“SZTUKA POWINNA BYĆ MORALNA…”


Rozmawiamy z częstochowskim malarzem Włodzimierzem Kulejem, który w tym roku obchodził 25-lecie swojej pracy twórcze.

Niedawno minęło 25 lat Pańskiej pracy twórczej. Możemy liczyć na kolejne 25?
– Jeśli zdrowie dopisze to na pewno. Nie zamierzam przestać malować, bo to moja największa pasja, powołanie.
A czy w tym czasie było jakieś przedsięwzięcie, które miało dla Pana szczególne znaczenie?
– Każdy dobry obraz jest takim szczególnym momentem. Jeśli chodzi o wystawy to z pewnością było kilka dla mnie bardzo ważnych, ale chyba najważniejszy Festiwal Polskiego Malarstwa Współczesnego w Szczecinie w 1988 roku, gdzie zdobyłem główną nagrodę Grand Prix jako najmłodszy laureat tego konkursu. Wcześniej też dostawałem nagrody i pierwsze tego objawy widać było w Poznaniu, gdzie otrzymałem III nagrodę na Konkursie Malarstwa im. J. Spychalskiego, jeszcze wcześniej wyróżnienie w Katowicach w Ogólnopolskim Konkursie Malarstwa im. R. Pomorskiego.
Czy zmieniały się kierunki poszukiwań w Pańskiej twórczości?
– Tak. Najpierw były prace na luźnych płótnach, jeszcze w latach studenckich, często na biało-czerwonych tłach. Malowałem wtedy ptaki nacechowane ekspresyjną formą. Wyglądały bardzo sylwetowo, drapieżnie. Stworzyłem cykl “Polowanie na jastrzębia”, jakieś 25-30 obrazów, wzorując się na prawdziwych osiemnastowiecznych polowaniach na tego ptaka.
Drugą przestrzenią, która mnie zainteresowała były formy osiowe. Chciałem wtedy przekazać coś głębszego, malować pojęciowo, “wrzucić” w obraz jak najwięcej informacji. Namalowałem wtedy obraz “Rozmnożenie chleba” myśląc o tym wszystkim, co z nim związane, wkleiwszy do obrazu zasuszone kromki chleba.
A jak wspomina Pan początki swojej pracy?
– Kończyłem Instytut Plastyczny w Częstochowie, dyplom robiłem z malarstwa, bo od samego początku chciałem być malarzem. Jednak szkoła miała także profil pedagogiczny, kształcono nas nie tylko w dziedzinie sztuki, ale też jako nauczycieli. To były lata osiemdziesiąte, kiedy studia trzeba było “odpracować” w szkołach, ucząc dzieci i młodzież. Mnie przypadła szkoła podstawowa, gdzie próbowałem prowadzić zajęcia z wyobraźnią, postawiłem na działanie intuicyjne, naukę poprzez zabawę, co w tamtych czasach nie podobało się dyrektorom placówek, bowiem trzymali się oni konkretnych, narzuconych z góry planów i projektów. Przeniosłem się do następnej szkoły, ale sytuacja się powtórzyła. W szkołach uczyłem dwa lata, ale wybrałem pracę twórczą i uważam, że to była dobra decyzja. Z czasem udało mi się nawiązać kontakty z różnymi galeriami, między innymi w Niemczech i zrobić kilka dobrych wystaw.
No właśnie. Jeśli chodzi o wystawy zagraniczne to w Pańskim życiorysie twórczym dominują właśnie wystawy w Niemczech.
– Kiedyś pan Gojowy zadzwonił do mnie i zaproponował zrobienie wystawy w galerii GOJOWY w Niemczech. To był czas, kiedy u nas nie było towarów interesujących Niemców, poza dziełami sztuki. Tak to się zaczęło i rozwinęło w kilka wystaw, targów sztuki np. Stuttgartcie, Norymberdze. Wtedy panował neoekspresjonizm – naiwnie kreślone kształty, mnóstwo kolorów, a moje obrazy wyróżniały się skupioną ekspresją, formą, złamaną kolorystką, były nawarstwiane i m.in. dlatego też dostałem nagrodę w Szczecinie na Festiwalu. W sztuce bowiem doceniana jest inność, ale nie ta wymyślona, tylko odnaleziona w naturze.
Niektórzy mówią, że ideą Pańskiego malarstwa jest relacja natura – człowiek – kultura. Jak ona wygląda?
