„Piłka jest okrągła, a bramki są dwie, albo my wygramy, albo oni” – zwykł mawiać trener Kazimierz Górski, legenda polskiej piłki nożnej. Tym razem w boju o mistrzostwo Europy – a było ono przecież w zasięgu możliwości polskiej drużyny – pokonała nas Portugalia. Zabrakło odrobiny szczęścia, najwięcej Kubie Błaszczykowskiemu, dzięki któremu przecież po trzydziestu latach znaleźliśmy się w pierwszej ósemce najlepszych drużyn w Europie. Ale może dlatego padło na niego, bo jest to chłopak zahartowany w boju życia, zdeterminowany w walce i wrażliwy na drugiego człowieka.
Choć nasi piłkarze schodzili z boiska ze spuszczonymi głowami i z żalem w sercu opuszczali Francję, pokazali, że są zgraną ekipą, że tworzą świetną biało-czerwoną drużynę. Swą postawą budowali dumę narodową Polaków.
Piłka nas połączyła, gorzej jednak wygląda codzienność, gdzie króluje zawiść, podkładanie kłód, upór – zachowania bijące w honor i poczucie godności. Przykładem ostatnim jest postępek poznańskich urzędników, którzy podczas obchodów tragicznych wydarzeń roku 1956 nie dopuścili orkiestry wojskowej do zagrania hymnu narodowego i – co gorsza – hymnu węgierskiego, aby uhonorować delegację tego kraju. Nad poczucie przyzwoitości przełożono partykularne interesiki, małostkowość i prostactwo złośliwego urzędasa.
Brak poczucia narodowej wspólnoty jeszcze smutniej objawia się w przypadku wsparcia repatriantów ze Wschodu, którzy pragną powrócić do ojczyzny swoich przodków. By mogli to uczynić trzeba im otworzyć drzwi. Tego – niestety – często brakuje. W gminach naszego regionu – jak ostatnio na przykład we Wręczycy Wielkiej – zapadają bowiem decyzje stawiające tamy solidarności ludzkiej. Decydentów nie przekonują nawet pieniądze przekazywane przez wojewodę śląskiego na zakup mieszkań dla polskich rodzin ze Wschodu. To smutne, że brakuje empatii, że gminy nie chcą przyjmować do swojego grona nawet jednej polskiej rodziny, że obawiają się rodaków, którzy na powrót do macierzy czekają latami.
URSZULA GIŻYŃSKA