„Polowanie na łosia”, czyli po premierze w teatrze


Z założenia czarna komedia romantyczna, w efekcie – spektakl dotykający zżerających społeczeństwo polskie problemów: rozpadu więzi międzyludzkich, pustki i alienacji.

„Polowanie na łosia” Michała Walczaka, to trzecia po „Piaskownicy” i „Pierwszym razie” sztuka tego dramaturga na częstochowskiej scenie. Tym razem tekst Walczaka wziął na warsztat reżyser Łukasz Wylężałek, który na użytek inscenizacji przybrał pseudonim: Marek Warnitzki. Dlaczego? – Bo nie jest to epoka Wylężałka. Bo dzisiaj żyjemy w dżungli. Ubrałem uniform i on pozwolił mi w tej postaci przekazać bełkot, który jest w tej sztuce – tak twórca podczas przedpremierowej konferencji prasowej argumentował swoją decyzję.
Bohaterowie: Eliza (Sylwia Oksiuta) i Konrad (Daniel Misiewicz – gościnnie) postanawiają się zaręczyć. Z tej to okazji przygotowują kolację dla rodziców Elizy (Iwona Chołuj i Antoni Rot). Młodzi pedantycznie ustalają scenariusz spotkania. Ćwiczą gesty, słowa. Są podekscytowani. Nerwową atmosferę potęguje pojawienie się byłego kochanka Elizy – Jarosława Pasta (Adam Łoniewski – gościnnie). Wybucha awantura, której finałem jest zabójstwo Pasta. Jego ciało Eliza i Konrad chowają do szafy… I jest to początek żonglerki emocjonalno-sytuacyjnej, obnażającej jałowość i płytkość uczuć i zachowań.
– Sztuka jest zrobiona na modłę jarmarczną. Gdy ktoś nie wgłębi się w jej przesłanie, to pozostanie tylko jarmark – podkreśla Marek Warnitzki. Bez wątpienia Warnitzki odcisnął piętno na spektaklu. W oprawie odpustowego jazgotu i powierzchownego blichtru, gdzie groteska miesza się z realizmem, a groza z humorem, często zwulgaryzowanym, stworzył obraz o ludziach żyjących w świecie bez tożsamości, surrealistycznej wyobcowanej przestrzeni. W świecie, w którym wzory utraciły autorytet, w którym nie wiemy, czy coś co jest białe jest białe, czy czarne, bo staliśmy się sterowanymi zewnętrznie bezwolnymi marionetkami, konformistami, goniącymi za płycizną i przyjemnościami. Ludźmi bez kręgosłupów.
Aktorzy stworzyli krwiste, z indywidualnym rysem, postaci. Zagrali po mistrzowsku. Na wyżyny sztuki scenograficznej wspiął się Stanisław Kulczyk, sięgając do prostych, ale jakże plastycznych pomysłów, pobudzających widza do przestrzennej wyobraźni. Atmosferę niepokoju podkreślała muzyka Marcina Lamcha. Spektakl swoim dynamizmem i jakością przekazu pobudza do analizy. Śmiejemy się z siebie, a jednocześnie widzimy karykaturalność własnego obrazu wplecionego w machinę pochłaniającej nas ułudy świata.

URSZULA GIŻYŃSKA

Podziel się:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *