Ród Szembeków odznaczał się w Historii Kościoła w Polsce stosunkowo dużą liczbą powołań kapłańskich, które z reguły prowadziły na trony biskupie. Już za panowania Sasów i Augusta, kilku Szembeków zasiadało na stolicach biskupich, a dwóch z nich na stolicy prymasowskiej. Stryj Włodzimierza hr. Jerzy Szembek na przełomie stuleci w dobie pierwszej rewolucji rosyjskiej, zasiadał na starodawnej stolicy biskupiej w Płocku, a z czasem został biskupem mohylewsko –
petersburskim, a więc głową Kościoła Katolickiego w carskiej Rosji. Na stanowisku tym odznaczał się niezłomnością charakteru i nieugiętą odwagą w stosunku do zaborczego carskiego rządu.
Na przełomie dwóch stuleci kształcił się Włodzimierz we wzorowo prowadzonym Gimnazjum nr III w Krakowie im. Jana III Sobieskiego. Po zdaniu egzaminu dojrzałości w roku 1901, zapisał się na niedawno otwarte Studium Rolnicze – Wydział Rolny Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Studia zakończył uzyskaniem tytułu inżyniera rolnictwa. W czasie ich trwania z pasją oddawał się między innymi nauce języków obcych, dzięki czemu opanował język: niemiecki, francuski, angielski, rosyjski, czeski, włoski, języki klasyczne, a nawet język jiddisz. Po ukończeniu studiów powierzono mu administrację dóbr rodzinnych matki. Dziedzictwo było bardzo rozległe – około 3 tysiące hektarów (połowa to uprawy, a druga połowa to lasy). Lasy rozłożone były wokół majątku Węgierka i Kramarzówka k. Pruchnika, w okolicach Jarosławia. Administrując tak olbrzymim
majątkiem, zarządzając dużymi grupami ludzi, zyskał sobie ogromną i powszechną sympatię oraz szczerą wdzięczność z powodu swej ludzkiej dobroci, gotowości niesienia pomocy i faktycznie świadczonego miłosierdzia innym.
Ponad 20 lat upłynęło Włodzimierzowi hrabiemu Szembekowi przy tym właśnie zajęciu. Mieszkał w tym czasie w swym dworku 2 km od miasta Pruchnika w miejscowości, które było co prawda starą miejscowością, ale poza urzędami, kościołem i cerkwią nie posiadało zbyt wielu atrakcji godnych uwagi przybysza. Niczym szczególnym nie wyróżniał się też dworek Włodzimierza hr. Szembeka,
w stojący nad stawkiem, zarośniętym szuwarami. Będąc wrażliwym wybudował dla ludności miejscowej kościół katolicki na swych dobrach, aby z jego braku nie musieli korzystać z posługi Bożej w kościołach prawosławnych. Włodzimierz hr. Szembek zauważył wielką potrzebę szerzenia wiary Kościoła Rzymsko–Katolickiego, wychowania w niej dzieci i młodzieży, udostępnienia ludowi w tej wierze Eucharystii, która budowała od czasów Chrztu Mieszka I Polaków, i budowała przez wieki Naród Polski.
Zamiar wstąpienia do zakonu zrealizował Włodzimierz hr. Szembek w roku 1927, kiedy to udał się do domu macierzystego księży Salezjanów w Oświęcimiu. Wybrał zgromadzenie, w którym skończył swoje młode życie książę August Czartoryski. Włodzimierz hr. Szembek w chwilę wstąpienia do zgromadzenia miał 42 lata. Nowicjat odbywał w Czerwińsku koło Warszawy, u Księży Salezjanów. Przechodził wszystkie etapy, jakie przewiduje formacja salezjańska. Począwszy od aspirantury i nowicjatu, przez 15 lat budował wszystkich w zgromadzeniu swoją pokorą,
wyrzeczeniem, posłuszeństwem, ubóstwem i pełnym otwarciem się na działanie Łaski Bożej. Ci którzy go znali w tych czasach mówią, że nigdy ani słowem nie wspominał o swoim wykształceniu, czy pochodzeniu – jeden jedyny raz posłużył się hrabiowskim tytułem, kiedy podpisywał się zrzeczenia swych dóbr. Nigdy nie uchylał się od żadnej pracy oraz żadnej nawet najbardziej przykrej posługi. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1934.
Urzędowa opinię wystawił Włodzimierzowi hr. Szembekowi, ksiądz Wawrzyniec Motyl, proboszcz pruchnicki, kiedy Szembek zdecydował się wstąpić do zgromadzenia. Oto jej zapis: „Franciszek Włodzimierz dwojga imion Szembek od 20 lat przebywał w tutejszej parafii w gminie Węgierka, jako pełnomocnik swej matki i administrator dóbr Węgierka z przyległymi wioskami. Przez cały ten czas był dla ludzi bardzo hojnym, a dla siebie surowym. Nikt od niego nie odszedł bez wsparcia, a sam prowadził życie więcej jak skromne. W czasie wojny, kiedy żywność szła przede wszystkim dla wojska, a ludność głodem przymierała, żywił się tylko czarnym chlebem i jarzynami, aby nie wyróżniać się od biedaków.
