Katarzyna Nosowska – od lat ceniona jest jako autorka tekstów – na płycie „Osiecka” po raz pierwszy zmierzyła się w dużej dawce z czyjąś twórczością. Odnalazła w tym doświadczeniu satysfakcję i… cząstkę siebie.
Pamięta Pani swój pierwszy kontakt z piosenką Agnieszki Osieckiej?
– Nie pamiętam konkretnego momentu, ani konkretnego tytułu. Czyli musiało to być bardzo dawno temu, gdy byłam dzieckiem. Nie sposób nie usłyszeć piosenki z tekstem Agnieszki Osieckiej mieszkając w naszym kraju. Moment spotkania z jej twórczością musi nastąpić wcześniej czy później. U mnie nastąpił wcześniej, mam wrażenie, że znam ją od zawsze. Jako dorosła osoba łaknęłam wszelkich informacji o wszystkim, co się z nią wiąże. Oglądałam filmy dokumentalne, kupowałam książki… Gdy słuchałam piosenek z jej tekstami, to miałam nadzieję, że dowiem się z nich jeszcze więcej. Osiecka mnie ciekawiła, inspirowała jako postać.
Czy miała Pani okazję poznać Osiecką osobiście?
– Widziałam ją tylko raz w życiu, wieki temu. Siedziałyśmy naprzeciw siebie przy jednym stole na rozdaniu Paszportów „Polityki”. Zapamiętałam, że była nieco zdegustowana widząc jak wódkę dolewam do soku, zamiast po męsku wypić z kieliszka..
Można powiedzieć, że łączyło was jakieś duchowe pokrewieństwo, dzięki któremu łatwiej teraz interpretować jej teksty?
– Nigdy nie jest łatwo. Gdy się pracuje z cudzym materiałem, to zawsze jest trudne. Człowiek czuje ciężar zobowiązań – wobec odbiorców, wobec ludzi strzegących dorobku… Ja szukam w cudzych piosenkach konkretnych rzeczy. Wzruszenia. Refleksji. Poczucia, że rozumiem. I faktem jest, że w tym przypadku to wszystko czułam. Wydawało mi się, że śpiewam teksty równie mi bliskie, jak własne. Tak, myślę, że duchowe pokrewieństwo istnieje.
Podejrzewam, że trudno było wybrać utwory z kilku tysięcy, jakie napisała Osiecka.
– Rzeczywiście, aż trudno sobie tę liczbę wyobrazić… Nie wiem, jak bardzo trzeba mieć rozwiniętą wyobraźnię, jak bardzo być zaprzyjaźnionym ze słowem, żeby napisać tak wiele i żeby to trzymało poziom. Jedno jest pewne, słowo ją kochało, pchało jej się pod pióro. Niesamowite. Na recital, który poprzedzał płytę, dostaliśmy 70 czy 80 propozycji piosenek. I nawet w tym zakresie trudno się było zdecydować. Zajęło mi to dużo czasu, więc po kilku próbach scedowałam wybór na Marcina Macuka, który miał te utwory aranżować. Był tylko jeden klucz – mają poruszać.
Czy można uznać, że płyta „Osiecka” to otwarcie nowego, dojrzałego etapu w pani twórczości?
– Mam wrażenie, że takie otwarcie nastąpiło przy płycie „UniSexBlues”. Ważną postacią okazał się Marcin Bors, człowiek u którego nagrywam partie wokalne, współproducent. Skutecznie mi wytłumaczył, że potrafię wiele. Że w obrębie moich możliwości, cały czas mogę szukać.
Interpretacje cudzych tekstów to nowe terytorium na które wkroczyłam. I spodobało mi się to. Aranżacje, poszerzenie instrumentarium, ogólny klimat w dużym stopniu odbiega od moich dotychczasowych propozycji. Raczej nie widzę siebie, śpiewającej za dziesięć lat agresywnego rocka, naszpikowanej botoksem, w skórzanej mini, w związku z tym z radością odkrywam dźwięki i brzmienia, które mogłyby pasować do starszej pani (śmiech).
Płyty z przeróbkami klasycznych polskich utworów nagrały ostatnio zespoły Raz Dwa Trzy, Strachy na Lachy i Maciej Maleńczuk. Czy można już mówić o modzie?
– Nie wiem, jaka była geneza sięgnięcia po starszą polską muzykę u tamtych artystów. Być może te pomysły dojrzewały, były długo planowane… U mnie zadecydował zbieg okoliczności. Gdyby nie propozycja wzięcia udziału w koncercie „Pamiętajmy o Osieckiej”, wykonania recitalu z jej piosenkami, to nigdy bym się na to nie zdecydowała. Bo nigdy nie pragnęłam nagrywać cudzych piosenek. Płyta powstała tylko dlatego, że zagraliśmy koncert, w który włożyliśmy wiele wysiłku i który nas bardzo uradował. Stwierdziliśmy, że szkoda, gdyby cała praca włożona w przygotowanie aranżacji, ujrzała światło dzienne tylko jednorazowo.
Czujesz się Pani jako autorka tekstów następczynią, kontynuatorką drogi Osieckiej?
– Nie, w życiu! Ale ona jest dla mnie swego rodzaju ideałem. Gdy patrzę na siebie jak na autorkę tekstów, to zawsze chciałabym być taka jak ona. Fakt, że ja – i tysiące ludzi w naszym kraju – wciąż stawiają ją za wzór, świadczy o tym, że była absolutnie genialną autorką, poetką, nazwijmy to jak chcemy… Osiecka stanowi niedościgłą wytyczną.
Na płycie „Osiecka” nie znalazły się same oczywiste hity. Chodziło o pokazanie twórczości Osieckiej również z mniej znanej strony?
– Takiego założenia nie było. Postawiłam na takie, które będą mnie dotykały w sposób szczególny, które przyniosą wzruszenie. Tak się złożyło, że padło na utwory pełne smutku, w dawce jakiej pożądam w muzyce. Jedynym kompromisem z mojej strony była piosenka „Uciekaj, moje serce”, do której nie miałam przekonania. Zaśpiewałam ją na prośbę Marcina Macuka, który odpowiadał za aranżacje i w tym przypadku nadał kompozycji zupełnie nowy kontekst, tym samym zmieniając mój początkowo niechętny do niej stosunek.
Skoro piosenka z serialu„Jan Serce” była najmniej przekonująca, to z jaką zmierzyła się Pani najchętniej?
– Nie ma jednej, ale gdybym musiała coś wskazać na pewno w czołówce znalazłaby się utwór „Kto tam u ciebie jest”. Zaśpiewałam go barwą, jakiej jeszcze nie używałam. Na tyle inną, że w ogóle nie słyszę w niej siebie. W związku z tym, opowiadana historia jest dla mnie bardzo wiarygodna.
Zamierza Pani w przyszłości zrealizować inne takie projekty, sięgnąć po twórczość kolejnych autorów?
– W tej chwili kompletnie nie przychodzi mi do głowy żaden tego typu pomysł… Ale puszczałam materiał z tej płyty mojej mamie i paru innym osobom. I zobaczyłam, że te utwory wywołują bardzo silne emocje. Zadziwiająco silne. Moja matka chrzestna płakała… Zrozumiałam wtedy, że chcę podjąć próbę nagrania własnej płyty, która wywoła tego rodzaju reakcje. Chciałabym móc stworzyć własną rzecz, która sprawi że ludzie będą tak poruszeni. Bo w przypadku płyt z przeróbkami obok radości z dokonania czegoś fajnego, zawsze pojawia się poczucie niedosytu: szkoda, że to nie ja…
Na podstawie materiałów QL Music
r