– Takie hasło ideowe przyjąłem sobie, jeśli chodzi o moją twórczość. To mi pomaga nie szukać zbyt daleko inspiracji, ale rozważać pewne problemy życia człowieka, stworzyć własną mitologię twórczą. W latach osiemdziesiątych był nawet nurt “mitologie indywidualne”, których nazwę stworzył włoski twórca Benito Oliva.
Człowiek tworzy kulturę, a jednocześnie jest częścią natury, którą się inspiruje. Mnie zaś zaciekawiło, w jakim kierunku natura będzie człowieka inspirować – w kierunku życia czy wbrew niemu, wbrew sobie. Interesuje mnie przestrzeń wewnętrzna, ludzka w zderzeniu z tym, co nas otacza na zewnątrz, bo nie będzie malarstwa, jeśli człowiek zamknie się w sobie i nie otworzy na świat.
W Pańskich obrazach uderza nieobecność człowieka w świecie stworzonym przez niego. Dlaczego go tam nie ma?
– To nie jest tak, że człowieka na nich nie ma. Owszem, brak jest wizerunku, ale jest ślad energii człowieka. Choćby w postaci artysty, który przecież też jest człowiekiem.
Czasem mówi się o Pańskiej twórczości również w kontekście sztuki sakralnej.
– Ludzie mylą pojęcia. Sztuka sakralna ma całkiem inne odniesienie, ma funkcję do spełnienia dla przestrzeni kościołów. Była tworzona na zamówienie, teraz artysta jest wolny, więc to już kolejna różnica nie do pogodzenia. Choć niektórzy nadal myślą, że prawdziwym artystą jest twórca sprzedający wiele swoich obrazów, ale to nie jest prawda. To stworzył rynek sztuki w latach siedemdziesiątych, kiedy traktowano ją jak towar. Historyczne dzieła sztuki zaczęto wyceniać, choć do tej pory mówiono, że są one duchowym dziedzictwem kultury, którego nie da się przeliczyć na pieniądze. Wyścigi między galeriami, powstanie domów aukcyjnych, to doprowadziło do zmian dotyczących przeznaczenia sztuki. Warto jednak zauważyć, że obecnie artyści zaczynają się od tego znowu dystansować, choć jest część, która zawsze będzie malować dla rynku.
Ale czy to nie jest trochę tak, że artysta w swoich obrazach sprzedaje siebie?
– Nie sprzedaje. Oddaje siebie i swoje emocje, pokazuje jak reaguje na świat, co go nurtuje. Dla mnie to jest podstawowa materia, która nas otacza i światło, które jest potrzebne do rozwoju tej materii, ale i przesłania pewnej idei. Ja, jako malarz muszę się do tego ustosunkować, nie po to, żeby to sprzedać w swoich obrazach, tylko pokazać, jak ja to rozumiem. Artyści zawsze bronią się od zaszeregowania, uważają, że są indywidualistami, że są poza kierunkami w sztuce. Ja na swoich obrazach buduję materię wokół światła, które jest bardzo małe, skupione, rozumiane symbolicznie.
Patrząc na Pańskie obrazy można jednak wyczuć nutkę dekadenckiego nurtu.
– Tak to się odbiera? Dekadentyzm to przejście między epokami i pojawiało się w sztuce kilkakrotnie, to coś przejściowego, wstecznego. Ja bym tak tego, co robię nie nazwał. Przyznaję się do tego, że może nie jestem dekadencki, ale tworzę przestrzeń myślową, a historyczną, która w jakiś sposób może być odbierana w stosunku do tego właśnie nurtu. Zobrazuję to na pewnym przykładzie. Kiedy chcemy namalować jakiś kościół, to nie możemy pominąć tego, jak Żydzi budowali swoje świątynie, jak wznoszono je w Egipcie czy w Grecji itp. Obraz musi być bardzo pojemny treściowo, a jak może się to udać, kiedy nie wrócimy myślami wstecz? Musi być swego rodzaju pion i poziom, między którymi w materii wszystko się rozgrywa. Nawet, gdy maluję obraz muszę stworzyć taki pion i poziom, do którego dobudowuję całą resztę. Tak wygląda proces tworzenia, próbuję coś zbudować w oparciu o prawdę związaną z rzeczywistością. Zresztą sztuka niewiele się zmienia. Zawsze ma ten sam kręgosłup, tylko środki artystycznego wyrazu zmieniają się. Okresy w sztuce ulegały również niewielkim przeobrażeniom. Były to na zmianę: okres statyczny i okres ekspresyjny. Teraz sztuka jest wyciszona, młodzi powrócili do realizmu obserwacyjnego, pewnego zapisu sytuacyjnego, bez pogłębiania obrazu. Nie da się jednak zapisać w historii sztuki nie wnosząc nic więcej poza obserwacją. Nawet impresjoniści wykorzystali rozszczepienie światła, skorzystali z wymyślonego w fizyce koła barw, połączyli dwie różne dziedziny: naukową z intuicyjną. Wydaje mi się, że każdy okres musi stworzyć swoją własną jakość, nowy język artystyczny, własny system malarski.