Natomiast zgromadzenia zakonne, przytułki dla sierot, a także zakłady wychowawcze wspierał tak żywnością jak i groszem. Toteż kwestarze zakonni i świeccy spieszyli doń pewni hojnego wsparcia,
i życzliwego przyjęcia.
… Wyglądał bowiem na człowieka bez namiętności, ale budował wszystkich cierpliwością i uprzejmością, a nade wszystko życiem religijnym. Toteż otoczono go szacunkiem, a nawet za świętego poczytywano”. Ksiądz Włodzimierz hr. Szembek jako sekretarz księdza inspektora Kopy,
położył wielkie zasługi w uregulowanie stanu hipotecznego Salezjańskich domów zakonnych. W ciężkich latach okupacji, pełnił nadal swoje kapłańskie i zakonne obowiązki. Nie podzielał ogólnych nastrojów i złudzeń, nie interesował się żadnymi plotkami spekulacjami politycznymi, wystrzegał się poza tym wszystkiego, co mogłoby stać się powodem zwrócenia uwagi wroga.
Dzień 9 lipca 1942 roku, rozpoczął dość szybki pochód Księdza Włodzimierza hr. Szembeka do śmierci. Przebieg wypadków znamy z relacji księdza Bronisława Szymańskiego, jednego ze współbraci i naocznego świadka: „Spokojny tryb małej wspólnoty skawińskiej, zakłóciło wtargnięcie
ludzi ze swastyką i trupią czaszką. Dnia 9 lipca 1942 roku, po aresztowaniach na terenie Skawy, gestapowcy postanowili odwiedzić również nasz dom. Był wczesny ranek, wszyscy jeszcze pogrążeni we śnie, gdy dało się słyszeć hałaśliwe dobijanie się do drzwi wejściowych. Wyszedł
z pokoju koadiutor Wojciech Repak, który na natarczywe naleganie w języku niemieckim, otworzył drzwi. Czterech gestapowców z ogromnym wilczurem wchodziło bez pukania do poszczególnych mieszkań i przeprowadzało rewizję. W jednym pokoju zabrakło lokatora, który spostrzegłszy
niebezpieczeństwo, zdążył zbiec. Był nim kandydat do zgromadzenia, odbywający w Skawie aspiranturę. Gestapowcy zebrali nas wszystkich w jednym pokoju. Wyrok był krótki: >>Wy dwaj pierwszym pociągiem do Krakowa ! Moglibyście pojechać z nami, ale wam darujemy. Jeden
z tutejszych pojedzie z nami – gdy uciekinier się znajdzie, zakładnik wróci.<<
Bez chwili namysłu okazał gotowość ksiądz Włodzimierz Szembek. …
Ksiądz Dyrektor Walenty Kozak po dwóch tygodniach w zakopiańskim więzieniu, został zwolniony. Opowiadał potem jak w drodze ze Skawy do Zakopanego, Ksiądz Włodzimierz Szembek powiedział do niego >>Wstyd, że tak późno.<< … Jak gdyby chciał dodać,>> już tylu Salezjanów
zostało męczennikami, a my dopiero teraz…<< Ksiądz Włodzimierz Szembek ponad miesiąc spędził w zakopiańskim więzieniu, gdzie był przetrzymywany w betonowej celi, wilgotnej i zimnej, bez siennika i koca, stale przesłuchiwany i poddawany torturom. Współwięzień z tego okresu twierdził, że Ksiądz Włodzimierz wracał z tych przesłuchań pogodny, bez smutku i strachu, bez złości do wrogów oraz bez przekleństw, a co więcej kazał modlić się za oprawców – bo tak postępował Chrystus. W tym jednym nie mogli się zgodzić współwięźniowie z Księdzem Włodzimierzem Szembekiem. Przewieziony został z Zakopanego do następnego więzienia w Tarnowie, a stąd do obozu w Oświęcimiu. Przeznaczony został do ciężkiej pracy przy ciągnięciu walca ugniatającego plac obozowy.”
Ksiądz Włodzimierz hr. Szembek przed swoją śmiercią, ofiarował swoje życie za nawrócenie komendanta obozu Rudolfa Hössa. Z zeznań świadków wiemy, że Rudolf Höss przed wykonaniem na nim wyroku śmierci po zakończeniu II wojny światowej, poprosił o spowiednika z Klasztoru w Łagiewnikach i po spowiedzi świętej.