To była spokojna dzielnica, mieszkańcom nie dokuczały żadne katastrofy. Do nocy z 17 na 18 maja br. Wówczas nagle przyszła wielka woda. – Nie wiemy skąd się napłynęła. Przeżyliśmy prawdziwy horror. Straciliśmy wszystko – mówią państwo Grażyna i Stefan Treścińscy, mieszkający przy ul. Śnieżnej 59 na Bugaju w Częstochowie.
– Spaliśmy sobie spokojnie i nagle obudził nas telefon sąsiadki. Wyrwani ze snu natarczywym dzwonkiem byliśmy nawet źli, ale jej krzyk: „Uciekajcie! Powódź! I nagle rosnąca w oczach woda zupełnie nas otrzeźwiła. W mgnieniu oka znaleźliśmy się wirach rozszalałego żywiołu – opowiadają państwo Grażyna i Stefan Treścińscy.
– Krzyknęłam natychmiast do męża: „Dziecko!”. Był to ostatni moment, by wyprowadzić wózek z naszym dwumiesięcznym wnuczkiem Kacprem. Woda zaczęła gwałtownie wpływać do domu. Wypełniała wszystkie pomieszczenia – kontynuuje pani Grażyna. – Byliśmy zrozpaczeni i przerażeni. Gdyby nie pomoc życzliwych sąsiadów, nie wiem co byśmy zrobili – dodaje.
Pod swój dach państwa Treścińskich przyjęła Wanda Bryłkiw. U niej przez kilka dni mieszkała pani Grażyna z córką i wnuczkiem. Później przeniosła się do drugiej córki. W zniszczonym domu nadal przebywał pan Stefan. – Smród w pokojach był okropny, nie wiem jak zniósł to mąż, choć śmieje się, że się zahartował. Cuchnęło zgnilizną, nie mogłam tam mieszkać ze względu na przebytą ciężką chorobę – mówi pani Grażyna.
Częstochowianie w wyniku powodzi stracili cały dobytek. Woda w domu stała ponad tydzień, sięgała prawie 70 centymetrów, poza domem – ponad metr. Dzisiaj budynek nadaje się tylko do rozbiórki. – Komisja budowlana i sanitarna nakazała nam skuć podłogi i ściany. Sądzili, że uda się w ten sposób uratować dom. Zrobiliśmy to, ale efekt był zerowy. Woda przeżarła fundamenty i ściany, wszystko jest przegnite. Pojawiły się niebezpieczne pęknięcia. Kolejna komisja zadecydowała, że dom nie nadaje się do mieszkania i trzeba go rozebrać. Protokół podpisał ekspert nadzoru budowlanego Eugeniusz Kaim – mówi Stefan Treściński.
Dom na Bugaju w latach pięćdziesiątych wybudowali rodzice pani Grażyny. W spadku przekazali go córce. W ubiegłym roku państwo Treścińscy przeprowadzili w nim generalny remont, włącznie z ociepleniem ścian. – Z tego tytułu mamy zaciągnięte kredyty, teraz trzeba będzie wziąć kolejne, na budowę nowego domu – mówi kobieta.
Państwa Treścińskich odwiedziła komisja z MOPS. Otrzymali już 6 tysięcy złotych, lecz cóż to jest w obliczu doświadczonego nieszczęścia. – Cały dobytek nasz przepadł. Prezydent Kurpios, który odwiedził nas parokrotnie. powiedział, że należy nam się pomoc od Skarbu Państwa w wysokości 100 tysięcy złotych. Jeśli otrzymamy te pieniądze zaczniemy budowę domu, ale ta kwota nie wystarczy. Będziemy musieli zaciągnąć kredyt, mam nadzieję, że będzie to jak obiecuje rząd niskoprocentowy. Jesteśmy oboje z mężem emerytami, trudno nam to wszystko znieść – mówi pani Grażyna.
Przy całej rozpaczy nie brakuje jej słów wdzięczności dla osób, dzięki którym przetrwali najgorszy czas. Z uśmiechem na ustach wspominają pomoc strażaków, sąsiadów i bliskich – Jana Karkutkiewicza, państwa Kleszczewskich, Glapów, Bryłkiw oraz proboszcza parafii na Błesznie księdza Zygmunta. Nie brakuje też ciepłych słów w stosunku do prezydenta Piotra Kurpiosa, który kilkakrotnie wspierał ich w trudnych chwilach.
Przed powodzianami największe wyzwanie. Muszą postawić nowy dom. Wiedzą, że łatwo nie będzie. – Czekamy na konkretną pomoc od rządu. Mamy zamieszkać w tymczasowym baraku. Póki jest ciepło, to jakoś to przetrwamy. Ale co będzie jak przyjdą mrozy? – pyta przerażona pani Grażyna.
URSZULA GIŻYŃSKA