata swojej świetności miały dawno za sobą, stąd misje na ich pokładzie bez osłony towarzyszących myśliwców były skrajnie niebezpieczne, o czym świadczy fakt, że podczas Kampanii Francuskiej 1940 alianci stracili ich w sumie 150. W ogóle w latach 30. i 40. XX w. rozwój lotnictwa był tak dynamiczny, że kolejne modele samolotów szybko stawały się przestarzałe. O wysokich umiejętnościach polskich pilotów może świadczyć natomiast fakt, że polskie dywizjony 300 i 301 jesienią 1940 straciły ich w sumie 4, z czego 2 w wyniku katastrof, nie zaś zestrzelenia przez nieprzyjaciela. Samoloty te wycofano ze służby operacyjnej w 1941 roku. Jako ciekawostkę należy wymienić fakt, że Polska zamierzała kupić te samoloty od Wielkiej Brytanii w 1939 roku celem zastąpienia nimi „Karasi”, co nie doszło do skutku z powodu wybuchu wojny, choć statek z transportem zdążył wypłynąć z portu…
W połowie października 1940 rozpoczęto przezbrajanie dywizjonu Mariusza Wodzickiego na samoloty Vickers Wellington, który był maszyną 2-silnikową z 6-osobową załogą. Pierwszy lot bojowy na pokładzie tego bombowca nasz Bohater odbył w nocy z 1 na 2 stycznia 1941 celem zbombardowania Bremy. Z powodu ciężkich warunków pogodowych spośród 6 załóg zdołały wrócić jedynie 3.
Od początku lutego do końca marca 1941 Mariusz przebywał w Kanadzie na szkoleniu z astronawigacji. Powróciwszy do bazy macierzystej pod koniec kwietnia 1941 roku, do listopada tego samego roku wykonał 28 lub 29 lotów bojowych, głównie na bombardowania niemieckich miast: Bielefeld, Bremy, Duesseldorfu, Essen, Frankfurtu nad Menem, Hamburga, Kolonii, Mannheim i Osnabrueck. Do tej pory porucznik Mariusz Wodzicki dwukrotnie został odznaczony Krzyżem Walecznych, a 10 września 1941 otrzymał od Naczelnego Wodza order Virtuti Militari V klasy. W okresie tym nadano Mu także Krzyż Walecznych po raz trzeci. Jego ówczesny dowódca ppłk. pil. Roman Rudkowski następującymi słowami charakteryzował osobowość pilota: „…oficer o wielkiej przyszłości, o najwspanialszych cechach charakteru, wybitny obserwator…”. Niewiele słów, ale jakże wielka ich wymowa! Zwłaszcza, gdy zna się życiorys autora tych słów: żołnierza Legionów Polskich, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej, pilota bojowego i dowódcy jednostek lotnictwa w kraju i na uchodźstwie, cichociemnego żołnierza AK, powojennego więźnia politycznego…
Kolejna data zwrotna w służbie Mariusza Wodzickiego to 17 listopada 1941 roku, kiedy to na własny wniosek wraz z trzema kolegami „przesiadł się” do kabiny samolotu Handley Page Halifax, który był ciężkim bombowcem 4-silnikowym dalekiego zasięgu wymagającym 5 do 7 osób załogi. Jego zasięg wynosił do 3500 km z dodatkowymi zbiornikami paliwa, prędkość maksymalna do 450 km/h, uzbrojony w 8 karabinów maszynowych. Mariusz szkolenie odbył w Leconfield, a po jego zakończeniu otrzymał przydział do 138 Dywizjonu RAF Specjalnego Przeznaczenia (Special Duties Squadron) w Strandis-Hall koło Newmarket.
W jednostce tej był już obecny jako pilot wcześniejszy dowódca Mariusza, ppłk. Rudkowski. Na czym polegało „specjalne przeznaczenie” tego dywizjonu? Otóż latały w nim ochotnicze załogi, które wcześniej „zaliczyły” turę lotów operacyjnych, a ich zadaniem było utrzymywanie kontaktów i współpraca z ruchem oporu w krajach okupowanych przez Niemcy. Mówiąc potocznie, najczęściej dokonywano zrzutów sprzętu i przerzutu ludzi, niekiedy 8-osobowe załogi zabierały na pokład nawet 6 skoczków. Przez początkowy czas załogi szkolono do tych działań, w szczególności z zakresu nawigacji na małych wysokościach, co w szczególności polegało na wyszukiwaniu nakazanych punktów w terenie i porównywaniu ich z mapą. Nie trzeba dużej wyobraźni, aby wiedzieć, że loty te były szczególnie trudne ze względu na ich długotrwałość rzędu 14 godzin, brak wsparcia własnych myśliwców, długi czas przebywania bezpośrednio nad terytorium wroga, ograniczenia ilości paliwa… Ponadto odbywały się nocą w warunkach całkowitego zaciemnienia miast, i przy pogarszających się warunkach pogodowych, co znacznie utrudniało nawigację. Widać więc w tej decyzji ogromne poświęcenie i miłość Ojczyzny porucznika Wodzickiego, i pewną ambicję w podejmowaniu coraz to trudniejszych zadań i zdobywaniu potrzebnych do ich wykonania umiejętności.
W warunkach zimowych ze względu na długie noce, Polacy, choć też i Brytyjczycy, latali nad terytorium okupowanej Polski ze zrzutami dla Armii Krajowej, znając dokładną prognozę pogody jedynie na części trasy, tej najmniej oddalonej od bazy. Przelot odbywał się tzw. „trasą północną”: Morze Północne, Dania, Bałtyk; zasięg maszyny pozwalał jedynie na dotarcie w okolice Warszawy i (względnie) bezpieczny powrót. Latem, przy krótszych nocach, loty do Polski zawieszono, kierując pomoc dla walczących w krajach bliżej położonych, by kolejnej jesieni i zimy je wznowić.
Po raz pierwszy do tego rodzaju lotu nasz Bohater jako dowódca oraz nawigator wystartował 27 grudnia 1941 roku. Do kwietnia 1942 dowodząc swoją załogą wykonał jeszcze 6 takich lotów, z czego 4 nad terytorium Polski, a 2 do Czechosłowacji. 11 kwietnia 1942 Mariusz otrzymał rekomendację do udekorowania najwyższym brytyjskim odznaczeniem lotniczym „Distinguished Flying Cross”. 15 kwietnia zaś wziął udział w bardzo szczególnym zadaniu, jakim było zbombardowanie portu odległego Królewca – był to najdłuższy lot, jaki wykonała polska załoga podczas całej II wojny światowej. Następne miesiące, ze względu na krótsze noce, upłynęły załodze na krótszych lotach ze zrzutami nad terytorium okupowanej Francji, a także bombardowania, np. dworca kolejowego w Tours 2 czerwca tegoż roku.
Widać ogromną determinację Wodzickiego w wykonywaniu tych misji i zrozumienie dla ich znaczenia, jako że jesienią 1942 zgłosił się ochotniczo na trzecią już z kolei turę lotów operacyjnych w tym samym Dywizjonie, z załogą w nieco zmienionym składzie. Dobrą ilustracją stopnia trudności niebezpieczeństwa będzie misja z 1 października. Wyżej wspomniana załoga tego dnia, choć właściwsze było by określenie „tej nocy”, poświęciła dużo czasu na poszukiwanie placówki, przez co dotarła do Wielkiej Brytanii dosłownie na resztkach paliwa: 500 metrów po przekroczeniu linii brzegowej zatrzymała się praca silników, pilot zdołał posadzić samolot na kamienistym gruncie, rozbijając maszynę, ale załodze udało się wyjść z tej opresji bez szwanku. Jak widać do sprawnego przeprowadzania misji tego rodzaju nie wystarczają indywidualne predyspozycje, ale jeszcze zgranie całej załogi i zdolność do działania w zespole w ekstremalnie stresujących okolicznościach, przy całej świadomości powagi sytuacji i jej znaczenia w kontekście całokształtu działań wojennych. Porucznik Mariusz Wodzicki w tym czasie otrzymał swój czwarty Krzyż Walecznych, wśród swych odznaczeń posiadał także Medal Lotniczy. Nie zdziwi więc opinia wystawiona przez ówczesnego zwierzchnika polskich załóg w dywizjonie, mjr. naw. Stanisława Króla: „…odważny i zdolny do poświęceń, bardzo pracowity i zdyscyplinowany…”. W kolejnych dniach października Mariusz udał się na loty nad terytorium Estonii oraz Francji. Gdyby podsumować służbę M. Wodzickiego w składzie 138 Dywizjonu, można rzec, iż przerzucił do okupowanej Polski 42 skoczków i 4 kurierów, spośród jego „pasażerów” jako bardziej znanych wymienić można: mjr. dypl. Macieja Kalenkiewicza ps. „Kotwicz”, por. Leonarda Zub-Zdanowicza ps. „Ząb” czy też por. Eugeniusza Kaszyńskiego ps. „Nurt”.
29 października 1942 7-osobowa załoga wystartowała do kolejnego lotu do Polski z lotniska Tempsford, wioząc na pokładzie 3 skoczków. Oprócz dowódcy – M. Wodzickiego w jej składzie byli: st. sierż. pil. Franciszek Sobkowiak, st. sierż. pil. Franciszek Zaremba, por. tech. r/op. strz. Franciszek Pantkowski, st. sierż. strz. Tadeusz Madejski, plut. mech. pokł. Czesław Kozłowski, sierż. strz. Wacław Żuk. Skoczkami natomiast byli: ppor. Jerzy Bichniewicz ps. „Błękitny”, por. Stanisław Hencel ps. „Pik” oraz por. Wiesław Szpakowicz ps. „Pak”. Cichociemni w ramach operacji „Pliers” wieźli do Polski (oprócz siebie i swoich wysokich umiejętności bojowych) 156 tys. dolarów amerykańskich oraz 70 tys. marek niemieckich.
Najprawdopodobniej załoga doleciała nad terytorium Polski, jednak z nieznanych przyczyn nie odnalazła placówki „Kur”-407 w rejonie wsi Rogów 13 km na północ od Opola Lubelskiego i w pełnym składzie obrała kurs powrotny do bazy. Nad Danią dostali się w pole rażenia niemieckiego ostrzału przeciwlotniczego. Z powodu uszkodzeń samolotu, nie mogąc dolecieć na Wyspy, pilot zdecydował się na lądowanie awaryjne w Norwegii, które jednak nie doszło do skutku: samolot rozbił się około godziny 3:30 o skały pomiędzy miejscowościami Refsland a Helleren. Wszyscy znajdujący się na pokładzie zginęli. Poległych początkowo pochowano na cmentarzu w pobliskim Brusand, po wojnie ekshumowano i pochowano w Egersund, w 1953 ponownie ekshumowano, aby uhonorować ostatecznie spoczynkiem na historycznym cmentarzu Vestre Gravslund w Oslo, koło Zamku Królewskiego. W miejscu katastrofy natomiast jeszcze do niedawna (2019) znajdowały się szczątki samolotu, być może jeszcze dziś można je tam ujrzeć…
W ostatnich latach katastrofa ta, a także życiorysy poległych spotkały się z ogromnym zainteresowaniem polskiej opinii publicznej, niemało Polaków odwiedza miejsce katastrofy i spoczynku pilotów i żołnierzy, publikowane są relacje i artykuły, szkoły przyjmują ich za swoich patronów (Szkoła Podstawowa im. Dywizjonu 301 w Leszkowicach w gminie Ostrówek, woj. lubelskie), instalowane są tablice pamiątkowe. Jedna z nich dotyczy Mariusza Wodzickiego i znajduje się na ścianie obecnej siedziby II LO im. R. Traugutta przy ul. Kilińskiego w Częstochowie. Absolwent godny Patrona…
Maciej Świerzy
W opracowaniu wykorzystano następujące materiały:
http://absolwent.traugutt.net/index.php?page=comment&what=abso&id=2340
http://www.tadeuszwrona.pl/news/archive/145/
http://www.polska-zbrojna.pl/home/articleshow/28822?t=Polska-historia-w-Norwegii
https://www.polishairforce.pl/dyw138zdj.html
https://audiovis.nac.gov.pl/obraz/73933/0b334e143fd7998762f6ebc47e98405a/
zdjęcia: internet