A jak wygląda Pański język wyrazu artystycznego?
– Nazwałbym to językiem symboli, ponieważ kolor, światło użyte są symbolicznie. Potocznie mówi się, że jak obrazy są ciemne to artysta jest smutnym człowiekiem, ale to nieprawda. To nie chodzi o to, żeby sztuka była estetyczna, ale o to, że powinna być moralna. I to gwarantuje, że będzie ona wielka. Jest bardzo wiele obrazów, które nie posiadają pierwiastka moralnego, tworzy się je na zasadzie skandalu, żeby zaistnieć. Artysta to ktoś jak fizyk, czy chemik, bada, odkrywa intuicyjnie nowe zjawiska, tyle że na płaszczyźnie. Nie można sztuki traktować jako towaru, który artysta wytwarza, żeby zaspokoić gusta estetyczne odbiorców, obraz musi być czymś więcej. Czymś, do czego się wraca, wciąż próbuje na nowo zrozumieć, przeżyć.
Mówi Pan, że sztuka powinna być moralna, ale nie wydaje się Panu, że ludzie zamiast moralnej sztuki wolą być zadziwiani, szokowani?
– Nie wiem skąd bierze się takie przekonanie. Kiedy powstał impresjonizm też był opozycją do stylu akademickiego. Sztuka to prawda, a prawda jest zawsze piękna.
A czy to jest tak, że od samego początku wyznacznikiem Pańskiego życia była sztuka?
– Jest to jeden z aspektów mojego życia, bardzo istotny, bo postawiłem właśnie na taki język wypowiedzi. Bardzo lubię podróże i to też jest pewien aspekt, ale z drugiej strony, kiedy gdzieś jadę to tam również dostrzegam sztukę i często maluję, odbieram materię, światło, ludzi. Moje życie wokół malarstwa bezustannie krąży, bo malarz nigdy nie ma wakacji, zawsze musi być nastawiony na bodźce z otoczenia.
Czyli najpierw jednak sztuka, a później dopiero cała reszta?
– Przede wszystkim życie i drugi człowiek. Jego troski, lęki, zahamowania, radości. Nie można przechodzić obok drugiego człowieka obojętnie, usprawiedliwiając się czymkolwiek, a tym bardziej sztuką.
Czy Pańska twórczość szepcze, przemawia czy krzyczy?
– Wydaje mi się, że i krzyczy, i szepcze, ale ocena należy do odbiorców.
A jak wygląda Pańska praca nad obrazem? Stoi Pan skupiony przy sztalugach, pogrążony w swoim świecie barw i nastroju?
– Nie. Mam przygotowane różnego formatu płótna, które są zaklejone i czekają na swój czas, a moje obrazy często bardzo długo dojrzewają. Potrafię zrobić trzydzieści szkiców dziennie i jest to zapis bodźców danego dnia, rytmu życia. I te zapisy z kilku dni składają się na jeden, dwa, czasem dziesięć obrazów. Nie ma żadnych schematów, inspiracją jest wszystko to, co nas otacza, bieżące zdarzenia, ludzie, ich system wartości. Uważam, że artysta oprócz znajomości sztuki powinien też znać biologię, chemię, anatomię, historię itp. Do odbioru obrazów potrzebna jest bowiem cała wiedza człowieka – intelekt, część psychiczna, emocjonalna, ale także fizyczna. Tak powinno być w odbiorze, ale i podczas tworzenia.
Największą radość sprawia odkrywanie niezwykłości w rzeczach zwyczajnych. W czym dostrzega Pan niezwykłość?
– Życie jest niezwykłe. Co rano człowiek budzi się, widzi wschodzące słońce, otaczającą go naturę. Mimo tego, każdy dzień jest inny, wyjątkowy. Człowiek musi się ciągle dziwić, bo inaczej przeżyje swoje życie szybko i bezowocnie. Musi być w nim światło. Ja to światło oddaję na swoich obrazach, chcę, żeby ludzie nie przechodzili obok tego, co maluję obojętnie, ale aby naświetlali na nie własne przeżycia niczym z wielkiej księgi.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała

SYLWIA GÓRA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *