Sądzę, że trudno znaleźć w Polsce ludzi, którzy nie przyglądaliby się życzliwie obrazkom z Kijowskiego Placu Niepodległości, goszczącym w ostatnich dniach na stałe w naszych domach.
Polacy z pewnością szczerze i bez żadnych ukrytych podtekstów wspierają moralnie Ukraińców, którzy po kilkunastu latach letargu stęsknili się wreszcie za prawdziwą wolnością i demokracją. Zjawisko przybrało rozmiary masowe. Do Kijowa ruszyli szeroką ławą polscy artyści, studenci, dziennikarze, zwykli ludzie oraz wszelkiej maści działacze partyjni, przybywający tam teraz z polityczną odsieczą. Problem Ukrainy musiał się też stać w ostatnich dniach ważki dla międzynarodowej opinii publicznej, skoro stałym arbitrem w rozwiązaniu kryzysu został Javier Solana, szef unijnej dyplomacji.
Z pewnością naturalny jest w tej kwestii udział polskich dyplomatów na czele z obecnym i byłym prezydentem Polski. O ile jednak obecność tego drugiego jest w pewnym sensie symboliczna i w jakiejś mierze nawet potrzebna, o tyle pobyt w tych dniach Kwaśniewskiego w Kijowie może wzbudzać pewną konsternację. Wszak wszyscy mu tam pamiętają nie tak dawne jeszcze niedźwiedzie uściski z prezydentem Kuczmą, uznawanym już od długiego czasu za głównego hamulcowego demokratycznych przemian. Oczywiście, tutaj w Polsce, wszyscy przypominają sobie, że prezydent Kwaśniewski, jadąc z bratnią wizytą do Leonia Kuczmy, niejednokrotnie dawał do zrozumienia, iż marzy mu się plan wprowadzenia Ukrainy na europejskie salony, ale prawdę powiedziawszy, sam chyba nie wierzył we własne słowa, bo doskonale wiedział, na czym polega cały szkopuł. Unia Europejska nigdy nie przewidywała przyjęcia tego akurat członka do swojego grona, ani też nigdy nie wyraziła na taką operację zgody Moskwa, uznająca ten teren za swoje polityczne i gospodarcze lenno. Co gorsza, o planach Kwaśniewskiego mało kto wiedział na samej Ukrainie, gdzie już zmartwieniem prezydenta Kuczmy było wpajanie swoim rodakom, że ich interes narodowy oparty jest wyłącznie na silnym związku z Rosją.
I tak, jak kijowskie obrazki zebranych na jednej scenie polskich polityków od najbardziej zapiekłej opozycji do najgorliwszych popleczników lewicowego rządu były dla wszystkich czytelne a nawet budujące, to polityczne poczynania naszego przywódcy mogą wzbudzać nieufność. Nie martwię się przy tym, że jego misja może się nie powieść, bo patrząc na to, co się dzieje na miejscu można wnioskować, iż szala zwycięstwa powoli przechyla się na stronę demonstrantów z Placu Niepodległości. Mój sceptycyzm oparty jest natomiast na propozycjach, z jakimi wybiera się Kwaśniewski do Janukowycza i Juszczenki, a które sprowadzają się do zaszczepienia tam wypróbowanej u nas idei “okrągłego stołu”. W świetle trwającej od pewnego czasu w Polsce burzy politycznej coś mi to pachnie bardziej podziałem łupów i stref wpływów, niż dobrowolnym ustąpieniem ze sceny dotychczasowych, skompromitowanych działaczy. Oby tylko nie skończyło się to podziałem państwa, co jest – jak się okazuje – groźbą całkiem realną.
Nawet gdyby misja Kwaśniewskiego doprowadziła do porozumienia i bezkrwawego rozwiązania konfliktu, to i tak trzeba się będzie modlić za Ukraińców, by ich “okrągły stół” nie zafundował im takiego czyśćca, jaki my przeżywamy w Polsce od piętnastu lat, który jednak (mam przynajmniej taką nadzieję) pomału się kończy.
Artur Warzocha