Najnowszy spektakl częstochowskiego Teatru im. Adama Mickiewicza to koprodukcja z Teatrem Nowym w Zabrzu. Fabuła nie jest odkrywcza, ale stanowi ciekawą ilustrację miłosnych intryg, które prowadzą główni bohaterowie, a pozostali są w nie sukcesywnie wplątywani.
„Niebezpieczne związki” Christophera Haptona powstały na kanwie powieści Chaderlosa de Laclosa „Niebezpieczne związki, czyli listy zebrane w jednym społeczeństwie, a ogłoszone ku nauce innych”. Patrząc z perspektywy daty jej wydania, czyli roku 1782, wywoła skandal, gdyż obnażyła perwersyjne gry miłosno-erotyczne na francuskich dworach w ówczesnym czasie.
Obecnie historia nie jest już może świeża i zaskoczenia nie wywoła, ale z pewnością w dużej mierze pozostaje aktualna.
Gra toczy się pomiędzy dwójką markiza de Merteil (gościnnie Renata Dancewicz) i wicehrabia de Valmont (Zbigniew Stryj, Teatr Nowy w Zabrzu), niegdyś kochankami. Stawiają oni sobie różne wyzwania, w postaci miłosnych podbojów. A stosunki między nimi samymi do końca nie są jasne.
Większość widzów zawsze szuka postaci, której można „kibicować”. W tym przypadku jest to niezmiernie trudne. Zepsucie bohaterów odrzuca. Prześlizgują się pomiędzy kolejnymi romansami, oszukują nawzajem i dążą do nie do końca jasnych celów. Jakby sami pogubili się w tej plątaninie seksualnych intryg. Jedynie zmanipulowana prezydentowa de Tourvel (Sylwia Oksiuta) jest jakby promyczkiem nadziei dla zdemoralizowanego społeczeństwa. Ale swoją naiwność w prawdziwą miłość opłaca tragicznie.
Nic dziwnego, że książka de Laclosa wywołała skandal. Obnażyła ona zepsucie francuskiej arystokracji. Dziś to może nie szokować, kiedy były włoski premier oficjalnie obnosi się ze swoimi romansami, wręcz będąc z nich dumny. Na nieszczęście jest obecnie społecznie akceptowalne, a nawet polityk ukazywany jest jako symbol macho. W 1782 roku było to obnażenie najściślej strzeżonego tabu.
Sztuka Hamptona jest ważna, bo nazywa rzeczy po imieniu. Pomimo że wicehrabia taka naprawdę dąży do zdobycia serca ukochanej markizy, jest zdolny posunąć się do największych okrucieństw. Współczesne dramaty o erotycznej tematyce są pod tym względem zupełnie inne. Być może przedstawiają seksualne zboczenia, ale je usprawiedliwiają, rozgrzeszają, ukazują jako część dzisiejszego świata, na który jesteśmy skazani. Tak jak byśmy nie mieli wpływu na własne czyny.
„Niebezpieczne związki” w reżyserii Ingmara Villquista to również ciekawa scenografia (Marcel Sławiński) i finezyjne kostiumy z epoki (Katarzyna Sobańska). Uwagę zwracają również oryginalne fryzury oraz zastosowane efekty dźwiękowe. Pod względami technicznymi spektakl został przygotowany profesjonalnie.
Kuleje niestety aktorstwo. Słusznie kreowana na gwiazdę przedstawienia Renata Dancewicz zawodzi. Jej gra jest jednostajna, mało wyrazista, w dodatku swoje kwestie wymawiała niezbyt głośno. Zbigniew Stryj również chyba nie dał z siebie wszystkiego. Z zabrzańskiej ekipy najlepiej spisały się Joanna Falkowska i Dagmara Ziaja, wcielające się w role kurtyzan. Ich występy były epizodyczne, ale dodawały całości pewnej dozy humoru, co należy zaliczyć in plus dla efektu końcowego. Nie zawiedli też aktorzy z częstochowskiej sceny, a przede wszystkim bardzo przekonująca Sylwia Oksiuta.
„Niebezpieczne związki” z pewnością są warte polecenia. Jest to przedstawienie, które spełnia dwie ważne role: bezwzględnie pokazuje brud ludzkich poczynań, a jednocześnie daje elementy sympatycznej rozrywki. Trudne to połączenie, ale Ingmarowi Villquistowi ten efekt udało się osiągnąć.
ŁUKASZ GIŻYŃSKI